Jarosław Araszkiewicz: - Nie, bo chcieliśmy pobić rekord Guinnessa, ale zabrakło dwóch bramek (śmiech). Poważnie mówiąc, ten wrzód musiał kiedyś pęknąć. Trochę przykro, że padło akurat na Unię Tczew, która dostała "szóstkę", a jeszcze kilka bramek mogło wpaść. Z Lechią nie zagraliśmy już tak ładnie i konsekwentnie, może z powodu zmęczenia, ale co mieliśmy strzelić - strzeliliśmy. Nic, tylko się cieszyć.
- W drużynie jest dziesięciu nowych ludzi, więc nic dziwnego, że nie wszystko od początku "iskrzyło". W pierwszym meczu, z rezerwami Lecha, zagraliśmy słabiej, ale przynajmniej stwarzaliśmy sytuacje. Z TKP Toruń mieliśmy wygrać, a przegraliśmy. Nie robiłem z tego tragedii, ale mocno się wtedy zastanawiałem, co będzie dalej? W Kołobrzegu sędzia nas "skręcił", chociaż znów mieliśmy okazje bramkowe. W końcu przyszedł mecz z Chemikiem Bydgoszcz. Tylko w pierwszych 20 minutach powinno paść pięć bramek, a potem kolejne.
Po meczu z Chemikiem wszyscy byliśmy "zdołowani". Wszedłem do szatni i powiedziałem, że złożyłem rezygnację, ale menedżer jej nie przyjął. Bo to ja jestem menedżerem (śmiech). Chłopcy trochę się rozchmurzyli.
- Wiem, jaki mam zespół, wiem, jaka drzemie w nim siła. Większość zawodników to gracze dobrze znani w Wielkopolsce z boisk III i II ligi. Miałem do nich pretensje, bo gra nie wyglądała tak, jak to sobie wyobrażałem.
Ale w końcu przyszedł moment, gdy zaczęli strzelać. Sam nie spodziewałem się, że mogą w cztery dni strzelić aż 11 bramek. Dziś chętnie rozdzieliłbym te gole na wszystkie wcześniejsze spotkania - zupełnie inaczej wyglądałaby nasza sytuacja w tabeli.
Sukces rodzi się w bólach. Chłopcy zrozumieli, że nazwiska same nie grają, że tydzień na treningach jest po to, żeby się pokazać z jak najlepszej strony. Niech świadczy o tym fakt, że tak doświadczeni zawodnicy, jak Tomek Rybarczyk, Tomek Lewandowski czy Jasiu Niedźwiedź, siedzą na ławce.
- Źle się stało, że Warta przegrała finał okręgowy Pucharu Polski z Victorią Września. To spowodowało, że na szczeblu centralnym zespół musiał grać w rundzie przedwstępnej z Rakowem Częstochowa. Na przygotowania miałem dwa tygodnie i nie wiedziałem, czy brać się do pucharu, czy od razu szykować drużynę na ligę. Postawiłem na puchar i to był błąd. Może za szybko chciałem zrobić sukces. Dopiero wtedy przestawiliśmy tryb przygotowań na ligę. Dziś to zaczęło procentować.
- Na pewno nie powiem, że naszym celem jest środek tabeli. Takie deklaracje mnie nie bawią. Zobaczymy, na razie ruszyło się coś w naszej grze. W najbliższej kolejce faworyci grają między sobą, potracą punkty, a ja po cichutku przygotowuję zespół, by znów walczyć o zwycięstwo. Nie mogę obiecać, że rozgromimy Mieszka Gniezno. Jeśli nadarzy się okazja, to zrobimy wszystko, by przywieźć stamtąd punkty.
Wszyscy mówią, że Warta strzela teraz mnóstwo bramek, a skoro Gniezno jest ostatnie w tabeli, to mecz skończy się pogromem. Tak wcale nie musi być. Mieszko też się może w końcu przełamać.
Ale cały czas chcemy walczyć o pierwszą trójkę, bo wiem, że takie są możliwości tego zespołu. Najważniejsze to nie tracić zbyt wielu punktów do lidera po rundzie jesiennej, bo wtedy będziemy mieli o co grać wiosną. Zimą pewnie dojdzie do roszad w składzie: mamy pięciu-sześciu bardzo zdolnych juniorów i trzeba ich zacząć wprowadzać do pierwszego zespołu. W końcu po co kupować zawodników, skoro wychowankowie mogą już za dwa-trzy lata ciągnąć ten wózek?
