II liga piłkarska: zwycięstwo Szczakowianki, remis Podbeskidzia i Ruchu, porażka Piasta

Do soboty o drużynie Piasta Gliwice zwykło się mawiać, że "nie leży" Szczakowiance. Po sobocie to Szczakowianka "nie leży" Piastowi.

Wszystko, co najważniejsze w tym spotkaniu, wydarzyło się między 21. a 31. min meczu. W tym czasie gospodarze strzeli dwie bramki, a dwóch zawodników powędrowało karnie do szatni.

Ale po kolei W środku pola zaczął Bernardo, piłkę głową zgrał Dariusz Solnica, a Maciej Iwański z kilku metrów trafił do siatki pomiędzy nogami Jacka Gorczycy.

Piłkarze z Jaworzna jeszcze dobrze nie zdążyli nacieszyć się z gola, a już mieli powody do smutku. W 23. min Tomasz Copik dał się ograć Piotrowi Wysoglądowi i gdy napastnik Piasta miał otwartą drogę do bramki Szczakowianki, Copik zapaśniczym chwytem powalił go na ziemię. - Razem się trzymaliśmy - bronił się Copik. - W sumie to nawet dobrze wyszło. Kolejny raz gramy w osłabieniu i kolejny raz wygrywamy. Wolimy grać w dziesiątkę - żartował obrońca zespołu z Jaworzna. Na potwierdzenie jego słów Szczakowianka już po pięciu minutach zdobyła kolejną bramkę.

Tym razem Iwański asystował. Mocno uderzona piłka z rzutu rożnego trafiła wprost na głowę Grzegorza Kaliciaka, a ten z pięciu metrów uderzył pod poprzeczkę. - Skoro wpadł gol, to powiem, że takie zagrania trenujemy codziennie - uśmiechał się Kaliciak. - To już mój trzeci mecz w Szczakowiance, czuję się na boisku coraz pewniej - dodał. Piłkarz nie dotrwał jednak do końca spotkania, odnowił mu się uraz mięśnia.

Po kolejnych trzech minutach siły się wyrównały. Tym razem sędzia ukarał drugą żółtą kartką Rafała Kocybę (za faul na Iwańskim), który od początku spotkania sprawiał wrażenie, że na lewej obronie biega przypadkiem.

- Graliśmy tak krótko w dziesięciu, że nie zdążyliśmy się zmęczyć - żartował Iwański.

Po zejściu do szatni Kocyby na murawie od razu zrobiło się więcej miejsca. Momentami wydawało się, że na boisku biega co najmniej dziesięciu Brazylijczyków. Rozochoceni zawodnicy decydowali się na kilkudziesięciometrowe rajdy, podania piętą, kombinacyjne akcje rozgrywanie na zaledwie kilku metrach przestrzeni.

Piast atakował, ale lepsze okazje na zdobycie bramek stwarzała Szczakowianka. Najlepszy na boisku był Iwański. Piłkarz przynajmniej od roku stara się zmienić klub. Jeżeli w kolejnych spotkaniach będzie grał równie dobrze, jego cena na pewno wzrośnie. - Nie liczę zer na kontrakcie, nie zastanawiam się nad swoją wartością. Cieszę się z bramki i asysty, ale najważniejsze są trzy punkty - podsumował.

"Bezstresowa" gra Szczakowianki o dziwo przyniosła jej bramkę. Po akcji Madrina Piegzika nieszczęśliwe interweniował Jarosław Zadylak, który z kilku metrów wpakował piłkę do własnej bramki. Co ciekawe, gdy Zadylak grał jeszcze w Szczakowiance, też strzelił "samobója" do tej samej siatki, a było to w spotkaniu z GKS-em Katowice.

Wynik meczu w ostatniej minucie ustalił Marcin Chyła, który zaskoczył Andrzeja Bledzewskiego strzałem z pięciu metrów. To jednak nie popsuło dobrych humorów jaworznickim kibicom, którzy pierwszy raz w tym sezonie skandowali nazwisko Janusza Białka. - Wcześniej mnie obrażano, teraz się mnie chwali. Nie ukrywam, że wolę to drugie - uśmiechał się szkoleniowiec.

