Piłkarska II liga: wygrane Szczakowianki i Ruchu, klęska Piasta

Szczakowianka - RKS Radomsko 2:0

- Wszystko jest możliwe, ale realnie myśląc, teraz potrzebujemy cudu, żeby się załapać przynajmniej na baraże - mówił Krzysztof Smoliński, obrońca RKS.

W tym sezonie na stadionie w Jaworznie gościła już cała czołówka drugiej ligi, żaden zespół nie grał jednak tak mądrej piłki jak RKS.

Radomszczanie nie przelękli się uznanych nazwisk w drugiej linii Szczakowianki i opanowali środek boiska. Nieustanny pressing piłkarzy gości powodował, że jaworznianie mieli problemy z zawiązaniem akcji. Goście nie ograniczali się tylko do obrony, kilkoma podaniami potrafili rozmontować defensywę Szczakowianki. Wszystko układało się im do linii pola karnego, tej granicy nie potrafili już jednak przekroczyć.

Bramkarz Andrzej Bledzewski najbardziej spocił się, broniąc strzały z dystansu. Radomsko najbliżej zdobycia bramki było po uderzeniach Jarosława Laty i Jacka Markiewicza. - Miałem dziś wiele pracy. Na ciężkim i mokrym boisku broni się nieszczególnie - wzdychał Bledzewski.

Gospodarze przez długie minuty w ogóle nie potrafili zagrozić bramce Tomasza Borkowskiego. Piotr Gierczak znudzony oczekiwaniem na dokładne podanie, sam zabrał się za rozgrywanie piłki. Akcje były krótkie i szarpane. Grzegorz Król, jego kolega w ataku, był bardziej cierpliwy i nie pożałował. W 41. min piłkę zagrał mu głową Adam Kompała i Król pobiegł sam w kierunku Borkowskiego. Napastnik Szczakowianki znany z tego, że ma problemy z wykorzystaniem tak oczywistych sytuacji, tym razem zagrał niczym Paganini. Nie pomylił żadnej nuty i technicznym strzałem przelobował bramkarza. - Podobną okazję miałem w ostatnim meczu z Ruchem. Wtedy się nie udało. Cóż, człowiek uczy się na błędach. Pomyślałem, podciąłem piłkę i taki tego efekt - opowiadał Król.

Po stracie gola goście odważnie ruszyli do ataku, a Szczakowianka zaczęła grać z ulubionej kontry. Radomszczanie mieli dwie doskonałe okazje na wyrównanie. Obie zmarnował Smoliński, który najpierw nogą, a potem głową, nie potrafił z kilku metrów skierować piłki do siatki.

- Strzał nogą był przypadkowy, to był bardziej wślizg. Największe pretensje mam do siebie za zmarnowaną główkę. Już widziałem tę piłkę w siatce - żałował.

W końcówce spotkania piłkarze Szczakowianki wystawili swoich kibiców na ciężką próbę nerwów. Nieczyste zagrania tuż przed polem karnym doprowadziły do tego, że Bledzewski co chwilę musiał ustawiać mur i drżeć, czy piłka po strzałach Laty go nie uszkodzi. - Miałem wiele szczęście. Strzały były naprawdę mocne - mówił bramkarz Szczakowianki.

W ostatnich sekundach meczu wynik ustalił Brazylijczyk Bernardo, który strzałem w krótki róg pewnie pokonał Borkowskiego. - No chodźże tu Berni! Niech cię uściskam! - pokrzykiwał w kierunku Brazylijczyka Jacek Wiśniewski, obrońca Szczakowianki, który pauzował z powodu żółtych kartek.

- Ważne trzy punkty. Jeżeli marzy nam się awans, musimy już wygrywać wszystko do końca - podsumował Witold Wawrzyczek, obrońca Szczakowianki.

Zdaniem trenerów

Józef Antoniak (RKS): - Potwierdziła się stara prawda. Ten wygrywa mecz, kto strzela bramki. Jeszcze przy remisie 0:0 zmarnowaliśmy kilka okazji do zdobycia bramki i to się zemściło. Po stracie bramki musieliśmy się odkryć, przez to narażaliśmy się na groźne kontry. Takie są uroki piłki.

Albin Mikulski (Szczakowianka): - Dobre, widowiskowe spotkanie dwóch zespołów, które rywalizują o ekstraklasę. Cieszę się, że moi piłkarze podjęli walkę i zasłużenie wygrali. Do końca będziemy walczyć o awans.

Not. tod

STRZELCY BRAMEK

Król (41.), Bernardo (90.)

SKŁADY

Szczakowianka: Bledzewski - Górak, Księżyc, Wawrzyczek - Jaromin (90. Bernardo), Czerwiec, Iwański, Kompała Ż (76. Przerywacz), Kozubek Ż - Gierczak Ż (71. Piegzik), Król.

RKS: Borkowski - Nowak, Prokop, Smoliński - Kowalski, Dopierała (76. Żelazowski), Leszczyński, Markiewicz Ż, Lato - Kowalczyk, Kukulski (63. Bałecki).

