ATENY 2004. Magdziarczyk szósty w chodzie na 50 km

Faworyt był jeden - Robert Korzeniowski. I nie zawiódł, wygrał jak chciał. Dobrze szli dwaj inni Polacy: debiutant w igrzyskach olimpijskich Grzegorz Sudoł był siódmy, Roman Magdziarczyk tuż przed nim. - Gdyby nie kłopoty z żołądkiem, byłbym wyżej - mówił na mecie Magdziarczyk

Polacy przed samym startem zdecydowanie wyróżniali się spośród oczekujących na start - siedzieli na nagrzewającym się dopiero asfalcie. W czarnych przeciwsłonecznych okularach przypominali raczej agentów służb specjalnych niż sportowców, którzy za chwile mają wziąć udział w morderczym maratonie. Byli jak " faceci w czerni" z filmu Barry'ego Levinsona (nie mieli tylko czarnych garniturów). Spokojni, skupieni i czujni.

W chwili startu było około 25 st. C. Pół godziny później temperatura przekroczyła 30 st. W końcu start. Do przodu od razu ruszyli trzej Chińczycy, za nimi podążył Robert Korzeniowski (Wawel Kraków). Po kilku kilometrach na czele było sześciu chodziarzy: Chińczyk Caohong Yu, Niemiec Andreas Erm, Łotysz Aigars Fadiejevs, Australijczyk Nathan Deakes, Rosjanin Denis Nizegorodow i oczywiście Korzeniowski. Polak najbardziej obawiał się Deaksa, brązowego medalisty w Atenach na 20 km oraz Nizegorodowa, który jest rekordzistą świata (jego tegoroczny wynik 3:35.29 nie został jeszcze zatwierdzony przez Międzynarodową Federację Lekkoatletyki) na 50 km.

Za tą szóstką był kolejny Chińczyk, a potem grupa, w której szli Roman Magdziarczyk (AZS AWFiS Gdańsk) i Grzegorz Sudoł (AZS AWF Kraków). Magdziarczyk dobrze wypadł już na poprzedniej olimpiadzie w Sydney, gdzie zajął ósme miejsce. Rok temu na mistrzostwach świata w Paryżu był siódmy. W Atenach, choć tego oficjalnie nie potwierdzał, mierzył w podium. - Mam nadzieję, że uda mi się z organizmu wycisnąć 110 procent tego, na co jestem przygotowany - mówił "Gazecie". Potwierdzeniem wysokiej dyspozycji miały być też wspólne przygotowania z Korzeniowskim, mistrzem nad mistrze, niepokonanym na igrzyskach olimpijskich od 1996 roku.

Korzeniowski szedł od początku tak, jak zamierzał, czyli w czołówce. Szedł bez szarżowania, równym, ale szybkim tempem. Na kolejnych kilometrach rywale wykruszali się jeden po drugim. Albo słabli, albo, jak Deaks, zostali zdjęci z trasy. W końcu "Korzeń" do mety zmierzał sam. Wygrał niezagrożony. Wiele szczęścia miał jego największy konkurent, potwornie zmęczony Nizegorodow. Ostatnie kilometry szedł jak w amoku, chwiał się i zataczał się. Zgarbiony, blady, z wytrzeszczonymi oczyma przypominał jeńca wojennego, któremu udało się zbiec z obozu. I tak się chyba czuł. Kilka razy odwrócił się, zaślepionymi oczyma, niczym zaszczute ranne zwierzę, wyglądał pogoni. Znowu uciekał. Na stadion wszedł resztkami sił. Gdy wyczerpany minął linię mety, nie mógł też liczyć na pomoc kogokolwiek. Stał sam osłupiały, nie wiedział, co się wkoło dzieje. Dopiero po kilku długich chwilach ktoś wręczył mu butelkę wody. To wszystko. Ekipa medyczna pojawiła dopiero kilka minut później, gdy na stadion wchodzili następni zawodnicy. Wśród nich Magdziarczyk. Był rzeczywiście świetnie przygotowany, nie był chyba nawet specjalnie zmęczony. Na metę wszedł jako szósty.

- Czułem się bardzo dobrze i do 30 km wszystko wskazywało na to, że powalczę o wyższą pozycję - przyznawał gdański chodziarz na mecie. - Miałem w planach zaatakowanie Hiszpana Jesusa Angela Garcii oraz Chińczyka Caohonga Yu, którzy mnie bezpośrednio wyprzedzali. Wydawało się, że mogę ich pokonać. Jednak kłopoty z żołądkiem te nadzieje zniweczyły. To była walka z samym sobą, a nie z rywalami. Nie wiem, co się stało, ale żołądek odmówił posłuszeństwa i wyraźnie osłabłem.

Siódmy linię mety minął Sudoł. Z 54 zawodników, którzy stanęli na starcie, do mety doszło 41. Ośmiu się wycofało, pięciu zostało zdyskwalifikowanych.

TAK SZEDŁ MISTRZ KORZENIOWSKI

TAK SZEDŁ SREBRNY NIZEGORODOW

TAK SZEDŁ BRĄZOWY WOJEWODIN

TAK SZEDŁ SZÓSTY MAGDZIARCZYK

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.