Hokeista Henryk Pytel

Zegarek zamiast malucha

Henryk Pytel. Bez wątpienia najlepszy hokeista, jaki kiedykolwiek urodził się w Sosnowcu. Trzykrotny olimpijczyk zarabia na życie, prowadząc sklep spożywczy

Mały Henio był dzieckiem bardzo uzdolnionym sportowo. Z okna swojego pokoju przy ulicy Sportowej widział boisko, korty i lodowisko Czarnych Sosnowiec.

- Najdalej było lodowisko i najtrudniej było mi dostrzec, co tam się dzieje. Pamiętam widok czerwonych lampek, które zapalały się nad bramkami po każdym zdobytym golu - wspomina.

Na początku nie mógł się zdecydować, którą dyscyplinę wybrać. Trenował także tenis (był trzecią "rakietą" w klubie) oraz piłkę nożną. - Gdy przychodził 1 Maja, trenerzy nie wiedzieli, w której grupie mnie ustawić. Człowiek-orkiestra - uśmiecha się dziś 49-letni Pytel.

Hokej zaczął trenować poważnie jesienią 1968 roku. W Sosnowcu otwarto właśnie Stadion Zimowy, wtedy najnowocześniejsze lodowisko w Polsce. Z tej okazji odbyły się zawody w łyżwiarstwie szybkim. - A że byłem szybki, to wpadłem w oko trenerowi Zawadzie. Zaproponował mi treningi w Zagłębiu - mówi.

Trenerzy szybko przekonali się, że Pytel to niezwykle utalentowany zawodnik. Lewoskrzydłowy Zagłębia w każdym sezonie strzelał po kilkadziesiąt bramek.

- Nadal jednak nie mogłem się zdecydować: piłka czy hokej. Latem uganiałem się więc za piłką, a zimą wracałem na lodowisko. W wieku 18 lat dostałem jednak powołanie do reprezentacji Polski i odwrotu już nie było. Rok później byłem już olimpijczykiem - mówi.

Najmilej wspomina swoje pierwsze igrzyska w Insbrucku (1976). Polskę reprezentował też na olimpiadach w Lake Placid (1980) i Sarajewie (1984). - Na ostatnie igrzyska przyjechałem już jako gracz niemieckiego Landshut. To już nie było to samo - tłumaczy.

- Grając w kadrze, namawiałem innych zawodników, żeby przychodzili do Zagłębia. Nie było to trudne, bo w Sosnowcu zarabiało się wtedy i trzy razy więcej niż w innych klubach. Kopalnia nie szczędziła grosza na sport. Mój ojciec, tokarz w Hucie im. Buczka, nie mógł się nadziwić, że ja, młody synek, zarabiam prawie trzy razy więcej od niego - tłumaczy.

Na przełomie lat 70. i 80. hokeiści z Sosnowca nie mieli sobie równych w kraju. Zdobyli pięć tytułów mistrza Polski. Pytel ma w swojej kolekcji trzy złote medale. - Pierwszy tytuł wywalczyliśmy na lodowisku w Nowym Targu. Po meczu rozwścieczeni górale chcieli nas zlinczować. Uciekaliśmy przez Dunajec, nasz autobus obrzucono kamieniami - śmieje się.

Ekstrapremii i nagród Pytel nie pamięta. - Zawsze nam dużo obiecywano. Przed mistrzostwami w Katowicach obiecano nam po maluchu. Po imprezie sekretarz Grudzień zaprosił nas do komitetu KC PZPR i dał nam po... zegarku - wspomina.

W 1983 roku Pytel wyjechał za granicę. Jego pierwszym klubem na obczyźnie był Landshut.

- Testy załatwił mi niejaki Artur Szulc, były zawodnik GKS Katowice, który zawsze kręcił się wokół kadry. W Polsce obowiązywał wtedy taki przepis, że mogliśmy przejść do niemieckiego klubu, ale tylko takiego, który grał w Bundeslidze. Najpierw pojechałem do Fissen, ale to był słaby klub. Potem odezwało się Landshut EV. Chcieli brać mnie w ciemno. Zrobiłem na nich kolosalne wrażenie. Miałem najlepsze wyniki testów szybkościowych w drużynie - mówi.

Pytel był pierwszym Polakiem, który oficjalnie podpisał kontrakt z niemieckim klubem. Pieniądze za jego transfer dostały Centralny Ośrodek Sportu i Polski Związek Hokeja na Lodzie. Zagłębie zyskało sprzęt sportowy.

Pytel grał w Landshut trzy lata. Najlepszy był pierwszy sezon. Wychowanek Zagłębia był wtedy najskuteczniejszym zawodnikiem w całej Bundeslidze, zdobył aż 52 bramki. - Niemcy nie mogli zboleć, że jakiś Polak został królem strzelców, w statystykach zabrali mi jednego gola i zwycięzcą zrobili Niemca Helmuta Steigera - mówi.

Potem Pytel grał jeszcze w Wolfsburgu i Pfrontem, gdzie w wieku 36 lat skończył karierę.

Po powrocie do Polski zajął się handlem. Wspólnie z żoną prowadzi na Pogoni (dzielnica Sosnowca) sklep spożywczy. - Dzień zaczynam o 4.30. Jadę do hurtowi po mleko i do piekarni po bułki. Przed szóstą mamy już otwarte. Zamykamy o 21. Kiedyś sklep był czynny całą dobę, ale tak naprawdę nie było dla kogo. Ludzie coraz biedniejsi, z każdym dniem mniej klientów - żali się.

Być może sosnowieccy kibice doczekają jeszcze czasów, gdy Pytel będzie strzelać bramki dla Zagłębia. Bartosz, syn Henryka, ma już sześć lat i wspólnie z tatą zastanawia się, jaką dyscyplinę sportu wybrać.

Copyright © Agora SA