Widzów: 4 tys.

Polar Wrocław - Ruch Chorzów 0:3

Ruch udzielił Polarowi lekcji, jak uczeń ze starszej klasy nowicjuszowi - tak można określić sobotni mecz we Wrocławiu. "Niebiescy" bezlitośnie ukarali ambitną, ale jeszcze niewiele umiejącą młodzież wrocławskiego klubu.

W Polarze zabrakło oczywiście wyrzuconego z zespołu w wyniku afery korupcyjnej Tomasza Romaniuka, ale nie tylko. Kontuzjowani są Piotr Juraszek i Paweł Lis, a za żółte kartki musieli pauzować Ireneusz Chrzanowski i Marcin Hirsz. Tomasz Pawlak natomiast został przesunięty do zespołu rezerw.

W efekcie przeciw chorzowskim rutyniarzom wybiegł przypadkowy zespół, złożony z kilkunastoletnich juniorów, którzy dotąd rzadko trafiali na II-ligowe boisko, oraz piłkarzy bardziej doświadczonych, ale ustawionych dość eksperymentalnie (Przemysław Boldt w roli stopera).

Ruch był lepszy od początku do końca meczu. Przez pierwsze 30 minut grał jednak ostrożnie, głównie z uwagi na trudne warunki atmosferyczne. Przy lejącym deszczu wszystko bowiem mogło się zdarzyć.

Z każdą minutą chorzowianie prezentowali się lepiej. Najczęściej grali na Mariusza Śrutwę. Prostopadłe piłki od pomocników kierowane w jego kierunku długo jednak nie przynosiły rezultatu. Snajper Ruchu uwalniał się co prawda dość łatwo od obrońców, ale nie kończył akcji celnymi strzałami. Raz jego uderzenie znakomicie obronił Marcin Foltyn. Po chwili źle trafił w piłkę i zamiast mocnego strzału bramkarz Polaru złapał w ręce toczącą się piłkę. W 26. min Śrutwa nie zdobył gola, strzelając z czterech metrów, bo w ostatniej chwili obrońca Polaru podbił piłkę nogą i ta przeleciała nad poprzeczką. Podobnego pecha miał też Marcin Malinowski. Był bardzo aktywny, dużo biegał i obsługiwał kolegów podaniami, ale gdy w 41. min sam znalazł się w doskonałej sytuacji, po jego lobie nad Foltynem piłka trafiła w poprzeczkę.

Pech Śrutwy skończył się tuż przed przerwą. Piotr Ćwielong, partner Śrutwy w ataku, podał mu piłkę z lewego skrzydła, a napastnik Ruchu, choć miał "na plecach" obrońcę, strzelił niezwykle sprytnie z kilku metrów i piłka po krótkim lobie trafiła do siatki. Z kolei pech Malinowskiego skończył się tuż po przerwie. Pomocnik chorzowian egzekwował rzut wolny z lewej strony boiska. Kąt był bardzo ostry i wszyscy spodziewali się dośrodkowania na głowę. Malinowski rzeczywiście dośrodkował, ale po ziemi. Piłka przeszła między nogami obrońców, obok bramkarza Foltyna i wpadła do siatki. W tym momencie było po meczu. Załamani wrocławianie co prawda bardzo ambitnie walczyli o honorową bramkę, ale środków do jej strzelenia nie mieli zbyt wiele.

Ruch do końca kontrolował sytuację i nadal stwarzał zagrożenie. Trzeci gol padł po akcji Artura Błażejewskiego, który przedarł się z piłką z lewej strony pola karnego tuż przy końcowej linii i podał do Ćwielonga, a ten z bliska trafił do siatki.

Zdaniem trenerów

Jerzy Wyrobek (Ruch): - W trudnych warunkach atmosferycznych wszystko mogło się zdarzyć. Wygraliśmy jednak w pełni zasłużenie i myślę, że powoli uciekamy od strefy barażowej i na bezpiecznym miejscu zakończymy rozgrywki.

Marian Putyra (Polar): - Z konieczności musieliśmy grać mało doświadczonymi piłkarzami i ich brak doświadczenia był widoczny. Nie potrafiliśmy przytrzymać piłki w środku boiska i zdarzały nam się błędy. Wręcz podawaliśmy piłkę rywalom i pod naszą bramką było zagrożenie. Ruch wygrał, bo był zespołem dojrzalszym.

not. mm

Strzelcy bramek

Śrutwa (45), Malinowski (48), Ćwielong (65).

Składy

Polar: Foltyn - Bielski, Boldt, Stawowy - Budka, Kalinowski (54. Sorbian), Ilków (54. Piątkowski), Augustyniak, Ogórek - Kuszyk, Anioł.

Ruch: Franke - Jarczyk, Mosór, Cecot - Plewko (60. Lindner), Fornalik, Malinowski (90. Wawrzyńczak), Błażejewski, Szyndrowski - Ćwielong (79. Suker), Śrutwa Ż.

