Wystarczy jeden gol, aby Lech Poznań zaczął lepiej grać

Rozmowa z Bogumiłem Głuszkowskim, odpowiedzialnym za fizyczne przygotowanie piłkarzy Lecha

Bogumił Głuszkowski - niegdyś mistrz triatlonu - wrócił do współpracy z Lechem Poznań. Od niego w dużej mierze zależy, czy gra "Kolejorza" się poprawi.

Głuszkowski odpowiadał już za fizyczne przygotowanie Lecha w minionym sezonie. Potem jednak zrezygnował z pracy w klubie. Wrócił do niego kilka tygodni temu.

Piotr Leśniowski: Jaki jest Pana pogląd na przyczyny ostatnich niepowodzeń Lecha Poznań?

Bogumił Głuszkowski: W okresie przygotowawczym przed rundą wiosenną poprzedniego sezonu mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by zrealizować to, co sobie założyliśmy. Ale już latem były tylko trzy tygodnie na przygotowania. To i mecz kadry do Stanów Zjednoczonych zachwiało naszymi przygotowaniami. Kadrowicze byli w stanie dać z siebie najwyżej 60 proc. możliwości. Efekt był taki, że jedni po dwóch tygodniach nie mogli wykonać ani jednego ćwiczenia więcej, a reprezentanci byli niedotrenowani. Na przykładzie Pawła Kaczorowskiego mogę powiedzieć, że on zaliczył latem zaledwie 16 jednostek treningowych. Większość piłkarzy trenowała nawet niekiedy trzy razy dziennie przez trzy tygodnie, co daje 50 jednostek...

Problemy wzięły się też z licznych kontuzji. Ale tu nie było błędów w przygotowaniu. To były mechaniczne urazy, np. Paweł Kaczorowski został zaatakowany w kostkę i zerwał torebkę stawową, Ariel Jakubowski źle postawił stopę na boisku i uszkodził kolano. Przy złym treningu dochodziłoby raczej do zerwań czy uszkodzeń mięśni.

Kolejny problem to zaległości treningowe. Krzysztof Gajtkowski po przyjeździe z Katowic musiał najpierw pracować nad zbiciem wagi. Paweł Wojtala długo nie grał w Niemczech i najpierw musiał u nas odbudować siłę mięśniową. Jemu jeszcze trochę brakuje do normalnej dyspozycji.

Dopiero suma tych kłopotów daje odpowiedź na to, dlaczego potem na boisku Lech spisywał się słabo. Ci sami piłkarze, którzy wcześniej grali w piłkę i bawili się tym, teraz stracili pewność siebie. To z kolei zrodziło niedokładność w ich grze, a nadrabianie braków kosztowało ich jeszcze więcej sił.

W środę zawodnicy przeszli badania. Czy na ich podstawie można stwierdzić, że teraz z organizmami piłkarzy wszystko jest już w porządku?

- Powiem raczej, że wszystko jest na dobrej drodze. Na pewno proces powrotu do normalności przyspieszy np. gol strzelony Cracovii w pierwszych minutach meczu, zwycięstwo. Psychika jest niemniej ważna od przygotowania fizycznego, szczególnie w tak specyficznym mieście, jak Poznań. Tu, jeśli wygrywasz, jesteś noszony na rękach. A gdy przegrywasz - jak teraz piłkarze Lecha - boisz się iść do sklepu, bo czekają tam niemiłe reakcje.

Dlatego niedawno pracowaliśmy także nad tym, by przywrócić chłopakom frajdę z gry. Temu celowi miał też służyć ostatni sparing [we wtorek Lech wygrał z Polonią Nowy Tomyśl 13:0 - przyp. red.]

W meczu z Zagłębiem efektów Waszej pracy nie było widać. Czy jest szansa, że przeciwko Cracovii kibice zobaczą już silnych, gotowych na wysiłek piłkarzy?

- Mamy podstawy, by sądzić, że tak. Przed sezonem nie podjęliśmy ryzyka i dopiero przed meczem w Lubinie zdecydowaliśmy się wykonać ciężką pracę. To były zajęcia na pograniczu możliwości piłkarzy, może nawet trochę tę granicę przekroczyliśmy. Dlatego tydzień temu chłopakom mogło brakować świeżości. Teraz, przez 2-3 dni treningi były już krótsze, piłkarze mieli nabrać energii.

