Mówi Filip Dylewicz, skrzydłowy Prokomu Trefl Sopot

- Wójcik zawsze był dla mnie legendą, graczem, którego szanuję. To kluczowy gracz Śląska. Ale ja nie zamierzam się go bać - mówi Filip Dylewicz z Prokomu Trefl Sopot, który dość niespodziewanie był jednym z głównych autorów zwycięstwa swojej drużyny we Wrocławiu. Zdobył 9 punktów, miał 9 zbiórek

GRZEGORZ KUBICKI: Czy znakomity występ w drugim meczu to był przypadek czy już na dobre wchodzi Pan do finałów?

FILIP DYLEWICZ: Nie... To chyba nie był przypadek (śmiech). Mam nadzieję, że teraz już we wszystkich meczach finałowych będę przydatny w drużynie. Chcę pomóc, co więcej, chcę być znaczącą postacią tych finałów. W Sopocie chcę zagrać tak samo dobrze, jak w drugim meczu w Hali Ludowej, albo jeszcze lepiej. Zdaję sobie sprawę, że mimo niezłej gry popełniłem kilka błędów, ale w rezultacie zrobiłem chyba więcej dobrego niż złego.

To była duża niespodzianka, że trener Kijewski dał Panu zagrać w drugim meczu aż 24 minuty. Wcześniej zdarzało się to bardzo rzadko?

- Sam byłem zaskoczony! Wcześniej rzeczywiście nie grałem tak długo, ale nie wiem dlaczego, o to trzeba już zapytać trenera. Pracuję ciężko na treningach i jeżeli już dostaję szansę występu w meczu, to zawsze chcę ją jak najlepiej wykorzystać. Niespodzianką było również to, że trener Kijewski wpuścił mnie na parkiet w tak trudnym momencie. Idea doszła nas na jeden punkt, łapała wiatr w żagle i właśnie wtedy trener powiedział, że mam wejść na boisko. Cieszę się, że pozwolił mi grać.

Już wcześniejsze mecze pokazały, że lubi Pan i potrafi grać przeciwko Idei?

- Zgadza się, niemal zawsze rozgrywam przeciwko Śląskowi niezłe mecze. Co prawda, pierwsze spotkanie finałowe kompletnie mi nie wyszło, byłem zbyt słabo skoncentrowany, ale w poprzednich meczach grało mi się dobrze. Idea ma pod koszem dobrych zawodników - Wójcika czy Randle'a, ale nie ma się ich co bać, trzeba odważnie walczyć.

Z zatrzymaniem Wójcika macie jednak duże problemy. Jak to chcecie zrobić w Sopocie?

- Wójcik zawsze był dla mnie legendą polskiej koszykówki, znakomitym graczem, którego szanuję. To kluczowy, obok Greera, gracz Śląska. Ale ja nie zamierzam się go bać, też już nie jestem młody, gram już trochę w koszykówkę, coś tam potrafię. Jak zamierzamy go zatrzymać? Będziemy go podwajali i uniemożliwimy mu penetrację na prawą rękę. Bo lewą ma już znacznie słabszą.

Jaki wpływ na Pana grę ma Tomas Pacesas, który niemal po każdej akcji poucza Pana, jak należy grać, co robić, gdzie się ustawić?

- Oj, Tomas to ma specyficzny charakter. Rzeczywiście często ze mną rozmawia i używa przy tym ostrych słów, czasami nawet bardzo ostrych. Ale on już taki jest, we wszystko się mocno angażuje, zależy mu, aby wszystko dobrze funkcjonowało. Krzyczy na mnie, ale ja już się przyzwyczaiłem. Nie dyskutuję z nim, to, co mówi, biorę do siebie i staram się wyciągnąć wnioski z tego, co mówił.

Może Pan wie, dlaczego Prokom gra tak różnie? Raz - zupełnie bez głowy i pomysłu, innym razem - konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minuty?

- Wiele osób się nad tym zastanawia, również my sporo o tym ostatnio rozmawialiśmy. Myślę, że te rozmowy dużo nam dały, że każdy z nas zrozumiał pewne rzeczy. Mam nadzieję, a nawet jestem pewien, że w Sopocie zobaczymy już tylko ten lepszy Prokom - zdyscyplinowany, grający zespołowo. Ten, który w dobrym stylu wygrał drugi mecz finałowy we Wrocławiu.

Jeżeli rzeczywiście tak zagracie, to po meczach w Sopocie powinniście prowadzić 3:1?

- Nie mam nic przeciwko, ale to nie będzie takie proste. Idea przegrała u siebie i teraz zrobi wszystko, aby wygrać choć jeden mecz u nas. Na pewno się nie poddadzą, ale również my nie zamierzamy tego robić. Spodziewam się meczów pełnych walki. Jeżeli wygramy dwa razy - będzie rewelacyjnie. Jeżeli obie drużyny wygrają po jednym meczu - też nic wielkiego się nie stanie, bo stać nas na to, aby potem znowu wygrać we Wrocławiu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.