Waldemar Kordyl: Pierwsza połowa w waszym wykonaniu nie była zbyt obiecująca.
Marcin Bojarski: Do przerwy
ŁKS zagrał bardzo dobrze, umiejętnie wybijał nas z rytmu, próbował konstruować akcje i grać z kontry. Ostra reprymenda trenera pobudziła całą drużynę i efekty było widać. Szybko strzelona bramka spowodowała, że ŁKS zagrał otwartą
piłkę, bo nie miał już czego bronić. To ułatwiło nam grę i zwycięstwo. Bramki dedykuję trenerowi, bo mam z nim małą tajemnicę oraz żonie i synkowi.
Dostał Pan szóstą żółtą kartkę.
- Sędzia pokazał ją prawidłowo. Nie szło nam, w ferworze walki człowiek chciał zrobić coś zgodnie z przepisami i zahaczyłem zawodnika. Nie ma jednak ludzi niezastąpionych i gdybym nie daj Boże dostał siódmą kartkę w Gorzycach i musiał potem pauzować, to z pewnością znajdzie się kolega, który z powodzeniem mnie zastąpi.
Świetnie się Panu współpracowało z Piotrem Gizą, który asystował przy Pana pierwszym golu, później Pan się zrewanżował równie dobrym podaniem.
- W ostatnich dwóch, trzech meczach grałem słabiej. W dobrej drużynie jest jednak tak, że jak jeden gra słabiej, to inny to pociągnie. W ostatnich meczach Piotrek bardzo dobrze się prezentował i to było także widać dziś. Sporo ożywienia i spokoju wprowadził Paweł Drumlak.
Trzeci Pana gol to prawdziwy majstersztyk.
- Nieskromnie powiem, że takie strzały ćwiczę na treningach i może to potwierdzić trener [potwierdził - przyp. red.]. Z Piastem Gliwice też strzeliłem gola w podobny sposób.
Czy już kiedyś zdobył Pan trzy gole w jednej połowie?
- W jednej połowie nie. Trzy bramki strzeliłem dwukrotnie, grając w drugoligowym Rakowie
Częstochowa. W ekstraklasie, w barwach GKS-u
Katowice, taka sztuka mi się nie udała. Ale w sierpniu, już z pierwszoligową Cracovią, może się przydarzy?