Niektórzy zawodnicy umawiają się z Panem na dodatkowe zajęcia. Kto robi to najczęściej?

- To naprawdę nie są przypadkowi ludzie, oni są świadomi swoich potrzeb, braków i chcą nad sobą pracować. Najczęściej na dodatkowe zajęcia przychodzi Rafał Lasocki, często spotykam się też z Mariuszem Mowlikiem, Zbyszkiem Wójcikiem, Maćkiem Scherfchenem, nawet Bartek Bosacki, kiedy przyjeżdża z Niemiec, wpada do mnie na trening. No i Michał Goliński - wbrew temu, co się o nim mówi - dużo pracuje dodatkowo. To nie są długie zajęcia, trwają po 15-20 min, ale piłkarze wykonują na nich ćwiczenia dostosowane do ich indywidualnych potrzeb i predyspozycji. Robią to, czego nie można wykonać podczas ćwiczeń na boisku.

A ich organizmy są bardzo zróżnicowane. Taki Adam Majewski jest fenomenem wydolnościowym. Wiem, co mówię, bo sam jestem triatlonistą. On ma predyspozycje do biegania na długich dystansach, ale z kolei ma taką budowę ciała, że nie może przyjąć zbyt dużych obciążeń. Podobnie jest z Kaczorowskim, ale on jest z kolei bardziej dynamicznym graczem. Przypomina trochę konia wyścigowego, którego nie można zbytnio obciążyć, wystarczy delikatnie smagać go po pęcinach. Z kolei Scherfchen i Wójcik to bardzo silni faceci, mogą wykonać ogromną pracę. Maciek ma też silną osobowość i odgrywa dużą rolę w zespole. Z Mariuszem Mowlikiem musimy pracować nad szybkością reakcji itd.

Taki zespół to puzzle złożone z 20 części. Trzeba je umiejętnie połączyć i wtedy dopiero robi wrażenie jako całość. Można ćwiczyć, ale dopiero podczas meczu widać, czy klocki są ułożone jak należy.

Dlaczego wrócił Pan do Lecha?

- Piłkarze zasygnalizowali, że moja wcześniejsza rezygnacja to nie jest dobry krok. I żebym wrócił. Ja nigdy nie wskazywałem ich jako winnych porażek, widziałem winę u siebie. Tak już jest, że jeśli wskazuje się na kogoś palcem, to trzy inne są skierowane w twoją stronę.

Wiosną wszystko nam się układało. Teraz pojawiły się kłopoty, jest gorzej i teraz trudniej jest coś zbudować od nowa. Jednak niezależnie od wyniku, piłkarze nigdy nie usłyszeli ode mnie krytyki. Ot, raz się wygrywa, raz przegrywa i tyle. Piłkarze pamiętają jednak, że są zawodowymi sportowcami, że ludzie płacą, żeby zobaczyć ich grę. Chodzi o to, żeby oni chcieli wygrywać, a nie podchodzili do tego tak, że koniecznie muszą wygrywać. Takie podejście ich paraliżuje.

Zresztą z atmosferą w drużynie, mimo tych porażek, nigdy nie było źle. Nigdy nie byliśmy drużyną rozbitą. Mamy za sobą dwie ciężkie rozmowy. Pierwsza nastąpiła po drugiej porażce z Terekiem Grozny, a ostatnio po powrocie z Lubina. Gdyby nie doszło do tych rozmów, mogłoby być źle. A tak każdy z chłopaków nauczył się mówić o tym, co mu leży na sercu.

Człowiek z żelaza

Bogumił Głuszkowski - odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne piłkarzy Lecha Poznań to były triatlonista, wielokrotny mistrz kraju i zdobywca Pucharu Polski. Niegdyś był zawodnikiem Olimpii Poznań. Potem działał przy hokeju na trawie, był m.in. menedżerem kadry narodowej. Ma 33 lata, żonę i dwójkę dzieci.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.