- Już kiedy graliśmy w Tczewie, słyszeliśmy opinie, że Warta to klub coraz bardziej poukładany. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której piłkarz, którego ściągnąłem, powie, że Araszkiewicz go oszukał. Zawodnicy regularnie dostają pieniądze. Może nie od razu całą kwotę, ale dostają. Zależy mi, by nazwisko moje i nazwiska działaczy z nowego zarządu były dobrze postrzegane. Chcemy być dobrze kojarzeni przez osoby i firmy, które chcą współpracować i pomagać nam finansowo, a przecież w przeszłości w tym klubie nie zawsze dobrze traktowało się drobnych sponsorów. Chcemy też z nimi rozmawiać, by podpowiadali nam, co jeszcze można w klubie ulepszyć.
- Nie odrzucam żadnej propozycji z zewnątrz, ale chciałbym, żeby Warta była postrzegana jako taki... neutralny klub. Zależy mi na dobrych kontaktach z Lechem - bo wiadomo, że kibicuję temu klubowi. Chciałbym, by dobrze układała się współpraca z Amicą Wronki, Groclinem Grodzisk Wlkp. czy nawet klubami niższych lig, jak Promień-Remes Opalenica, by była wymiana zawodników i wzajemna pomoc. Zależy mi, żeby zostać w Warcie na dłużej, stworzyć tu rodzinną atmosferę. Z tego powodu namawiam mojego asystenta Czesia Owczarka, by zdobył uprawnienia trenerskie, w końcu on też jest Warciarzem.
Grałem kiedyś w Grodzisku w drużynie piłkarzy niechcianych nigdzie indziej. I Warta może też być takim klubem, tyle że znacznie młodszym. Tylko to muszą być gracze, którzy będą chcieli grać dla Poznania.
- Bo ta współpraca powinna działać w dwie strony. Po co młodzieżowcy mają u mnie siedzieć na ławie, skoro mogą grać gdzieś indziej. Oddaliśmy Łukasza Kubzdyla do Wełny Rogoźno i Mariusza Piotrowskiego do Mieszka Gniezno i obaj są z tego bardzo zadowoleni. Ale przecież ich nie skreślam i może wiosną wybiegną na boisko w pierwszym składzie Warty?
- Wprowadziliśmy zespół rezerw do III ligi. Kilka lat się to nie udawało, a ja znalazłem porozumienie z zawodnikami i daliśmy radę. Niektórzy mówią: "A bo miał Zbigniewa Wójcika i innych graczy z pierwszej drużyny". A ja po prostu rozmawiałem z piłkarzami po partnersku i każdy wykonywał swoją pracę w 100 proc.
Ale przyszedł czas, gdy postanowiłem zrobić coś samodzielnie. Namówili mnie do przejścia bracia Robert i Maciej Jankowiakowie z firmy Redbox oraz pan Alfred Jerszyński z firmy Reflex. Po dwóch miesiącach nie jest najgorzej. Porządkujemy finanse, szkoda, że w lidze zgubiliśmy kilka punktów...
W rezerwach praca jest inna. Drugi zespół powinien grać w takim samym ustawieniu jak pierwszy. Decydujący głos ma trener pierwszej drużyny i to jest normalne. Najpierw zaczęła tak grać Wisła, teraz to samo dzieje się w Lechu. Bo rezerwy są po to, by piłkarze się w nich ogrywali. A wiadomo, że do II ligi i tak nie mogą awansować.
Mam wyższe cele niż ogrywanie piłkarzy, tylko czy mi się uda? Zbigniew Boniek nie sprawdził się jako trener i mnie też może to spotkać. Nie będę robił z tego tragedii. Na pewno zostanę przy piłce, jeśli nie na ławce trenerskiej, to jako menedżer albo marketingowiec.
- Życie mnie tego nauczyło. Rozpoczynając swoją przygodę (bo karierę to zrobił Boniek) piłkarską, po kolei przechodziłem wszystkie stopnie: C-klasa, B-klasa, A-klasa itd. Dlatego przygodę trenerską też chcę zacząć od niższego pułapu. Mam znajomych, którzy jako trenerzy szybko przeszli z III ligi do ekstraklasy, przegrali dwa-trzy mecze i słuch o nich zaginął. Ja wolę iść inną drogą.
*Jarosław Araszkiewicz - ma 39 lat, jest jedną z legend poznańskiego Lecha. Jako piłkarz "Kolejorza" cztery razy zdobywał mistrzostwo Polski, raz sięgnął po Puchar Polski, rozegrał wiele meczów w europejskich rozgrywkach. Grał też m.in. w Legii Warszawa, Pogoni Szczecin, Dyskobolii Grodzisk Wlkp., klubach z Turcji, Niemiec, Izraela. W zeszłym sezonie zadebiutował jako trener - prowadził IV-ligowe rezerwy Lecha.