Rozmowa z Piotrem Protasiewiczem po Grand Prix w Cardiff

Jarosław Dąbrowski: Byłeś krok od półfinału, ale chyba przyznasz, że nie zachwycałeś stylem jazdy...

Piotr Protasiewicz: Generalnie wypadłem słabo, szału nie było w mojej jeździe, tragedii też. Zbyt długo szukałem optymalnego ustawienia motocykli. Gdybym - przy dzisiejszej dyspozycji - jechał od eliminacji, to już po dwóch biegach bym się pakował do domu. Na szczęście, startując od tury głównej, miałem ten pierwszy tzw. wyścig rozbiegowy. Po nim i kolejnym nieudanym starcie wreszcie trafiłem z ustawieniem silnika.

Ale przecież po to był trening, by się przygotować na wszelkie ewentualności?

- Tor był dziś zupełnie inny niż podczas wczorajszego treningu. Wtedy był twardszy, a dziś leżało dużo luźnej nawierzchni i na niej się troszkę gubiłem na pierwszym motocyklu. Dopiero jak dopasowałem drugi motor, miałem jeden dobry wyścig - poniosło mnie z czwartego pola pod bandą. W biegu o półfinał też miałem tor przy siatce i nawet nie wystartowałem źle, ale na wirażu już nie dostałem takiego przyspieszenia jak wcześniej. Tam na zewnętrznej części toru już tak nie niosło i zabrakło mi trochę dystansu, by założyć się na rywali. Z drugiej strony chyba wszyscy widzieli, że im dalej w las, czyli im zawody dłużej trwały, tym szybciej się jeździło przy krawężniku niż po zewnętrznej części toru.

Po starcie w Cardiff nic nie zyskałeś, ale też nic nie straciłeś w klasyfikacji generalnej...

- Dokładnie, tu byłem jedenasty czy dwunasty i podobnie jest chyba w "generalce". Najgorsze jest natomiast to, że w następnym turnieju znowu muszę przebijać się przez eliminacje. Ale jak pomyślę, że lepiej mi się przed rokiem jeździło na kopenhaskim torze niż tu w Cardiff, to może dobrze, że startuję tam teraz od początku? Będę mógł się dopasować do nawierzchni. Nadal mi zależy, żeby dobić się do czołowej dziesiątki na koniec cyklu.

Chyba ósemki, bo tylko tylu żużlowców zyska automatycznie prawo startu w Grand Prix 2005...

- Pamiętam o tym, ale dziewiąte czy dziesiąte miejsce nie będzie złe. I nie mówię tego dlatego, że dostałbym wówczas stałą dziką kartę na cały cykl.

Zaskoczyły się dzisiejsze rozstrzygnięcia: sukces Grega Hancocka i trzecie miejsce Lee Richardsona?

- Stawiałem na zwycięstwo Hancocka już wczoraj - możesz spytać się moich mechaników. On po prostu świetnie się czuje na tych sypanych torach. Można spojrzeć w wyniki na tych sztucznych nawierzchniach: wygrał dwa sezony temu w Sydney, bardzo dobrze pojechał rok temu w Kopenhadze, był najszybszy na koniec cyklu w Hamar. To zawodnik, który ma świetny refleks na starcie - to atut na tych krótkich twradych torach. Udowadnia to na kilku takich w Szwecji, przede wszystkim u siebie w Rospiggarnie Hallstavik.

Przyznasz, że robi się coraz ciekawiej, bo w każdym turnieju wyskakuje jakiś "czarny koń": w Pradze Jarek Hampel, we Wrocławiu Bjarne Pedersen, teraz Richardson...

- O to chyba chodzi, by uczestnicy finałów GP się zmieniali. Gdyby w kółko o triumf ścigali się Rickardsson, Crump, Adams i powiedzmy Hancock, byłoby troszeczkę nudno. Oby więcej było takich finałów, jak dziś.

MÓWIĄ "STRANIERI" Z REGIONU

Andreas Jonsson

Budlex/Polonia, po raz pierwszy w GP 2004 w półfinale

Do każdego tegorocznego turnieju ja i moi mechanicy mieliśmy dopasowane motocykle, ale zawsze coś przeszkadzało w osiągnięciu sukcesu - czy to mój błąd podczas jazdy, brak szczęścia czy jakiś drobny uraz ręki czy stopy. Dzisiaj wreszcie czułem się w pełni sił. Byłem skoncentrowany na jeździe, ciężko starałem się w każdym biegu walczyć o zwycięstwo i udawało mi się aż do biegu o finał. Musiałem tam startować z czwartego toru, który dziś wieczorem był dość ciężki, by z niego wygrać. Przyznaję, że trochę spóźniłem wyjście ze startu. A na tym etapie rywale sa zbyt bystrzy, by pozwolić się łatwo wyprzedzić. Jestem jednak bardzo zadowolony z wyniku i myślę, że w Kopenhadze stać mnie, by pojechać jeszcze tylko trochę lepiej, czyli wejść do finału.

not. jad

Jason Crump

Apator/Adriana, lider cyklu

Cały wieczór widziałem, że z trzeciego toru nie da się wygrać finału. To pole było po prostu tak rozjeżdżone, że nie nadawało się do szybkiego startu. Dlatego wiedziałem, że jeśli chcę wygrać, muszę się wstrzelić w reakcję sędziego, puszczającego taśmę startową. I niewiele brakowało bym się nie pomylił. Niestety, puściłem sprzęgło trochę za szybko, musiałem skręcać kołem, by nie dotknąć taśmy i przez to straciłem okazję na zwycięstwo. Ale, co mam: czwarte miejsce w Cardiff i wspólne prowadzenie w cyklu z Leigh Adamsem - chyba nie jest tak źle? Mówisz, że wydawało się, że dziękując po jednym z biegów za wspólną jazdę Tomkowi Gollobowi wyglądało, jakbym cieszył się z wyeliminowania Nicki Pedersena? Nie, po prostu podałem mu rękę, mówiąc "Świetna robota Tomasz, to był dobry, udany wyścig." Miło było patrzeć - jadąc z tyłu - na walkę o zwycięstwo między Tomaszem a Nickim (śmiech - przyp. red.). A na koniec było mi jeszcze milej, bo przecież ja na tym też skorzystałem, wyprzedzając Nicki'ego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.