Zdaniem trenerów

Janusz Dankowski (Piast):

- Dla kibiców to był pewnie świetny mecz. Akcje, to z jednej to z drugiej strony, bez murowania bramki. Mój zespół jednak przegrał tę wymianę ciosów, więc trudno być zadowolonym. Mecz ułożyłby się pewnie inaczej, gdyby na początku świetną okazję wykorzystał Piotr Wysogląd [przegrał z Bledzewskim pojedynek sam na sam - przyp. red.]. Szczakowianka zepchnęła nas do obrony prostymi środkami. Nasza gra to była taka sztuka dla sztuki.

Janusz Białek (Szczakowianka):

- Byliśmy przygotowani na ciężką przeprawę. Zdecydowanie wyżej oceniam grę swoich piłkarzy w pierwszej połowie. Grali wtedy z większym polotem, mądrze. Na wysokości zadania stanął Solnica, przebłyski gry na wysokim poziomie miał Maciej Iwański.

To już kolejny mecz, który kończymy w dziesiątkę. Rozmawiamy o tym z zawodnikami, straszymy karami, a efektów nie ma. Nie mam żalu do Copika o to, że osłabił zespół. Chciał powstrzymać atak rywala. Piotr Gierczak? Wraca do formy po kontuzji kolana. Zastanawiałem się, czy go nie zmienić w trakcie gry. Twierdził jednak, że czuje się dobrze, więc został do końca.

not. tod

Szczakowianka Jaworzno 3 (2)

Piast Gliwice 1 (0)

STRZELCY BRAMEK

Szczakowianka: Iwański (21.), 2:0 Kaliciak (28.), 3:0 Zadylak (79., samobójcza).

Piast: Chyła (90.).

SKŁADY

Szczakowianka: Bledzewski - Hosić Ż, Księżyc, Copik Ż, CZ, Kaliciak (70. Jaromin) - Chifon (65. Piegzik), Bernardo, Iwański (82. Radziwon), Gierczak, Kozubek - Solnica.

Piast: Gorczyca - Kocyba Ż, CZ, Gamla, Zadylak - Kaszowski, Kędziora, Szmatiuk, Stolarz Ż, Żyrkowski Ż - Pałkus, Wysogląd (54. Uss).

Sędziował: Robert Kubas (Rzeszów), widzów: 2000.

Ruch - KSZO 3:3

Grad goli i emocjonujące widowisko zobaczyli kibice w sobotę na stadionie przy Cichej. Szybkość, z jaką padały kolejne bramki, i huśtawka nastrojów związana ze zmianą wyniku mogły przyprawić o zawrót głowy. W ciągu pierwszego kwadransa gry piłka wylądowała w siatce trzy razy, kolejne trzy bramki padły w 15 minut po rozpoczęciu drugiej połowy meczu. Wynik mógł być jeszcze wyższy, bo okazji do strzelenia kolejnych goli nie brakowało. Obie drużyny wyraźnie postawiły na grę ofensywną, niemal zapominając o obronie własnej bramki.

Strzelecki festiwal rozpoczął w 6. min Krzysztof Bizacki, gdy obrońca KSZO zbyt krótko podał piłkę do swojego bramkarza. Strzał Mariusza Śrutwy Artur Sarnat zdołał jeszcze jakimś cudem wybronić, przy dobitce Bizackiego był już bez szans. Minęło kolejne sześć minut i było już 2:0. Piotr Ćwielong znalazł się sam z piłką przy linii końcowej z lewej strony pola karnego gości i idealnie wyłożył piłkę Śrutwie, który tylko dopełnił formalności.

Chorzowska defensywa pozazdrościła chyba niefrasobliwości obrońcom gości. W 14. min piłkarze z Ostrowca, stojąc w polu karnym Ruchu, aż trzykrotnie strzelali głową na bramkę Rafała Franke. Dwa razy piłka lądowała na poprzeczce i wracała na głowy gości, zanim wpadła wreszcie do siatki!

