Piłka nożna fascynowała Wojtka Stawowego od najmłodszych lat. Do "Pasów" trafił jako dziesięcioletni chłopak, wypatrzony przez łowcę młodych talentów Ignacego Książka na turnieju dzikich drużyn. - Było to dla mnie wielkie wyróżnienie i chcę mu za to gorąco podziękować - wspomina Stawowy. Karierę - w Cracovii grał aż do skończenia wieku juniora - kontynuował w Nadwiślanie, z krótką przerwą na pobyt w II-ligowym Hutniku. - Nigdy nie byłem wielkim piłkarzem, ale to nie tak, że nie umiem kopnąć
piłki czy trafić w bramkę.
Poszliby za nim w ogień
Po ukończeniu krakowskiej AWF w 1992 r. pomocną dłoń wyciągnął do niego dr Stanisław Chemicz, proponując pracę z trampkarzami, a później juniorami
Wisły Kraków. Stawowy odwdzięczył się, zdobywając dwukrotnie (1996 i 1997) mistrzostwo Polski juniorów, a w 1998 r. brązowy medal MP. Mało tego, w 1997 r. wprowadził rezerwę Wisły do III ligi. To wtedy kształtowali się zawodnicy, grający dziś z powodzeniem w Cracovii - Paweł Nowak, Krzysztof Radwański, Łukasz Skrzyński.
- Wisła popełniła straszny błąd, że nie dostrzegła talentu piłkarzy, z których teraz korzystają inne kluby. Moi wychowankowie mieli charaktery stworzone do profesjonalnej piłki - nie może się nachwalić trener. Stawowy umiał znaleźć z nimi wspólny język. - Ci chłopcy poszliby za nim w ogień. Ponadto Wojtek obalił stereotyp, że do I ligi trzeba kupić zawodników - mówi Piotr Kocąb, przewodniczący Rady Trenerów Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Uzdolniona młodzież z powodzeniem nabierała seniorskiego doświadczenia w trzecioligowej Proszowiance. Kto wie, jak potoczyłyby się losy i piłkarzy, i trenera (pamiętny konflikt z zarządem Proszowianki o zaległe wypłaty - trener poparł wtedy swoich zawodników), gdyby nie spotkanie z ówczesnym prezesem Cracovii Pawłem Misiorem.
Misior był kolejną, trzecią ważną osobą mającą olbrzymi wpływ na rozwój kariery trenerskiej Stawowego. - Spotkałem wspaniałego człowieka z pomysłem na stworzenie wielkiej Cracovii - przyznaje. Praca w Cracovii była dużym wyzwaniem, bo choć Stawowy mówi o sobie "czuję się krakowianinem", postrzegany był jako wiślak. Stawowy po raz kolejny miał wielkie szczęście.
Dwa awanse w młodym wieku
Bez pieniędzy na nic by się zdał nawet najlepszy warsztat pracy i najpracowitsi piłkarze. Nie byłoby sukcesu bez oddanych klubowi działaczy, kibiców, a przede wszystkim prof. Janusza Filipiaka i ComArchu. W ciągu dwóch lat Stawowemu udał się awans do drugiej ligi, a później powrót po 20 latach do ekstraklasy. - Rzadko się zdarza, by jakikolwiek trener zaszedł tak daleko w tak młodym wieku - komplementuje Kocąb.
- Gorąco dziękuję Panu Bogu, moim rodzicom, żonie i dzieciom, dzięki którym wytrwałem w trudnych chwilach. Mam szczęście, ale trzeba umieć na nie zapracować - tłumaczy swój sukces Stawowy.
Po awansie do ekstraklasy przyszedł burzliwy moment zawirowania w klubie. Stawowy nosił się z zamiarem odejścia, bo "działy się rzeczy, które mi nie pasowały i nie pasują. Nigdy nie byłem układowy, nie miałem pleców i nie załatwiałem nic po znajomościach, dlatego w każdym miejscu pracy bezpośrednio narażałem się właścicielom". Został, bo ekstraklasa była dla niego zbyt dużym wyzwaniem. Chce, by do Wisły i Groclinu - dwóch najsilniejszych klubów w Polsce - niebawem dołączyła Cracovia. Zespół złożony w większości z zawodników do niedawna trzecioligowych pokonał Groclin, w którym "jeden piłkarz kosztuje przeszło milion złotych".
Czyta i poszukuje
Gdzie tkwi tajemnica sukcesu szkoleniowca "Pasów"? - Nie pracowałem u boku znanego trenera, nie byłem niczyim asystentem, nikt nie udzielał mi wartościowych wskazówek i nikt nie kierował moją karierą trenerską. Do wszystkiego doszedłem solidną i konsekwentną pracą - odpowiada sam zainteresowany.
- Czyta fachową literaturę, poszukuje nowych rozwiązań, pracowity, ale i bezkompromisowy - ocenia go dyrektor Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Krakowie Zygmunt Szewczyk, u którego Stawowy pracował przez sześć lat.
Szkoleniowiec Cracovii ma I klasę trenerską, ale ambicja nakazuje mu ciągłe podnoszenie swoich kwalifikacji. Za cztery lata chce zdobyć klasę mistrzowską i zacząć jeździć na zagraniczne staże. Uznaje zasadę, że nawet na jeden dzień przed pójściem na emeryturę trzeba się jeszcze czegoś nowego dowiedzieć. Stawowy czerpie wiedzę z uwielbianej przez siebie
ligi hiszpańskiej i angielskiej, które uważa za najlepsze na świecie. - Przez 90 minut oglądam tylko jednego zawodnika, by zobaczyć wszystkich, oglądam mecz dziesięciokrotnie - zdradza jeden ze sposobów zdobywania wiedzy o preferowanym systemie 4-4-2.
Wygrać z Wisłą
Ma swoje trenerskie autorytety. Są nimi b. trener
Realu Madryt Vincente del Bosque, bo "jak nikt poradził sobie z gwiazdami", i Alex Fergusson, który latami budował potęgę Manchesteru Utd, "mając przez lata zaufanie, mógł przegrywać po to, żeby wygrywać". W Polsce ceni przede wszystkim trenera Wisły Henryka Kasperczaka i Kazimierza Górskiego. Według trenera Cracovii Kasperczak jest fachowy, bije od niego wiedza, ma świetny warsztat pracy i jest jedynym kandydatem nadającym się na stanowisko selekcjonera reprezentacji.
Czego nauczyła go dotychczasowa praca? - Pokory i konsekwencji. Sport jest dobrym miejscem, by nauczyć się, że po porażkach nie należy się załamywać i nie zachłystywać się sukcesami, nie popadać ze skrajności w skrajność. Marzeniem trenera w perspektywie lat jest prowadzenie narodowej kadry. Teraz jednak ma inny cel. - Gdyby udało mi się wygrać pojedynek derbowy z
Wisłą Kraków, w co mocno wierzę, byłoby to moim największym sukcesem trenerskim - kończy Stawowy.