Rafał Góral: Honor

Ostatnio słychać dużo o korupcji w polskim futbolu, ale ona wcale mnie nie dziwi. U nas na Śląsku w niższych klasach to nagminne. Ale w czwartej i piątej lidze nie kupuje się od drużyny przeciwnej, tylko od sędziego, bo dużo taniej. Nie ma telewizji, prasy, a nawet delegatów. Dlatego nikt z tym nigdy nic nie zrobi.

W piątej lidze stawki nie są wysokie: jesienią to zaledwie trzysta, czterysta złotych za zwycięstwo. Rywala nie opłaca się "obstawiać", bo jak piłkarze mają za mecz po 70 zł, to trzeba byłoby dać im dwa razy tyle, czyli po 140 zł. No i jak się policzy kilku, to wyjdzie dużo drożej niż na "czarnych"...

Sędziów trzeba oczywiście tradycyjnie ugościć, bo gdyby zabrakło kolacji, no i flaszki oczywiście, to mogliby następnym razem zrobić niekontrolowany numer... Ale i tak niespodzianki się zdarzają! Raz daliśmy czterysta złotych, a sędziowie i tak kręcą nas jak cholera. Dwa pośrednie w naszym polu karnym, potem rzut karny i tak dalej. Mówię, o żesz wy, rywale nas przepłacili! Rzeczywiście: dali sześćset złotych, więc musieli wygrać... Ale po meczu sędziowie do nas przyszli i te cztery stówy oddali. Bo mają swój honor!

Najlepiej kupować jesienią, bo wiosną mecze są o dwa, trzy razy droższe, no i więcej przy tym nerwów. Ale sam się tym - jako prezes - nie zajmuję. Mam kierownika drużyny z wieloletnim doświadczeniem. On wie, o co w tym wszystkim chodzi. Jest tak dobry, że kiedyś mogłem nawet... zwolnić trenera. Bo po co mi szkoleniowiec, kiedy kierownik jesienią kupił siedem czy osiem meczów i utrzymanie było pewne? A okazja do zwolnienia nadarzyła się świetna: na spotkaniu posezonowym pijany trener wylał bogracz na burmistrza...

PS. To opowieść prezesa jednego ze śląskich klubów piątoligowych. Prezes się wyprze, dowodów nie mamy. Ale opowieść jest prawdziwa.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.