Europejski Festiwal Lekkoatletyczny w Bydgoszczy miał jedną wielką gwiazdę - Grzegorza Sposoba.

I cztery mniejsze - trzech biegaczy na 3 kilometry z przeszkodami oraz płotkarza Tomasza Ścigaczewskiego

W głównych rolach w sobotniej imprezie wystąpili polscy lekkoatleci. Uwagę widzów najdłużej skupiał pojedynek Sposoba z Ukraińcem Andrijem Sokołowskim o zwycięstwo w skoku wzwyż i pierwszeństwo na światowej liście tegorocznych rezultatów. Rozstrzygnął się na wysokości 2,34. Sposób pokonał ją w trzeciej próbie. Nie przeszkodził mu nawet deszcz, który zaczął padać przed decydującymi skokami Ukraińca i Polaka.

Wielki bęben, umieszczony tuż przy skoczni wzwyż, nabijający rytm rozbiegu, pomógł w ostatniej próbie Sposobowi, który przefrunął nad poprzeczką. - Tu w Bydgoszczy można naprawdę wysoko skakać. Dziękuję bydgoskim kibicom - cieszył się lekkoatleta Startu Lublin.

Deszcz niestety przeszkodził kulomiotom. To miał być wspaniały pojedynek mistrza świata Andrieja Michniewicza z Białorusi z Ukraińcem Jurijem Biłonogiem, brązowym medalistą MŚ. Już podczas rozgrzewki Biłonog posłał kulę tak, że upadła w granicach 21 metrów. W pierwszej próbie będący w tym roku w lepszej formie od Michniewicza Biłonog miał aż 20,84, a potem jeszcze 20,52 i 20,36. Wyniki były coraz słabsze, bo ważącym ponad 100 kilogramów miotaczom z coraz większą trudnością przychodziło utrzymamie się w śliskim od deszczu kole. W czwartej kolejce już wszystkie próby były spalone i konkurs przerwano

- Szkoda, że pogoda nam przeszkodziła - narzekał Michniewicz, który zajął drugą pozycję (20,19 m)

W cieniu obu mistrzów walczył lekkoatleta Zawiszy Leszek Śliwa. Do upragnionych 20 metrów (minimum na olimpiadę) zabrakło 80 centymetrów.

Ułamków sekundy do minimów olimpijskich zabrakło natomiast męskim sztafetom. W biegu na 4 razy 400 metrów Polacy (Artur Gąsiewski, Piotr Długosielski, Piotr Rysiukiewicz, Robert Maćkowiak) nie dali rady Ukraińcom a do bariery 3 min. 3 sekund (minimum na olimpiadę zabrakło 0,36 s). Biegnącemu na ostatniej zmianie Maćkowiakowi nie udało się nawet o pół metra zmniejszyć straty do uciekającego przed nim Jurija Demczenko z Ukrainy

- Nie jestem rozczarowany wynikiem, raczej zdziwiony, że był aż taki dobry. Dopiero co zeszliśmy bowiem z gór, z ciężkiego treningu - mówił po biegu Maćkowiak.

Sprinterom w biegu na 4 razy 100 metrów, choć zwyciężyli w sobotę, zabrakło 0,16 s do wymaganych przez PZLA 39 sekund. - To moja wina - przyznał się Marcin Urbaś biegnący na ostatniej zmianie w polskiej sztafecie.

Najbardziej szczęśliwie dla zmagań biało-czerwonych z olimpijskimi minimami zakończył się bieg na 3 kilometry z przeszkodami. To był też memoriał Bronisława Malinowskiego (ze względów finansowych odwołano tradycyjny mityng w Grudziądzu). Rolę tzw. "zająca" przejął najpierw Karol Rzeszewicz, ale szybko na prowadzenie wyszedł faworyt z Kenii Julius Nyamu.

Dobre tempo podyktowane przez niego wystarczyło, by trójka Polaków Jakub Czaja, Jan Zakrzewski i Rafał Wójcik też zdobyło prawo startu w Atenach. "Jadę na olimpiadę" - taki napis z uśmiechniętym od ucha do ucha słoneczkiem ukazał się na telebimie po wyczynie przeszkodowców. Czaja pobił przy okazji rekord życiowy (8.22,51).

