Rozmowa z Sylwestrem Strzylakiem

Radom miał i ma swojego przedstawiciela w strukturach Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Wiceprzewodniczącym komisji rewizyjnej w nowej kadencji został sędzia Sylwester Strzylak

Jacek Bednarczyk: Znalazł się Pan w gronie ponad 70 delegatów na walne PZPS-u. Za nami chyba najbardziej medialne i kontrowersyjne zebranie związkowe ostatnich lat. Jaką Pan zajął pozycję podczas wyborów?

Sylwester Strzylak: Wokół starych władz PZPS-u było zbyt wiele hałasu i niejasnych zarzutów. Już same informacje o toczącym się postępowaniu wyjaśniającym były postrzegane przez środowisko fatalnie. Część delegatów uważała, że należy ten stan zmienić. Nikt nie miał wątpliwości, że szkodziło to dyscyplinie, którą ludzie chcą nadal gremialnie oglądać. Ja byłem w grupie kilkudziesięciu osób, które były w opozycji do prezesa Janusza Biesiady.

Sądząc po wielu przekazach prasowych podczas walnego nie brakowało emocji?

- O tak! Można by nimi obdzielić kilka zebrań. Obrady trwały kilkanaście godzin, a sam wybór nowego prezesa miał miejsce po północy. Już pierwszy wniosek o wybór przewodniczącego zebrania był wyraźną grą, w której ścierały się opcje dwóch grup interesów. Podobnie było podczas wyboru komisji rewizyjnej i członków nowego zarządu. Zwolennicy zmian wygrali większość ważniejszych głosowań oprócz tego o udzielenie absolutorium ustępującemu zarządowi.

No właśnie. Czy delegaci poznali wreszcie stan finansów związku?

- Właściwie można było odnieść wrażenie, że była to najbardziej skrywana informacja walnego. Choć zabiegaliśmy o wyjawienie wszystkich niejasności, zabrakło precyzyjnych informacji na ten temat.

Czego można się spodziewać po zmianach, których dokonaliście?

- Nikt nie ma wątpliwości, że obecnie jest spore zapotrzebowanie na dobrą siatkówkę. Udział w lidze światowej, niezły start w igrzyskach olimpijskich sprawiły, że młodzież na trzepakach znów zaczyna częściej grać w siatkówkę. Należy to wykorzystać i są już na to pomysły.

Klimat jaki ostatnio wytworzył się wokół władz PZPS-u wyraźnie zamazywał korzystny obraz. Mirosław Przedpełski, nowy prezes związku, jest doskonale znany w środowisku siatkówki. Uważany jest za człowieka apolitycznego, a to już bardzo ważne. Ma pewną koncepcję zmian, która się zresztą podoba.

Po pierwsze chce, aby prezesura była społeczna. Pozyskiwaniem pieniędzy, kontraktów sponsorskich zająć ma się menedżer. Odwołany prezes Janusz Biesiada miał znakomite kontakty we władzach europejskich i światowych. Nie wątpię, że prezes Przedpełski również szybko znajdzie linię porozumienia z oficjelami obu federacji.

Radom był zawsze mocnym ośrodkiem siatkarskim, ale rzadko miał przedstawicieli w ścisłych władzach. Teraz jest podobnie.

- Być może, gdybym zdecydował się kandydować do zarządu, moje nazwisko pojawiłoby się w tym gronie. Uważam jednak, że jest jeszcze na to za wcześnie. Na razie chcę być aktywnym sędzią. Pochwalę się zresztą, że w roku ubiegłym zająłem w rankingu drugie miejsce. Na ostatnim walnym kandydowałem jedynie do komisji rewizyjnej i otrzymałem od delegatów największą ilość głosów. Ze względów zawodowych i licznych obowiązków nie podjąłem się jednak przewodzeniu komisji. Jestem jej wiceprzewodniczącym.

Czy jako delegat uważa Pan, że wybór na miejsce obrad hotelu Mariott i związanych z tym kosztów około 70 tys. złotych, to dobry pomysł?

- Po pierwsze, związku nie stać było na taką rozrzutność. Trochę jeżdżę po świecie i wiem, co można byłoby zaproponować za mniejsze pieniądze, ale w innym miejsce. Teraz nie ma co jednak dywagować nad rozlanym mlekiem.

Wiem, że walne dokonało zmian w statucie i podjęło wiążące uchwały w sprawie łączenia obowiązków trenerów?

- Zmiany statutowe może nie wnoszą wiele nowego, ale były konieczne. Podjęto jednak ważną uchwałę, że teraz trenerzy kadry nie będą mogli łączyć pracy w klubach i reprezentacji. To był chory przepis.

Copyright © Agora SA