Po-ligon Roberta Błońskiego: Dwie drogi

Pieniądze to nie wszystko. Prawda stara jak świat. W polskiej lidze w ostatnich latach, paradoksalnie, mieliśmy przykłady klubów, w których im było biedniej, tym grało się lepiej. Były też zespoły, do których kupowano za ciężkie miliony piłkarzy. Tworzono armię zaciężną, która okazywała się zwykłą zbieraniną. I zespół lądował w II lidze.

W tym sezonie mamy w naszej lidze dwa zespoły, których droga do sukcesu jest zupełnie inna. Jak na razie górą jest wariant oszczędnościowy. A z takim mamy do czynienia w Górniku Zabrze. Marek Koźmiński, odkąd zainwestował w Górnika prywatne pieniądze, powtarza, że nie wyda złotówki więcej, niż ma. I nie wydaje. O ile rok temu zbudował istną wieżę Babel (kogo tam nie było - i Bułgar, i Chińczyk, i Brazylijczycy...), o tyle teraz postawił na młodzież. Głównie polską, z juniorskich reprezentacji. Ma się uczyć od paru doświadczonych graczy i trenera Wernera Liczki - kiedyś prowadził czeską młodzieżówkę. I jak na razie ma wyniki. Za małe pieniądze, może nie "wielka", ale na pewno przyzwoita piłka.

Na drugim biegunie jest płocka Wisła. Bałagan panuje w niej taki sam, jak w całym chyba koncernie. Nikt nic nie wie. Prezes Krzysztof Dmoszyński nie wie, czemu wyniki są poniżej oczekiwań i że zamiast o mistrzostwo Polski trzeba będzie ciężko walczyć o miejsce w górnej części tabeli. Trener Mirosław Jabłoński nie wie, czemu nowi zawodnicy (jak Klimek, Sobczak, Rachwał czy Dżikija) grają bardzo słabo, poniżej oczekiwań, możliwości i wartości. Odpowiedzi nie znają też pewnie sami piłkarze. Wiedzą na pewno, że z Polonią wygrali tylko i wyłącznie dzięki sędziemu Cwalinie z Gdańska (niesłuszny karny w 45. min dla Wisły; niesłusznie nieuznany gol dla Polonii po przerwie przy stanie 1:1).

Nie wiem, który zespół wyżej zakończy rozgrywki. Na razie jednak zdecydowanie więcej sympatii wzbudza Górnik. Wisła przypomina ciasto, do którego dodano co najlepsze bakalie, wysokogatunkowe drożdże i mąkę prosto z młyna. Tyle że wyszedł na razie zakalec.

Trenerzy w odwrocie

Czesław Michniewicz, Mirosław Jabłoński i Bogusław Kaczmarek - trzej jakże różni trenerzy. Wszystkich ich łączyło to, że w poprzednich sezonach osiągali wyniki lepsze od przeciętnych. Późne lato 2004 roku jest dla nich momentem odwrotu. Pytanie tylko, czy chwilowego. Bo Michniewiczowi sypie się Lech (czyżby nie wytrzymał strumienia wody sodowej, który mógł uderzyć po sukcesach i pochwałach w ubiegłym roku). Trener z Poznania nie dostał wciąż licencji, bo podczas egzaminu (pisał pracę o szkoleniu młodzieży w Schalke) nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób dokonuje się w klubie z Gelsenkirchen selekcji dzieci. Jabłoński nie poukładał jak należy "klocków" w Płocku. Kaczmarka trudno oceniać po kilku tygodniach pracy w Łęcznej, ale - znając jego wyniki w poprzednich klubach - trzy punkty w pięciu meczach to za mało jak na ambicje klubu i umiejętności trenera.

Czy któryś z nich będzie drugim bezrobotnym w tym sezonie (jako pierwszy pracę stracił Czech Paweł Malura w Pogoni Szczecin)?

Cytat tygodnia

"Warsztat - w dodatku stolarski - to miał mój dziadek, na strychu. Ja mam kwalifikacje i umiejętności. Przecież od ponad 25 lat bawię się w futbol jako trener, zwiedziłem ponad pół świata, miałem od kogo się uczyć i kogo podglądać przy robocie" - powiedział trener Górnika Łęczna Bogusław Kaczmarek w wywiadzie dla "Piłki Nożnej Plus". Jego zespół przegrał w tym sezonie cztery z pięciu meczów.

Cudowne ozdrowienie

Jeleń, Saganowski, Goliński, Rachwał, Sobolewski - wszyscy oni nie mogli zagrać w środę w kadrze B. Lekarze i sami zawodnicy zaklinali się na wszystkie świętości, że są chorzy. Że boli kostka, że boli kręgosłup, że mięsień naprawdę naciągnięty. Nie minęły 72 godziny i czterech z pięciu "muszkieterów" zagrało w swoich klubach. Współczesna medycyna czyni jednak cuda. Jeleń, Saganowski, Goliński i Rachwał zagrali po 90 minut. Ja wcale nie mam zawodnikom ani klubom tego za złe. Ich sumieniu pozostawiam to, czy rzeczywiście ich bolało albo kłuło. Ale ta postawa świadczy o jednym: powoływanie kadry B (w terminie, gdy gra pierwsza i młodzieżówka) nie ma najmniejszego sensu. Zależy na niej właściwie tylko Andrzejowi Strejlauowi (społeczny pracownik Wydziału Szkolenia PZPN). A mecz z Turcją w Bielsku-Białej był tego najlepszym przykładem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.