W łódzkim zespole po raz pierwszy od kilku miesięcy zagrał menedżer zespołu Piotr Serafin. - Nie ukrywam, że brakowało mi ogrania - powiedział po meczu. - Trenuję rugby od kilku lat i mam jednak trochę doświadczenia. Co prawda miałem kontuzję kręgosłupa, ale rok temu przeszedłem operację i nie ma po niej już śladu. Szkoda, że nie gramy finału przed własna publicznością, ale z drugiej strony to Arka musi sobie radzić z presją, jak ciążyła na nas przed rokiem, kiedy graliśmy z Ogniwem.
Maciej Pabjańczyk, autor jednego z przyłożeń uważa, że niskie notowania przed spotkaniem z Lechią okazały się atutem łodzian. - Wystąpiliśmy w roli skazanego na pożarcie, więc nie mieliśmy nic do stracenia - opowiada. - Dzięki naszej woli walki udało się osiągnąć cel. Moje punkty to zasługa młyna, który szczególnie w pierwszej połowie radził sobie z przeciwnikiem. Wyszedłem na czystą pozycję, miałem obok siebie Jacka Figurę, ale zwiodłem obrońcę i znalazłem się na czystej pozycji.
Podobnego zdania jest Krzysztof Serafin. - Zagraliśmy bez obciążeń - twierdzi. - Postawiliśmy wszystko na jedną kartę i to przyniosło skutek. Mamy więc fina³, może być nawet złoto.
Łódzki klub organizuje wyjazd dla kibiców na finałowe spotkanie do Gdyni. Podróż w obie strony kosztuje 40 zł, liczba miejsc ograniczona.