Widzów: 200.

Mirosław Maciorowski

Sromotną klęską zakończył się sobotni występ Piasta na boisku lidera. - Jestem zadowolony, bo wpuściłem pięć, a mogłem osiem bramek - mówił z wisielczym humorem Jacek Gorczyca, bramkarz gliwiczan.

Pierwszą z pięciu bramek wpuścił bardzo szybko, bo już w 6. min. Olgierd Moskalewicz zgrał piłkę do Sergia Bataty, a ten strzelił. Piłka po odbiciu od jednego z obrońców wpadła do siatki. - Rykoszet. Nie miałem żadnych szans - twierdził Gorczyca.

Po uzyskania prowadzenia Pogoń przeważała, ale nie mogła stworzyć sobie klarownej okazji. Gliwiczanie zagrozili raz, ale strzał z kilkunastu metrów Macieja Szmatiuka zablokował Julcimar. Podwyższenie wyniku powinno nastąpić w 41. min, gdy Batata uciekł prawym bokiem i miał podać do wychodzącego na sytuację sam na sam Michała Łabędzkiego. Brazylijczyk zdecydował się jednak na indywidualną akcję i po chwili stracił piłkę.

W pierwszej połowie portowcy grali tak, jakby przygotowywali się do decydującego ciosu po zmianie stron. Ten nastąpił bardzo szybko. W 54. min golem przypomniał o sobie Artur Bugaj. Najlepszy snajper zespołu usiadł w sobotę na ławce rezerwowych. - Z rolą jokera nigdy się nie pogodzę, ale skoro dziś musiałem nim być, to chciałem się z tego dobrze wywiązać - mówił piłkarz. - Ten gol trochę nas rozkręcił, dodał pewności siebie i później mecz układał się po naszej myśli - dodał.

Nie minęły 4 minuty, a Pogoń podwyższyła wynik. Grzegorz Matlak dośrodkował, a Krzysztof Michalski ubiegł Gorczycę.

- Nieraz takie zagranie ćwiczymy na treningach. Widziałem, że bramkarz wychodzi, ale wiedziałem, że nie ma żadnych szans - zdradził obrońca Pogoni. - Te gole były dla nas nokautem i już się nie podnieśliśmy - mówił załamany Janusz Bodzioch, obrońca Piasta. Michalski okazał się snajperem meczu, bo tuż przed ostatnim gwizdkiem wykorzystał podanie Moskalewicza i wbił piłkę do pustej siatki. Pomiędzy trafieniami Michalskiego na listę strzelców wpisał się Moskalewicz, który wykorzystał podanie Przemysława Kaźmierczaka i nie zmarnował sytuacji sam na sam. To był ewidentny błąd defensywy Piasta, która chciała złapać piłkarzy w pułapce ofsajdowej. Bez powodzenia, podobnie jak przy drugiej i piątej bramce.

- Nie ćwiczymy tego na treningach i zabraniałem prób w meczach. Nie wiem dlaczego mnie nie posłuchali - dziwił się Józef Dankowski, trener Piasta.

Bogusław Baniak (Pogoń): - Chcieliśmy postawić wszystko na jedną kartę i bardzo szybko załatwić sprawę. Wiedziałem, że jeśli szybko nie strzelimy gola, będziemy się męczyć i na dodatek Piast może nas postraszyć kontratakami. Całą taktykę zweryfikowała jednak kontuzja Bilińskiego. Myślę, że Bóg mi pomógł z tą zmianą w przerwie, bo rozruszałem śpiący atak.

Józef Dankowski (Piast): - Liczba straconych przez nas bramek w całym sezonie najlepiej mówi, że nie potrafimy dobrze grać w defensywie. Dziś było tego potwierdzenie. Pogoń była zdecydowanie lepsza, a my nie mieliśmy czym straszyć. Po pierwszej połowie mieliśmy jeszcze nadzieję, że nie będzie to tak wysoki wynik i z honorem wrócimy do Gliwic. Jechaliśmy do Szczecina z wiarą, wracamy z pięcioma straconymi bramkami. Nawet nie będę się specjalnie pastwił nad swoimi zawodnikami.

STRZELCY BRAMEK

Batata (6.), Bugaj (54.), Michalski dwie (58. i 88.), Moskalewicz (73.).

SKŁADY

Pogoń: Wyparło - Michalski, Julcimar, Masternak, Matlak - Łabędzki, Biliński (27. Parzy Ż) - Trałka (46. Bugaj), Batata (82. Gajewski), Kaźmierczak - Moskalewicz.

Piast: Gorczyca - Kędziora, Bodzioch (65. Gontarewicz), Zadylak Ż - Kaszowski, Gamla Ż, Sala, Szmatiuk, Kolasiński Ż - Stolarz, Uss (82. Wysogląd).

Widzów: 7 tys.

Jakub Lisowski

Copyright © Agora SA