Słoneczko zaświeciło też Tomaszowi Ścigaczewskiemu, pod nieobecność kontuzjowanego Artura Kohutka, najlepszemu polskiemu płotkarzowi.

Tego szczęścia nie miał niestety Szymon Ziółkowski. Nasz mistrz olimpijski i były mistrz świata walczył ze znakomitym Węgrem Adrianem Annusem. Nie marzył o pokonaniu najlepszego obecnie specjalisty w rzucie młotem, lecz o wypełnieniu olimpijskiego minimum (78,65 m). Zabrakło jednak sporo ponad metr - Forma na treningach jest. Po roku przerwy głowa jednak nie pracuje na zawodach jak należy - tłumaczył się Ziółkowski

LICZBA MITYNGU

10000

złotych musiał wypłacić dodatkowo zawodnikom dyrektor EFL Krzysztof Wolsztyński (po 2 tys. zł za każde uzyskane minimum olimpijskie)

Mówi Tomasz Ścigaczewski

Dwie liczby po przecinku

Wojciech Borakiewicz: Tuż za metą widać było, jak jest pan zły. Dopiero po chwili była radość na twarzy...

Tomasz Ścigaczewski: Spojrzałem na tablicę wyników przy linii mety i zobaczyłem wynik 13,57 s. Byłem zły, bo to oznaczało brak dwóch setnych sekundy do minimum na olimpiadę. To trwało na szczęście tylko moment, bo wyświetliły się szybko oficjalne rezultaty.

Co pan poczuł, kiedy zobaczył upragnione 13,55 s?

- Wielkie szczęście i olbrzymią ulgę. Dokładnie takie, co do setnej sekundy, jest minimum, którego wymaga Polski Związek Lekkiej Atletyki. Mam je i to właściwie na początku sezonu, po dwóch latach zmagania się z kontuzjami.

Wraca pan do szybkiego biegania przez płotki po długiej przerwie. Czy zmieniło się coś w treningu?

- Trenuję teraz z dwoma kolegami pod okiem mego wujka, Kazimierza Tomczyka. Mamy z wujem niezwykle przyjacielski układ. Ufamy sobie i to, jak widać, przynosi efekty.

Pewnie rezultaty treningowegpo wysiłku są szybsze niż się pan spodziewał?

- Oczywiście. W życiu bym nie pomyślał, że już teraz mogę uzyskać minimum. Tym bardziej, kiedy spadł deszcz, potem opóźnił się początek mojej konkurencji i jeszcz doszły trzy falstarty. Zrobiło się chłodno.

W Bydgoszczy jest bardzo szybki tartan i kiedy jeszcze robi się mokro, jest kłopot z utrzymaniem się między płotkami.

Tym bardziej więc ten wynik jest nieoczekiwany?

- Dla mnie zupełnie niespodziewany z jednej strony i dający nadzieję na jeszcze lepsze rezultaty z drugiej. Skoro w deszczu udało się pobiec 13,55, to w dobrych warunkach mogę być znacznie szybszy. Postaram się to pokazać za dwa tygodnie w Pucharze Europy.

Rozmawiał Wojciech Borakiewicz

To był najlepszy z czterech bydgoskich festiwali lekkoatletycznych. Pod względem sportowym nie zabrakło niczego. Byli mistrzowie świata, dobrzy sprinterzy z USA i wspaniały występ Polaka Grzegorza Sposoba.

Było wszystko - poza widzami. Zdaję sobie sprawę, że po trosze z winy pogody, ale jednak smutno było patrzeć jak świetna płotkarka Sandra Glover biega dla garstki ludzi. Za dwa tygodnie Puchar Europy. Puste trybuny i to na bezpłatnej imprezie to ostrzeżenie dla organizatorów pucharu. Trzeba przekonać ludzi, żeby przyszli na PE, bo inaczej będzie wstyd przed działaczami europejskiej federacji

Wojciech Borakiewicz

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.