Chwilę później drugą swoją bramkę mógł strzelić Śrutwa, ale jego strzał z 6 m trafił w słupek. Gdy parę minut po rozpoczęciu drugiej połowy trzecią bramkę dla Ruchu zdobył Michał Smarzyński, wydawało się, że zwycięstwo Ruchu jest przesądzone. - Myślałem wtedy, że jest już po meczu - mówił potem trener gości Peter Nemec. - Ale chłopcy się nie poddali. Grali dalej, wyrównali i niewiele brakowało, a moglibyśmy nawet cieszyć się z trzech punktów. Dziwny był to mecz, ale padło w nim dużo bramek i to się musiało kibicom podobać - kręcił głową szkoleniowiec gości.

Kibicom raczej nie podobało się to, że kolejne bramki padały już tylko dla KSZO. Ich radość trwała zaledwie siedem minut. Najpierw po ładnie rozegranym rzucie wolnym do siatki trafił Grzegorz Podstawek, a w 60. min, gdy precyzyjnym strzałem z 16 m chorzowskiego bramkarza pokonał Arkadiusz Sojka, chorzowskie trybuny ucichły.

- Zabrakło nam determinacji i odpowiedzialności - mówił po meczu Michał Smarzyński. - Wydawało się, że wszystko jest opanowane, chcieliśmy nawet strzelić kolejne gole. Teraz wszyscy musimy mieć do siebie pretensje, bo wszyscy odpowiadamy i za strzelone, i za stracone bramki - podsumował pomocnik Ruchu.

Goście grali dla swojego trenera. Po ostatnim bezbramkowym remisie prezes postawił drużynie ultimatum. Piłkarze muszą zdobyć minimum siedem punktów w trzech meczach, aby Nemec zachował posadę. Ostrowianie walczyli i mogli ten mecz nawet wygrać. W 80. min sam przed chorzowskim bramkarzem znalazł się strzelec pierwszej bramki dla KSZO Jaromir Wieprzęć. Źle wyskoczył jednak do dośrodkowania i zamiast na głowie, piłka wylądowała na... twarzy. - Bramkarz wyszedł nogą do przodu i trochę się przestraszyłem, odsunąłem się i nie trafiłem piłki czysto - tłumaczył kapitan ostrowieckiej jedenastki. - Szkoda tej sytuacji, ale bardziej tego, że kiedy w końcu odblokowaliśmy się i strzelamy trzy bramki, to i tak nie wygrywamy - żałował Wieprzęć.

Szanse mieli też gospodarze. Tuż przed końcem meczu, po uderzeniu z rzutu wolnego, jeden ze stojących w murze piłkarzy KSZO zatrzymał piłkę ręką. - To była ewidentna ręka i należał nam się rzut karny - komentował Jerzy Wyrobek. - Wynik jednak uważam za sprawiedliwy. Trudno powiedzieć coś mądrego po takim meczu. Nie pierwszy raz tracimy bramki w taki sposób, przez kardynalne błędy w obronie. Nie powinniśmy sobie dać odebrać tak łatwo trzech punktów - zakończył szkoleniowiec Ruchu.

Po zakończeniu sobotniego spotkania schodzący do szatni piłkarze i szkoleniowcy gości zostali przez nich opluci. Ochrona nie reagowała.

Ruch Chorzów 3 (2)

KSZO Ostrowiec 3(1)

STRZELCY BRAMEK

Ruch: Bizacki (6.), Śrutwa (12.), Smarzyński (53.).

KSZO: Wieprzęć (14.), Podstawek (55.), Sojka (60.).

SKŁADY

Ruch: Franke - Jarczyk, Bartos Ż, Mrózek - Smarzyński Ż, Błażejewski, Bizacki, Toborek Ż, Molek (63. Pokładowski) - Śrutwa Ż, Ćwielong (75. Wawrzyńczok).

KSZO: Sarnat - Wróbel, Wieprzęć, Czerbniak Ż (59. Solarz) - Preis, Sobczyński Ż, Feliksiak, Miklosik, Kaczmarek - Podstawek (90. Łatkowski), Sojka (72. Mooc).

