Rutkowski, Wujec: Miało być cudownie, a wychodzi jak zwykle

Play-off przebiegają na razie zgodnie z oczekiwaniami. We wszystkich ośmiu konfrontacjach prowadzą faworyci, a gospodarzom pomagają ściany (wygrali 19 z 24 meczów). Nie zanosi się na niespodzianki, ale najbardziej męczą się - o dziwo - Los Angeles Lakers.

Naprzeciwko siebie stanęli dwaj godni rywale - Phil Jackson i Jeff Van Gundy. Obaj panowie od dawna za sobą nie przepadają. Kiedy Jackson prowadził Chicago Bulls od tytułu do tytułu, tylko raz przyszło mu potykać się z New York Knicks, prowadzonymi wówczas przez Van Gundy'ego. I wystarczyło. To Van Gundy nadał Jaxowi prześmiewczy przydomek "Wielki Wódz Trójkąt". To on nabijał się z jego praktyk motywacyjnych. To on opowiadał, że Jackson jest przereklamowany, zawsze przychodzi na gotowe i że wygrywać, mając w składzie Jordana i Pippena, a teraz Shaqa i Kobego, to żadna sztuka.

Teraz nie jest inaczej. Jackson ma pretensje do sędziów i krytykuje Rockets za brzydką koszykówkę i tendencję do brutalnej gry. Van Gundy odcina się, że mając w składzie czterech wybitnych koszykarzy, nie powinno się narzekać na sędziowanie, tylko wygrywać bez problemów. I oskarża Jacksona o manipulowanie sędziami: "przecież jego drużyna i tak wykonuje najwięcej rzutów wolnych w NBA!".

Jackson ma też problemy we własnym obozie. Gary Payton jest sfrustrowany, bo trener nie wpuszcza go na parkiet w czwartej kwarcie. Zdaniem Jacksona bardziej przydatni zespołowi w końcówce są Derek Fisher i Kareem Rush. Rzeczywiście, Payton rzuca z marną skutecznością (33 proc., a w rzutach za trzy - tylko 20 proc.). No i nie jest już takim świetnym obrońcą jak kiedyś. Ale kiedy Gary narzekał, że chciałby więcej czasu spędzać na parkiecie w sezonie zasadniczym, trener uspokajał, że oszczędza go na play-off. Teraz pewnie oszczędza go na przyszły rok. Payton z pokorą i spokojem przyjął decyzję trenera: "Nie obchodzi mnie to. Jego (Jacksona) się pytajcie, to jego decyzja" - warknął na dziennikarzy, kiedy poprosili go o komentarz do całej sytuacji. Podobno jeśli Jackson pozostanie trenerem Lakers, Payton rozstanie się latem z klubem.

To nie koniec kłopotów. Inni Lakers też męczą się niemiłosiernie. Rick Fox, Karl Malone, Payton, Fisher i Devean George narzekają na kontuzje. Slava Medwiedienko naciągnął ścięgno Achillesa i w ogóle nie gra. Shaq rzuca osobiste najgorzej w karierze. Nawet Kobe miewa problemy z agresywną obroną Cuttino Mobleya. A na środę zaplanowano nie tylko mecz nr 5, ale również kolejną rozprawę w procesie Bryanta w Colorado i Kobe może nie zdążyć wrócić.

Pierwszy mecz Lakers wygrali bardzo szczęśliwie, jednym punktem, dzięki przypadkowej zbiórce Shaqa, a potem minimalnie niecelnym rzucie Jima Jacksona równo z syreną końcową. W drugim mogli mieć kłopoty, gdyby nie pokerowa zagrywka trenera, który zdecydował się pozostawić Shaqa na parkiecie, mimo że ten na początku trzeciej kwarty złapał czwarte przewinienie. Trzeci mecz już przegrali. Ostatecznie pewnie sobie z Rockets poradzą, ale na Spurs taka wymęczona gra na pół gwizdka już nie wystarczy.

Tako rzecze Shaq

"Nie potrzebuję ani jego, ani was, ani waszych kretyńskich pytań. Pewnie za bardzo jestem skupiony na tym, żeby zamknąć wam usta!" - o ewentualnym ponownym zatrudnieniu Eda Palubinskasa, trenera, który kiedyś uczył go trafiać wolne.

Kronika towarzyska

Oto zabawny dialog dziennikarza z trenerem Rockets Jeffem Van Gundym po drugim meczu z Lakers. Dziennikarz: "Yao miał świetną pierwszą połowę...". Van Gundy: "Nie bardzo. Trafił pięć z 12 rzutów i miał raptem dwie zbiórki". Dziennikarz: "Pytałem o to, czy skoro Shaq miał kłopoty z faulami, a Yao grał przyzwoicie...". Van Gundy: "Wycofujesz się. Przeszedłeś od "świetnie" do "przyzwoicie". Jeśli pogadamy jeszcze z pół minuty, powiesz, że Yao grał fatalnie".

"Fangshou! Fangshou!" - skandują gromko kibice Houston Rockets, kiedy piłkę rozgrywają zawodnicy Lakers. "Fangshou" to po chińsku "obrona", a chińskiego uczy kibiców oczywiście Yao Ming.

Kontuzjowany po ostrym faulu Jasona Collinsa w pierwszym meczu serii Nets - Knicks nowojorczyk Tim Thomas miał pretensję do swoich kolegów, że po faulu nie rzucili się na Collinsa z pięściami. Skrytykował też Kenyona Martina, który rzekomo udaje twardziela, ale jak już przyjdzie do konfrontacji, to chowa się za plecami kolegów. Na koniec zapowiedział, że pomimo kontuzji zamierza powrócić na parkiet przed końcem rywalizacji choćby po to, żeby komuś przywalić. W odpowiedzi Martin pojawił się na treningu z przyczepionym do piersi artykułem z "New York Daily News" i wielkim tytułem "Tim Maruda". Zaczął też przedrzeźniać wypowiedzi Thomasa. Na koniec wyraził zdziwienie, że Tim jest taki mocny w gębie w przededniu meczu, w którym nawet nie zamierza grać. I dodał, że jeśli Tim ma ochotę na bijatykę, to wie, gdzie Martina szukać.

W ogóle zdaje się, że złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. Knicks wciąż mają o coś pretensje. Po pierwszym meczu naciskali, żeby NBA zawiesiło Richarda Jeffersona, który na chwilę wstał z ławki (przepisy ligi zakazują rezerwowym opuszczania ławki). A po meczu nr 3 złożyli protest przeciwko źle działającemu zegarowi, który zakłócił kilka akcji w końcówce spotkania. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że mecz odbywał się w Nowym Jorku, a na tych zakłóceniach zyskali... Knicks.

Nowego trenera błyskawicznie znaleźli Philadelphia 76ers. Został nim Jim O'Brien, trener z zasadami, stawiający na ostry trening i defensywę. Ciekawe, jak będzie się dogadywał z Allenem Iversonem?

Niezłe numery

Kevin Garnett: 20 punktów, 22 zbiórki i dziesięć asyst w drugim meczu z Denver. Kevin ma jednak jakieś problemy z samooceną: "Grałem jak śmieć" - powiedział po meczu (bo trafił tylko dziewięć z 27 rzutów).

Złota myśl

"Kiedy zobaczyłem, że dostałem jeden głos, zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób mojej mamie udało się wziąć udział w głosowaniu" - trener Miami Stan Van Gundy o wynikach głosowania na trenera roku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.