Co dalej z Arsenalem? Co dalej z Chelsea?

Arsenal, który nie przegrał z Chelsea 17 meczów z rzędu, w tym najważniejszym uległ i to ?The Blues? zagrają w półfinale Ligi Mistrzów jako pierwsza drużyna z Londynu. Zatriumfowała polityka transferowa Romana Abramowicza i nieustanna rotacja Claudio Ranieriego, obie krytykowane przez cały sezon

Jak to się stało, że Arsenal, wciąż niepokonany w tym sezonie Premier League (w 30 spotkaniach) przegrał na własnym boisku z Chelsea, którą w bieżących rozgrywkach pokonał trzy razy? Jak to się stało, że piłkarze "The Blues" zdobyli "Twierdzę Highbury", co od 1990 roku udało się tylko raz? Jak Arsenal, który jeszcze 82 godziny temu miał szansę na zdobycie "potrójnej korony" - triumfu w Lidze Mistrzów, Pucharze Anglii i walce o mistrzostwo Anglii - nie tylko dał się wyeliminować z dwóch pierwszych, ale teraz drży, że mimo wciąż znacznej przewagi straci i tytuł?

Pusty bak

Odpowiedź jest jedna: "Kanonierzy" byli zmęczeni. Prawie przez cały sezon grali porywający futbol (prawie, bo po porażkach z Dynamem Kijów i Interem Mediolan szczęśliwie awansowali do drugiej rundy Champions League), ale wciąż tym samym składem. W ataku Thierry Henry oraz zamiennie Jose Reyes i Dennis Bergkamp (Sylvian Wiltord i Nwankwo Kanu popadli w niełaskę, wiadomo, że po sezonie odejdą z klubu, a Jérémie Aliadiere jest niedoświadczony). W pomocy Patrick Vieira, Robert Pires, Fredrik Ljungberg i Edu (czasami Gilberto, rzadziej Ray Parlour). W defensywie Sol Campbell, Lauren, Ashley Cole i Kolo Toure (rzadziej weteran Martin Keown i młody Gael Clichy).

Niemal ten sam skład grał przeciwko Manchesterowi United w Premier League przed dwoma tygodniami, w Pucharze Anglii tydzień później i w obu meczach z Chelsea. Doszło do tego, że kiedy podczas weekendu długotrwałych - wydawałoby się - kontuzji doznali Reyes (naderwanie więzadeł we kolanie) i Ljungberg (złamana w dwóch miejscach ręka), lekarze Arsenalu musieli cudem przywrócić ich do gry w dwa dni, aplikując na mecz znieczulającą blokadę.

- Pięknie pędzącemu Arsenalowi w końcu skończyła się benzyna w baku. Teraz pytanie, czy siłą rozpędu dojedzie na pierwszym miejscu w wyścigu o tytuł mistrza Anglii - podsumowuje "Daily Mirror".

Tymczasem w Chelsea nie miała żadnych problemów z "paliwem", m.in. dlatego, że jej nowy właściciel to magnat naftowy. Pazerną politykę transferową Romana Abramowicza, sprowadzającego na Stamford Bridge niemal każdego gwiazdora do wzięcia (w sumie 13 nowych za prawie 200 mln euro) krytykowano i na Wyspach i w całej Europie. Podobnie jak nieustanną rotację składu Ranieriego, która wprawiała we frustrację kolejnych piłkarzy - Joe Cole'a, Claudio Makelele, Damiena Duffa, którzy zaczęli już przebąkiwać o odejściu po sezonie. Kiedy jednak we wtorek słaniający się na nogach ze zmęczenia największy gwiazdor "Kanonierów" Henry opuszczał Highbury, menedżer drużyny Arsene Wenger mógł go zastąpić jedynie weteranem Bergkampem. W tym samym czasie triumfujący Ranieri wymieniał Jimmiego Floyda Hasselbainka na Argentyńczyka Hernana Crespo, a miał w odwodzie jeszcze Adriana Mutu.

Żywy trup nie da się zabić

Nie było chyba po meczu w obozie Chelsea bardziej szczęśliwego człowieka niż Ranieri. Włoch, który od początku sezonu co dzień zmuszony był czytać, na kogo wymieni go Abramowicz (Svena Gorana Erikssona, Fabio Capello, Carlo Ancelottiego itd.), odtańczył po meczu tak szalony taniec zwycięstwa, że kiedy odtworzono mu go na wideo na konferencji prasowej, złapał się ze wstydu za głowę.

- I ty nadal chcesz go zwolnić, Romanie? - pyta w wielkich tytułach środowa londyńska prasa, a "Evening Standard" kolportuje znaczki z fotografią Ranieriego i wezwaniem: "Pozwólcie mu zostać!" Kibice Chelsea, tak jak po pierwszym meczu obu drużyn, długo skandowali" "There is only one Claudio Ranieri" (jest tylko jeden CR).

Sytuacja na Stamford Bridge przypomina słynnego hollywoodzkiego "Gladiatora". Ranieri niczym bohaterski Maximus w Koloseum wygrywa pojedynek za pojedynkiem. Kciuki wszystkich widzów skierowane są ku górze, żeby go oszczędzić. Wszyscy czekają na werdykt cesarza Kommodusa-Abramowicza. Ten bardzo chciałby skierować palec w dół, ale czy w tej sytuacji odważy się na to?

- Prasa pisała o mnie jeszcze niedawno "żywy trup", a teraz czuję, że ciężko będzie mnie zabić. Choć 30 sekund po zwycięskim golu o mało nie umarłem na zawał serca - powiedział, perfekcyjnie, wykorzystując chwilę triumfu. - Tak, chcę tu zostać. Chcę nadal pracować w Chelsea. To przełomowy moment sezonu. Teraz możemy nawet wygrać Ligę Mistrzów, bo czemu nie? Możemy też dogonić i przegonić Arsenal w lidze, bo nie ma dla nas rzeczy niemożliwych - dodał.

Zderzenie z murem

Czy Chelsea jest w stanie odebrać "Kanonierom" tytuł? Menedżer Arsenalu przyznaje: - Pucharowy mecz z MU wyczerpał moich piłkarzy bardziej, niż przypuszczałem, w dodatku nie tylko ich nogi, ale i psychikę. Obie porażki - z "Czerwonymi diabłami" i ta z Chelsea - będą miały bardzo złe skutki. Kiedy przegrywa się po tak długim okresie wygrywania, to jak uderzyć w mur z dużą szybkością - ciężko się podnieść - stwierdził po meczu Wenger.

Najbliższy tydzień pokaże, czy jego Arsenal zdoła otrząsnąć się po zderzeniu z murem. Jeśli nie chce, żeby na koniec sezonu to Chelsea cieszyła się z "podwójnej korony", musi to zrobić natychmiast. Już w piątek czeka go mecz na Highbury z równie zdeterminowanym Liverpoolem (drużyna Jerzego Dudka walczy o czwarte miejsce w tabeli i występ w przyszłej Lidze Mistrzów). A 48 godzin później pojedynek z Newcastle Utd na St James's Park, mającym te same aspiracje co "The Reds". Oba mecze bez kontuzjowanego Henry'ego.

Jeśli "Kanonierom zabraknie sił i determinacji, jego fani znów będą musieli usłyszeć znienawidzoną dewizę Wengera, której używa od czasu porażki w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Valencią trzy lata temu: - "I'm always confident we can bounce back next season" (jak zawsze jestem pewien, że odbijemy to sobie w przyszłym sezonie). Na razie, tuż po meczu Francuz zaniechał optymistycznej retoryki: - Futbol jest okrutny. I ciężko to zaakceptować - powiedział.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.