Rozmowa z Siergiejem Bubką

O zastoju w męskiej tyczce, skokach kobiet na wysokości pięciu metrów i radach dla Moniki Pyrek - m.in. o tym rozmawiał z dziennikarzami słynny sportowiec.

Co Pan myśli o takich pozastadionowych konkursach? Organizowanie skoków na ulicach to dobry pomysł?

Siergiej Bubka: Bardzo dobry. W ten sposób skoki i lekka atletyka wychodzą do ludzi. Kibice mają bezpośredni kontakt ze sportowcami, a ci z trenerami. Dla zawodników skakanie na placu jest nawet lepsze i ciekawsze niż konkurs na stadionach. Czują się pewniej. Oczywiście muszą zostać spełnione wszelkie normy organizacyjne. Gratuluję organizatorom szczecińskiego konkursu. To bardzo dobry pomysł i właśnie na takich zawodach powinni promować się młodzi tyczkarze.

W jakich miejscach poza stadionami zdarzało się Panu skakać?

- Miałem okazję skakać w supermarkecie w Stanach Zjednoczonych. Wiem też, że na Ukrainie organizowany był konkurs skoku o tyczce i wzwyż na statku wojennym Floty Czarnomorskiej, ale ja tam nie skakałem.

Jak wygląda świat z perspektywy 6,15 m? [tyle wynosi obecny rekord świata, który od 1994 r. należy do Bubki - red.].

- Całkiem normalnie, czas lotu jest zbyt krótki, by dokładnie przyglądać temu, co dzieje się dokoła.

Elitarne grono zawodników, którzy pokonali magiczną barierę sześciu metrów, jest bardzo małe. Kiedy wreszcie ktoś spróbuje zbliżyć się do Pana rezultatów?

- Nie mogę powiedzieć, kto to będzie, ale sam jestem zdziwiony zastojem w tyczce. Nie wiem, dlaczego chłopaki nie skaczą.

Nawet kiedy ja skakałem, wydawało mi się, że mężczyźni są w stanie osiągać wyniki w granicach 6,30-6,40 m. Technicznie takie skoki były możliwe już wtedy, a tym bardziej dziś. Dziwi mnie, że jest tylu młodych zawodników, a nie potrafią zbliżyć się do moich rezultatów. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Dobrym wynikom powinna też sprzyjać konkurencja, a taka jest teraz w męskiej tyczce oraz rosnąca popularność tego sportu. Jeśli jeszcze materiały, z których wykonane są tyczki, zostaną ulepszone, to uważam, że można skakać wyżej niż 6,40 m.

A jakie są możliwości kobiet?

- Pięć metrów to podstawa. To najbliższa przyszłość. Może za pół roku, może za rok - ale ostatni sezon pokazał, że kobiety szybko przekroczą tę granicę. Dla nich to powinna być podstawa. To samo u panów. Zawodnik ze średnimi umiejętnościami powinien skakać sześć metrów.

Która zawodniczka dokona tego pierwsza? Wydaje się, że ta kwestia rozstrzygnie się między Rosjankami: Jeleną Isinbajewą i Swietłaną Fieofanową.

- Według mnie dokona tego Isinbajewa. Ma mocniejszą głowę i podoba mi się, że preferuje podobną szkołę tyczki co ja. Jest lepsza technicznie.

Zdarzyło się Panu udzielać jej porad?

- Miałem okazję widzieć, jak skacze na mistrzostwach świata w Paryżu. Widziałem, jakie popełniała błędy. Potem rozmawiałem z nią i jej trenerem. Po pół roku widziałem ją ponownie - na moim konkursie w Doniecku. Byłem ciekawy, jak sobie poradzi. Widać było, że skacze lepiej, że jest mocniejsza psychicznie. Już w pierwszej próbie odebrała Fieofanowej rekord świata.

Monikę Pyrek także stać na pokonanie pięciu metrów?

- Oczywiście. Musi tylko wierzyć w siebie. Kiedy na początku roku przyjechała do mnie do Doniecka, wiedziałem, że już tam stać ją na pobicie rekordu Polski. Kiedy podczas konkursu skoczyła 4,52, było widać, że jest w stanie osiągnąć minimum 4,72. Ale barierą okazała się kolejna wysokość, kiedy tyczka powędrowała na 4,62. Wtedy zobaczyłem, że była spięta. Pojawiła się jakaś bariera psychiczna. Monika powinna patrzeć pewniej na wyższe wysokości. Bez względu na to, na jakiej skacze, musi pracować nad najmniejszymi szczegółami w technice skoku. Każdy zawodnik powinien wierzyć w siebie i nigdy nie może odpuszczać.

Mimo zakończenia kariery nadal jest Pan silnie związany ze sportem.

- Aktywnie działam w tzw. administracji sportowej. Jestem członkiem MKOl, przewodniczącym tamtejszej komisji sportowej. Dużo czasu poświęcam pracy w ukraińskim Olimpijskim Komitecie Kultury i Sportu. Poza tym w Doniecku działa szkoła lekkoatletyczna dla 300 dzieci. Teraz moją pracą jest promowanie tyczki i lekkiej atletyki, dlatego często podróżuję po Ukrainie i całym świecie. Stąd moja wizyta w Szczecinie. Doradzam młodym zawodnikom. Teraz najlepsze, co mogę dla nich zrobić, to przekazać im całą moją wiedzę.

Pokusi się Pan o prognozę na olimpiadę w Atenach?

- Trudno prognozować. Na tak wysokiej rangi zawodach wszystko może się zdarzyć. To bardzo specyficzny start dla zawodników. Wystarczy popatrzeć na moją historię. Przez dwa lata wszystko wygrywałem, a potem na olimpiadzie nie zdobyłem medalu [Bubka tylko raz został mistrzem olimpijskim w Seulu, w 1988 r. - red.]. Wydaje się, że faworytem do złota jest Amerykanin Toby Stevenson. Ostatnio skoczył sześć metrów i prowadzi w rankingach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.