ATENY 2004. Brązowy medal Anny Rogowskiej

To był fantastyczny konkurs. Rogowska miała problemy na 4,55, ale potem dwukrotnie biła rekord olimpijski. Problemy miała też Isinbajewa, która w końcu poprawiła rekord świata

Konkurs skoku o tyczce zakończył się po północy czasu ateńskiego. Trzymał w napięciu do samego końca. Na wysokości 4,65 w konkursie były już tylko dwie Rosjanki, dwie Polki oraz Thorey Edda Elisdottir z Islandii. Wcześniej, kiedy poprzeczka wisiała na 4,55, problemy miała Anna Rogowska (SKLA Sopot). Potem nieoczekiwanie na 4,70 nie radziła sobie rekordzistka świata Jelena Isinbajewa, która w Atenach w końcu ten rekord poprawiła (4,91). Zaczęła skakać, gdy poprzeczka powędrowała wysoko w górę, na 4,80. Ona już chyba nie potrafi skakać na niższych wysokościach. Wygrała cały konkurs, przed swoją rodaczką Swietłaną Fieofanową (4,75) i Rogowską (4,70). Nie powiodło się tylko Monice Pyrek (MKL Szczecin), która z wynikiem 4,55 zajęła czwarte miejsce. - Dla mnie to porażka - mówiła.

Konkurs oglądał Edward Szymczak, trener kadry narodowej. - Konkurs był bardzo ciekawy, i co ważne, z naszymi dziewczynami w rolach głównych. Dla Ani to pierwszy tak wielki sukces, stać ją na wszystko, łącznie z rekordami świata. Chyba w polskiej tyczce rozpoczyna się okres hegemonii Ani, tak wynika z bardzo szybko rozwijającej się jej kariery. Nie twierdzę też, że Monika się poddaje. Ich rywalizacja, oby zdrowa, może dać nam wszystkim jeszcze sporo radości.

Jak według Szymczaka skakała Rogowska?

4,20-4,40 (w obu przypadkach pokonuje poprzeczkę za pierwszym razem) - zaczęła prawidłowo, nisko.

4,55 (przechodzi za trzecim razem) - miała wielki problem. W dwóch nieudanych próbach były drobne błędy. Nie trzymała linii skoku, odpadała na bok. W trzeciej kapitalnie sobie poradziła, nie było czuć zachowawczości.

4,65 (za pierwszym) - poszła za ciosem. Pierwszym udanym skokiem zgubiła Monikę, która czekała już na zakończenie konkursu, myślała, że nie będzie musiała się bić z Anią. W ogóle Monika była jakaś przestraszona, zgaszona. Zupełnie inaczej Ania, pełna euforii, w sensie tworzenia widowiska była główną bohaterką konkursu.

4,70 (za pierwszym) - to samo, co wcześniej. No i była już pewna medalu.

4,75 (trzy nieudane próby) - gdyby skoczyła, może zdobyłaby srebro? Mówiąc o sukcesie Ani nie można zapominać o Jacku Torlińskim, który przez cały czas był jej towarzyszem, opiekunem, trenerem. To ich wspólna radość i sukces.

Dzisiaj brązowa medalistka olimpijska wraca do Trójmiasta.

Dla Gazety

Anna Rogowska

brązowa medalistka olimpijska

Od zeszłego roku trening bardzo się zmienił. W jaki sposób? Wprowadziliśmy dodatkowo elementy gimnastyczne, no i zaczęłam jeździć na obozy ze swoim trenerem. Podczas konkursu starałem się nie stresować, byłam bardzo skoncentrowana na skakaniu. Nie zastanawiałam się, jak skaczą rywalki. Na 4,55 zrobiło się nerwowo. W pierwszej próbie byłam bardzo blisko pokonania tej wysokości. W drugiej też nie było daleko. Z trenerem nic nie zmieniliśmy, ani w rozbiegu, ani w tyczkach, starałam się po prostu oddać jak najlepszy skok. Mówiłam sobie, że dam radę, że nic się nie stało, że wszystko będzie dobrze. Jak się koncentruję? Na zawodach jestem bardzo pobudzona. Staram się wyciszyć sama, nie słucham muzyki, nie mam książek i czasopism. Niektóre z rywalek miały.

Nie myślałam też o srebrze, czułam, że Isinbajewa skoczy, że to tylko jej chwilowe problemy. Dla niej to nie problem skoczyć 4,80 czy 4,90. Już niedługo będzie skakać powyżej pięciu metrów. Przed igrzyskami mówiłam, że nie liczę na medal, może na miejsce w szóstce. Ale w tym roku skacze mi się naprawdę świetnie. Jestem bardzo szczęśliwa.

not. wag

Copyright © Agora SA