Kapitan "Pasów" pojawił się na konferencji prasowej w koszulce "Olimpiady Specjalne Polska". Jak się okazało piłkarzowi podoba się ten ruch, lecz koszulkę ubrał tylko po to, żeby nie przychodzić do dziennikarzy w spoconej meczowej.
Michał Białoński: Zanosi się na to, że po 20 latach "Pasy" wrócą do ekstraklasy. A pański udział w tym sukcesie jest spory. W sobotę zdobył Pan 20. bramkę w sezonie!
Piotr Bania: Nawet mi się nie śniło, że strzelimy Górnikowi cztery gole. Pięknie byłoby przypieczętować awans zwycięstwem w Polkowicach.
Byłem już kiedyś razem z ojcem na pierwszoligowym meczu Cracovii. Nie pamiętam z kim grała. Miałem siedem lat i wydarzenia na boisku mnie nie zajmowały. Miałem za to kamyczki do zabawy na koronie stadionu.
Za awans macie obiecaną niebagatelną premię - milion złotych!
- Zapewniam, że ani przez sekundę meczu nie pomyślałem o pieniądzach. Na boisku liczy się co innego: dobra gra, kibice, strzelanie goli.
Przy bramce zachował Pan spokój. Był Pan pewny, że trafi do siatki?
- Nigdy nie można być pewnym. W takich sytuacjach obrońca może zaryzykować wejście wślizgiem i wybije
piłkę. Byłem trochę popychany z tyłu, był taki moment, że myślałem: "nie utrzymam się na nogach". Na szczęście udało się - piłka wpadła do siatki pod brzuchem bramkarza.
Pierwsza połowa była kontynuacją festiwalu waszej gry z meczu ze Szczakowianką.
- Trener uczulił nas na to, abyśmy nie dali rywalowi pograć, nie pozwolili mu w spokoju wymienić ani jednego podania. Ta koncepcja miała stanowić pewnego rodzaju element zaskoczenie i tak chyba było. Górnik nie mógł sobie z naszym presingiem poradzić. Na dodatek dzięki wyśmienitej dyspozycji strzeleckiej Piotrka Gizy po pierwszej połowie prowadziliśmy dwubramkowo.
Jakoś udało się wam nawet zniwelować przewagę fizyczną rywali. W pojedynkach powietrznych nie ustępowaliście polkowiczanom.
- To zasługa naszego trenera przygotowania fizycznego Wacława Mirka. On pracuje nad poprawą naszej dynamiki. Za tym idzie lepsza skoczność.
Które miejsce w II lidze tak grające Polkowice byłyby w stanie zająć?
- Po tym meczu nie ma co wyrokować. Rywale nie mieli swego dnia. Myśleli może, że
Cracovia jako teoretycznie słabsza drużyna nie zaatakuje tak odważnie. A gdy już dali się zaskoczyć, to nie mogli się otrząsnąć z naszej przewagi.
Czuje się Pan już pierwszoligowcem?
- Jeszcze nie. Jestem ostrożny, gdyż nawet w europejskich pucharach odpadały drużyny, które po pierwszym meczu miały sporą zaliczkę. Musimy pojechać do Polkowic i normalnie powalczyć o zwycięstwo. Szampany muszą jeszcze poczekać na otwarcie.
Nie jest dla pana szokiem ten nagły przeskok: jeszcze rok temu trzecia liga, a teraz do ekstraklasy tuż, tuż?
- To, co się dzieje jest dla mnie dużą niespodzianką. Przecież jeszcze dwa sezony temu był taki moment, że zajrzało nam w oczy widmo degradacji do IV ligi. Tymczasem dzięki zmianom organizacyjnym w klubie, zaangażowaniu pana Filipiaka Cracovia niesamowice poszła do przodu. Jesteśmy już prawie w ekstraklasie!
Czy kiedykolwiek przemknęła Panu przez głowę myśl o występach w I lidze?
- Nigdy. Owszem, jak każdy chłopak marzyłem o tym, jednak po moim przyjściu do Cracovii w klubie było naprawdę ciężko. Bywało i tak, że brakowało nam ciepłej wody. Po treningu na wyścigi pędziliśmy do szatni, bo pod prysznicem ciepłej wody starczało tylko dla pięciu ludzi. Później w bojlerze kończył się zapas i pozostali myli się w zimnej.
Po raz pierwszy widziało was szerokie grono kibiców piłkarskich, gdyż wcześniej wasze mecze transmitował Polsat Sport, a nie Canal +. Uniknęliście stremowania.
- Nie pierwszy już raz graliśmy ważne spotkanie przy kamerach i tak licznej publice.
Już za parę miesiące zagracie derby z Wisłą!
- To naprawdę piękna sprawa. Zagrać w takim meczu to marzenie każdego piłkarza występującego w którymś z dwóch krakowskich klubów - Cracovia - Wisła. Trochę obawiam się o to, żeby nie dochodziło do zamieszek między kibicami, ale mam nadzieję, że kluby sobie poradzą z kibicami.