Chelsea daje 50 mln funtów za Rooneya

18-letni Wayne Rooney to najbardziej rozchwytywany dziś nośnik marketingowy. Kiedy wbił dwa gole Szwajcarii, jego agent otrzymał 73 propozycje od sponsorów. Po dwóch golach strzelonych Chorwacji telefonów było 123. W tym ten najważniejszy - Chelsea chce dać 50 mln funtów, żeby kupić Rooneya z Evertonu.

Rooney nie wygląda jak David Beckham (sami Anglicy przyznają, że przypomina świeżo urodzonego słonia, jeszcze bez kłów) ani nie wysławia się jak Michael Owen (ba, w ogóle stara się trzymać język za zębami), ale pod względem marketingowym już dorównał obu kolegom z reprezentacji. Po tym jak wysunął się na lidera najlepszych strzelców Euro 2004 jego agent Paul Stretford nie może wprost odłożyć komórki od ucha. Dzwonili już m.in. z Nike'a, oferując 350 tys. funtów za sezon, a także Adidasa i Umbro (sprzęt sportowy), Coca-Coli i Pepsi (napoje), Procter & Gamble (pieluchy, ale kto wie - mówią że Wayne to mężczyzna w ciele dziecka), Pringles (chipsy), EA Sports (gry komputerowe) i Forda (samochody). Analitycy szacują, że po powrocie z turnieju jego zarobki z kontraktów sponsorskich powinny wynosić od 10 do 12 mln funtów (mistrz w tej dyscyplinie Beckham zarabia rocznie 15 mln funtów, przy 4 mln kontraktu z Realem Madryt). - Agent Rooneya musi tylko mądrze wybrać sześciu-siedmiu klientów z każdej branży, żeby nie wyeksploatować szybko zawodnika - uważają analitycy.

Stretford miał też kilka telefonów z klubów. Podobno chodzi o Chelsea, Manchester United i Real Madryt. Władze Evertonu natychmiast ogłosiły, że piłkarz jest wart 50 mln funtów (75 mln euro - byłby to transferowy rekord świata). Ogłoszenie tej ceny było jednak błędem. Co to dla właściciela Chelsea Romana Abramowicza bawiącego w Portugalii? Po konsultacjach z nowym trenerem Jose Mourinho zapadła decyzja: "Kupujemy młodego!" - opowiadał dziennikarz "Daily Mirror". "Rooski" - taki tytuł dał jego dziennik do artykułu o transferze Rooneya na Stamford Brodge.

Wygląda na to, że jedyną osobą na Wyspach, która nie poddaje się wszechogarniającej roonymanii jest... babcia młodego piłkarza. Pani Paty Morrey nie zamierza oglądać ćwierćfinałowego meczu z Portugalią, bo wybiera się z koleżankami do lokalnego salonu bingo. - Są w życiu jakieś priorytety, to spotkanie miałyśmy umówione już od dawna - tłumaczyła, dodając, że mecz z Chorwacją, który oglądała wraz z mężem w pubie w Croxteth pod Liverpoolem, kosztował ich oboje zbyt wiele nerwów.

Copyright © Agora SA