Gdzie są gwiazdy z tamtych lat: Alfred Sosgórnik

Podczas spotkania spokrewnionych rodzin Sosgórników i Szafrańskich przy jednym stole zasiada czterech olimpijczyków, którzy łącznie zdobyli 39 złotych medali mistrzostw Polski. Seniorem rodu jest Alfred Sosgórnik, który odnosił sukcesy jako kulomiot. Teraz uważa, że pchnięcie kulą powinno zostać zlikwidowane!

Sosgórnik w latach 50. i 60. był najlepszym polskim kulomiotem. 17-krotnie poprawiał rekord Polski. Jako pierwszy Polak przekroczył granicę 17, 18 i 19 m. Był sześciokrotnym mistrzem Polski. - Na mistrzostwach Europy w Belgradzie w 1962 r. zdobyłem brązowy medal, ale mój największy sukces to zajęcie szóstego miejsca na olimpiadzie w Rzymie. Wtedy było trudniej o dobry rezultat. Dzisiaj zawodnik ma sześć prób, a w tamtych czasach można było rzucać tylko trzykrotnie - wspomina mieszkający w Zabrzu sportowiec. Sosgórnik przez wiele lat uprawiał rzut kulą, ale gdyby ponownie się urodził, na pewno nie trenowałby tej dyscypliny.

- Z biegiem lat uświadomiłem sobie, że ten sport powinien być zlikwidowany. Obecnie pchnięcie kulą, podobnie jak inne sporty siłowe, nie jest możliwe bez dopingu. Za moich czasów tego nie było, bo dochodziliśmy do wyników poprzez ciężki trening. Poza tym dyscyplina ta deformuje człowieka. Zanim zacząłem trenować rzut kulą przy 192 cm wzrostu ważyłem 80 kg. Później przybrałem na wadze 40 kg - twierdzi lekkoatleta.

W 1957 r. Sosgórnik ożenił się z Barbarą Gaweł, która zdobyła pięć złotych medali mistrzostw Polski w biegach przez płotki i w pięcioboju oraz startowała na olimpiadzie w Rzymie. - Dzięki wspólnym zgrupowaniom mogliśmy spędzać razem czas - mówi olimpijczyk.

Sosgórnik bardzo miło wspomina zagraniczne wyjazdy: - W latach 60. razem z innymi lekkoatletami byliśmy pierwszymi sportowcami z Polski, którzy pojechali na zawody do Hiszpanii [kraj był rządzony wówczas przez Franco - przyp. red.]. Spotkaliśmy się wtedy z późniejszym królem Hiszpanii Juanem Carlosem. Kiedy opowiedziałem mu kawał, popłakał się ze śmiechu. Był to żart z serii Polak, Niemiec i Rus. Niestety, nie pamiętam go dokładnie.

Po zakończeniu kariery Sosgórnik został doktorem nauk ekonomicznych. - Musiałem z czegoś żyć, dlatego dokończyłem studia ekonomiczne, które zacząłem podczas kariery sportowej - dodaje kulomiot. W kopalni Gliwice pracował jako dyrektor ekonomiczny. Był prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego oraz klubu Carbo Gliwice i wiceprezesem AZS AWF Katowice. - Szybko zacząłem realizować się w nowym otoczeniu, chociaż pracę zaczynałem od zera. Miałem za sobą przecież tylko praktykę sportową - przekonuje Sosgórnik.

W 2000 r. przeszedł na emeryturę. - Pierwszy rok był bardzo ciężki. Nie wiedziałem, co ze sobą począć. Teraz już się przyzwyczaiłem. Wiele czasu spędzam w Węgierskiej Górce, gdzie mam drugi dom. Mam tam ładny ogród i salkę do ćwiczeń. Często gram również w tenisa. Przez tyle lat mój organizm był przyzwyczajony do wysiłku, że teraz w wieku 71 lat nie mogę tylko przesiadywać przed telewizorem, bo mogłoby to się dla mnie źle skończyć - mówi senior rodu Sosgórników.

Syn sportowca Alfred junior jest alpinistą, ożenił się z Katarzyną Szafrańską, 16-krotną mistrzynią Polski w narciarstwie alpejskim i olimpijką z Calgary.

Jej brat Marcin jest 12-krotnym mistrzem Polski w narciarstwie alpejskim i uczestnikiem igrzysk w Albertville i Lillehammer. Córka Sosgórnika seniora Grażyna zapowiadała się na dobrą zawodniczkę w skoku wzwyż, ale zdecydowała się zająć rehabilitacją. Być może za kilka lat na olimpiadzie zobaczymy kolejne pokolenie Sosgórników. - Moi wnukowie: Paweł, Michał i Andrzej od najmłodszych lat jeżdżą na nartach i są bardzo dobrzy - uśmiecha się na koniec sportowiec.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.