Maciej Szmigel

Jagiellonia - Podbeskidzie 1:1

Gdyby gwiazdy Podbeskidzia wykorzystały więcej fatalnych błędów białostockich środkowych obrońców, goście z pewnością cieszyliby się z trzech punktówJagiellonia od początku ruszyła do ataku. W 9. min Robert Speichler zagrał piłkę do Krzysztofa Zalewskiego, a ten prostopadłym podaniem w pole karne Podbeskidzia uruchomił Pawła Sobolewskiego. Pomocnik gospodarzy strzelił wprost w wybiegającego z bramki Łukasza Merdę. Kilka minut później podopieczni Adama Nawałki cieszyli się z prowadzenia. Oczywiście po stałym fragmencie gry - szósty taki gol z siedmiu w sumie. Skoro rzut wolny był z lewej strony pola karnego, do piłki podszedł Sobolewski (druga strona należy do Speichlera).Do piłki wyskoczyli Adrian Napierała i trzech zawodników Podbeskidzia (Merda, Piotr Koman i Sławomir Cienciała), ale żaden z nich jej nie dotknął, więc... zatrzepotała w siatce.W 23. min, po dośrodkowaniu Pawła Sibika z prawej strony boiska, Bogdan Prusek z bliskiej odległości nie potrafił skierować piłki do pustej bramki. Chwilę później po długim podaniu Sibika obrońca gospodarzy Kolasa nie trafił w piłkę i Artur Rozmus przelobował rozpaczliwie wybiegającego Andrzeja Olszewskiego.Kilkadziesiąt sekund później Kolasa znowu minął się z piłkę, ale tym razem Dubicki nie trafił w bramkę. Minęła minuta, a Napierała oddał piłkę przed polem karnym Komanowi, któremu także zabrakło precyzji, i piłka po odbiciu się od poprzeczki wyszła poza boisko.- Trener uczulał nas, żeby być czujnym na błędy obrońców Jagiellonii - mówił napastnik Rozmus. - Pozostał niedosyt, bo powinniśmy strzelić coś jeszcze.W doliczonym czasie gry Podbeskidzie miało szansę na zdobycie zwycięskiej bramki. Po wybiciu Merdy Krzysztof Zalewski podał piłkę do Łukasza Błasiaka. W rundzie wiosennej zawodnik ten strzelił już dwie bramki w meczu z Jagiellonią, tym razem jednak posłał piłkę tylko w boczną siatkę. - Było to dobre, dramatyczne spotkanie, obfitujące w wiele sytuacji podbramkowych. W pierwszej połowie mieliśmy więcej tych okazji, nasza gra wyglądała trochę lepiej. Zabrakło tylko skuteczności. Gdybyśmy wykorzystali sytuacje, byłoby po meczu - stwierdził trener Jan Żurek. - W drugiej części Jagiellonia zagrała dobrze i to my mieliśmy trochę szczęścia w niektórych momentach. Remis jest zasłużonym wynikiem - dodał.Podział punktów jest jak najbardziej sprawiedliwy. Jechaliśmy tutaj po zwycięstwo, ale boisko wszystko weryfikuje. W Bielsku-Białej nadmuchano balonik, że gramy o ligę. Nasze oczekiwania też są duże, chcemy wygrywać w każdym meczu, ale w innych drużynach też jest trzech-czterech zawodników z przeszłością ligową i też potrafią grać w piłkę. Nie jest tak, że przyjedzie Podbeskidzie i ktoś się położy - stwierdził Adam Kompała.

STRZELCY BRAMEKJagiellonia: Sobolewski (14., z rzutu wolnego).Podbeskidzie: Rozmus (26.).SKŁADYJagiellonia: Olszewski - Kulig, Napierała (76. Konon), Kolasa, Zalewski - Dzienis (69. Łatka), Markiewicz, Speichler, Chańko, Sobolewski - Kobeszko (76. Pawlak).Podbeskidzie: Merda - Cienciała, Piekarski, Prokop, Bujok Ż - Sibik (80. Pater), Kompała, Koman, Prusek (68. Rączka) - Dubicki (86. Błasiak), Rozmus.Sędziował: Janusz Oparcik (Radom). Widzów: ponad 2000.

Paweł Orpik

Piątkowy mecz

Pozostałe wyniki:

Arka Gdynia - ŁKS Łódź 0:0, Kujawiak Włocławek - Górnik Polkowice 0:0, Radomiak Radom - RKS Radomsko 4:0 (2:0), Widzew Łódź - Świt Nowy Dwór Mazowiecki 1:0 (0:0).

Korona Kielce - MKS Mława przełożony na 20 listopada.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.