Co pewien czas wydaje się, że futbolowa taktyka osiągnęła szczyt, punkt krańcowy, że już nic mądrego wymyślić nie sposób. Naukowcy obwieszczali już zresztą koniec pracy, koniec historii, a nawet koniec człowieka, to dlaczego inaczej ma być w piłce? Wtedy jednak pojawiają się tacy geniusze jak Jose Mourinho, trener Porto, i Javier Irureta, trener Deportivo. I wszystko zaczyna się od nowa.
Oczywiście ruchy radykalne, rewolucje, nie są możliwe. Mistrzowie Portugalii grają zatem w tradycyjnym ustawieniu z czterema obrońcami, czterema pomocnikami i dwoma napastnikami. Odstępstwo od klasyki polega na tym, że ich 41-letni szkoleniowiec zrezygnował właściwie ze skrzydłowych, którzy od lat wydają się w piłce pełnić funkcje absolutnie kluczowe. Boczni pomocnicy tłoczą się raczej w środku (Maniche, Alejniczew, którego dziś zastąpi Pedro Mendes, Costinha i Deco), przestrzeń na flankach zostawiając skrajnym obrońcom. Nuno Valente i Paulo Ferreira grają wybitnie ofensywnie, pokonując dystanse, jakich nie powstydziłby się niezniszczalny Roberto Carlos. Notabene korzysta na tym i reprezentacja Portugalii - w sparingu z Włochami to Nuno Valente strzelił jedynego gola, niczym w klubie wymieniając piłkę z Rui Costą (na co dzień Milan).
Jeśli zatem trend z minionego sezonu się utrzyma, piłkarze Porto mogą śmiało mierzyć w finał. W 2003 roku bowiem nie tylko sami w olśniewającym stylu sięgnęli po Puchar UEFA, ale w Lidze Mistrzów triumfował preferujący zbliżoną filozofię AC Milan.
Najpierw jednak trzeba złamać system 56-letniego Javiera Irurety, który piłkarzy Deportivo natchnął podobnym duchem - ofensywnym, atrakcyjnym, a jednocześnie pragmatycznym, unikającym lekkomyślnych szarży - zupełnie inaczej ich jednak ustawił. W drugiej linii - dwóch defensywnych pomocników (przeżywający drugą młodość Mauro Silva), przed nim prącego do przodu Juana Valerona, a po bokach kluczowych (odwrotnie niż w Porto) skrzydłowych, którzy, gdy akcja rozwija się na przeciwległej flance, wbiegają w pole karne, wspierając samotnego napastnika. Zresztą Alberta Luque, który w Mallorce był klasycznym łowcą goli, "przeciągnął" na lewą stronę z pola karnego.
Irureta stał się też ucieleśnieniem wiary w siłę rotacji w składzie, pojęcia, które w czasach przeładowanych terminarzu, zrobiło w całej Europie niewiarygodną karierę. Nie tylko skompletował najszerszą kadrę na kontynencie, ale i nigdy nie pozwolił, by ktokolwiek poczuł się w niej niezastąpiony. Nawet napastnicy - klasy Roya Makaaya (dziś Bayern), Diego Tristana czy Waltera Pandiani - siłą rzeczy najbardziej podatni na gwiazdorskie słabości, nigdy nie mieli pewności, czy wybiegną w pierwszym składzie.
Irureta jednak raczej nie rozwinąłby swego talentu, gdyby nie inny bohater La Corunii - prezes Augusto Cesar Lendoiro. W przeciwieństwie bowiem do Porto, mającego góra dwóch poważnych rywali w kraju i Puchar Europy w swojej historii, potęgę Deportivo budować trzeba było od podstaw. "Czekamy Barcelono! Czekamy Realu!" - wykrzykiwał z balkonu Lendoiro po awansie do Primera Division w 1991 roku. Trzy lata wcześniej bliski bankructwa klub był na gorszym końcu drugiej ligi... Ale prezes to człowiek, który pierwszy klub założył jako 15-latek (!). Na piłce zna się świetnie, sam trenował nawet juniorów. Od czasu awansu budżet drużyny wzrósł z 1,5 do ponad 70 milionów euro. Wciąż mniej niż Realu, czy Barcy, których hegemonię Lendoiro chciał obalić. Ale dziś to Deportivo mierzy w Puchar Europy.
Baia - Paulo Ferreira, Jorge Costa, Ricardo Carvalho, Nuno Valente - Costinha, Mendes, Maniche, Deco - Carlos Alberto, McCarthy.
Molina - Manuel Pablo, Naybet, Andrade, Romero - Victor, Sergio, Mauro Silva, Luque, Valeron - Pandiani.
Porto - Deportivo. Na żywo - TVP2, 20.30; Polsat Sport, 20.35.
Rewanże za dwa tygodnie