Kary dla Legii i Lecha

Wydział Dyscypliny PZPN ukarał Legię zamknięciem stadionu na najbliższy ligowy mecz z Widzewem. Niekompletnym jednak, bo wstęp na trybuny mają 4 tysiące ludzi, którzy wcześniej wykupili karnety. Ponadto stołeczny klub został ukarany grzywną w wysokości 50 tys. zł. To efekt wypadków, do których doszło podczas wtorkowego rewanżowego spotkania finału Pucharu Polski z Lechem. - Przyjmujemy tę karę - powiedział Jacek Bednarz, rzecznik stołecznego klubu

Tuż po zakończeniu spotkania kibice Legii wtargnęli na boisko. Odbierających trofeum i medale zawodników Lecha zaatakowano w loży honorowej. Czterech piłkarzy - Mariusz Mowlik, Zbigniew Zakrzewski, Błażej Telichowski i Krzysztof Kotorowski - straciło medale. Kilku poturbowano. Obrażenia odniosło też kilku gości siedzących na loży honorowej. Działacz PZPN ma złamaną rękę.

Kary poniósł również Lech. Poznański klub będzie musiał uiścić grzywnę 5 tys. zł, jego kapitan Piotr Reiss - 1 tys. zł, a kibice mają zakaz wyjazdu na najbliższy mecz z Górnikiem Polkowice. Dlaczego? Ponieważ piłkarze Lecha śpiewali po meczu piosenki obrażające klub z Warszawy i zachowywali się wulgarnie. Podobnie jak kibice z Wielkopolski. Nieprofesjonalnie zachowywał się też w trakcie meczu trener Czesław Michniewicz. - Wiemy, że pośrednim efektem zajść mogło być prowokacyjne zachowanie naszych kibiców, a także zawodników. Takie jest zdanie delegata PZPN i trudno z nim się kłócić. Ale to zachowanie na pewno nie było współmierne do tego, co stało się później - stwierdził wiceprezes Lecha Radosław Sołtys, który przybył na posiedzenie w towarzystwie kierownika poznańskiej drużyny Marka Pawłowskiego.

Uzasadnienie

50 tysięcy złotych to najwyższa kara, jaką PZPN według regulaminu może nałożyć na klub.

- To, co się stało, przekracza wszelkie granice. Władze Legii nie dopełniły obowiązków, i to w sposób rażący. Tym wydarzeniom mogło zapobiec kilkanaście osób z ochrony. Nie było ich jednak w pobliżu. Stąd najwyższa kara finansowa, jaką mógł nałożyć wydział. Nie do końca fair zachowali się kibice Lecha. Przyczyną zajść było m.in. to, że rzucali race. Piotr Reiss został ukarany jako kapitan zespołu, który po końcowym gwizdku dołączył do wulgarnych przyśpiewek kibiców. To niewybaczalne. Przykład płynie z góry. Jeżeli źle zachowują się prezesi, trenerzy lub piłkarze, to trudno wymagać dobrego zachowania od ludzi na trybunach. Apeluję do wszystkich, by nie przerzucać odpowiedzialności. Tylko działać wspólnie, by takie sytuacje nie miały miejsca - mówił w uzasadnieniu wyroku przewodniczący Wydziału Dyscypliny Adam Tomczyński.

Bez usprawiedliwienia

- Jest nam wstyd, że do czegoś takiego doszło na naszym stadionie. To było haniebne. Ale ja 12 lat grałem w lidze i wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Akurat za moich czasów to właśnie w Poznaniu było najgorzej. Wychodząc na stadion, nieraz dostawałem w zęby od ochroniarzy, którzy tam pracowali. I oni do dzisiaj w Poznaniu pracują. Był tam taki pan Surówa, który chodził sobie po boisku, i jak miał ochotę, to zwykle w trakcie rozgrzewki komuś przywalił. Czasem swojemu, czasem obcemu. Zawsze, gdy wygrywaliśmy, mieliśmy kłopoty z powrotem do domu. Pamiętam, jak w 1994 roku wyglądał autokar, którym podjechaliśmy pod stadion. Jak po ostrzale z karabinu. Kibice z kilku metrów rzucali w niego pełnymi butelkami z piwem. A po meczu przez dziesięć minut nie mogliśmy pokonać drogi z boiska do budynku. Leciało w naszym kierunku wszystko co było pod ręką. Nie życzę nikomu takiej "drogi śmierci". Chociaż to oczywiście nie usprawiedliwia tego, co stało się we wtorek w Warszawie - mówił Jacek Bednarz.

W najgorszym momencie

Na wczorajszym posiedzeniu WD Legię reprezentowali prawnicy. Także członek zarządu Jarosław Ostrowski. - Ta historia zdarzyła się w najgorszym z możliwych momencie. Po raz pierwszy na meczu Legii był trzeci z właścicieli ITI - Bruno Valsangiacomo. Byli prezesi, sponsorzy aktualni i potencjalni, przeważnie z dziećmi. Także dziesięć osób z bardzo ważnego banku w Londynie. To, co się stało, było nie tylko naganne. Może także zaszkodzić rozwojowi klubu - powiedział.

- Niezależnie od decyzji Wydziału Dyscypliny zastanawialiśmy się nad zamknięciem stadionu. Nawet za cenę strat. Z Łodzi na wtorkowy mecz z Widzewem przyjechaliby przecież kibice, dla których byłaby to ostatnia okazja, żeby zaistnieć. Wiemy, co kiedyś wymyślili, że przywieźli do stolicy narzędzia i odkręcali płoty. Nasza ochrona sprawdziła, czy płoty są dobrze przykręcone - dodał Ostrowski. Ale kibice Widzewa nie przyjadą i nie będzie kłopotu.

Zarząd Legii ma do dyspozycji zdjęcia z zajść. W najbliższym czasie klub zacznie się zastanawiać, jak sprawić, by stadion przy Łazienkowskiej był bezpieczniejszy. - Ostatnie doświadczenia są głęboko bolesne i postaramy się, by do nich w przyszłości nie doszło. Ten scenariusz jest nie do przyjęcia - stwierdził Bednarz.

Copyright © Agora SA