WALDEMAR GABIS: Cztery lata temu w Sydney zajął Pan ósme miejsce, rok temu na mistrzostwach świata w Paryżu - siódme, teraz - szóste. To dobry wynik, ale mam wrażenie, że
mogło być lepiej...
ROMAN MAGDZIARCZYK: Lepiej mogło być, a i owszem.
No to zacznijmy od początku. O której wstaliście w dniu startu?
- Wstaliśmy o 3,30. O 5 zjedliśmy szybkie śniadanie, na stadionie rozgrzewkowym byliśmy przed 6 a na starcie dziesięć minut przed 7.
Śniło się coś przed startem?
- Nie pamiętam, spałem.
Była trema przed startem?
- Tremy nie miałem. Spałem spokojnie, a umysł przed takim startem trzeba oczyścić.
Przed startem we trójkę, razem z Robertem Korzeniowskim i Grzegorzem Sudołem, siedzieliście na asfalcie. O co chodziło?
- Może żeby podkreślić, że jesteśmy grupą? Gdy się spędza 150 dni w roku razem, to potem wszędzie raźniej w grupie. A w tym siedzeniu chodzi o takie ostatnie chwile luzu przed startem. Kiedy wszyscy wkoło są zdenerwowani, to tak miło się uspokoić.
Jak było na 10., 20., 30. i 40. kilometrze?
- Do 30 km miałem pełny luz i zapas sił na ostatnie 20 km, ale coś zaczęło szwankować mi w żołądku. Nie chciał przyjmować napojów, a wręcz odwrotnie, dlatego zamiast przyspieszać po 35 kilometrze, jak zaplanowałem, zacząłem zwalniać progresywnie.
Dlaczego nie zaatakował Pan szybciej? Może gdyby szedł Pan chociaż z Hiszpanem Garcią, byłoby lepiej?
- Atakowałem od pierwszych kilometrów, ale grupa, którą prowadziłem, nie chciała przyspieszyć, więc ją w końcu opuściłem. Doszedłem wicemistrza olimpijskiego z Sydney Łotysza Fadiejevsa i byłem już 50 metrów za Garcią i wtedy mnie brzuch zawiódł.
Były chwile zwątpienia?
- To była słabość narastająca i nawet zwątpiłem, czy dojdę, ale żołądek się oczyścił i mogłem kontynuować walkę. Choć już pozbawiony zawartości energii, która mnie podstępnie opuściła, zaczęły się trudne chwile. Na szczęście, wcześniej wyrobiona przewaga okazała się wystarczająca.
Mieliście informacje z trasy? Wiedział Pan, że Nizegorodow słaniał się na nogach pod koniec?
- Miałem ludzi na trasie, którzy informowali mnie na bieżąco o pozycji, stracie do najbliższego rywala, kryzysach zawodników z przodu itd. Ale cóż, nic mi to nie mogło pomóc.
A sama trasa? Ciężka była?
- Wyśmienita, tak jak lubię: dużo zakrętów, dużo małych podejść i zejść. Mijała szybko, nawet te ostatnie bardzo męczące kilometry były krótkie.