Dariusz Wołowski: Rola dla dyrygenta

Paweł Janas jest po Zbigniewie Bońku drugim wybitnym polskim piłkarzem z przełomu lat 70. i 80., który dostał szansę pracy z reprezentacją. Trzeba jednak liczyć, że jej efekty będą zupełnie inne niż jego poprzednika - pisze Dariusz Wołowski.

W drużynie narodowej z 1982 roku, która zdobyła w Hiszpanii brązowy medal mistrzostw świata, Paweł Janas zagrał wszystkie mecze. Para środkowych obrońców, jaką stworzył z Władysławem Żmudą, była najsolidniejszą na tym turnieju. Spokojny, nawet nieśmiały poza boiskiem, twardy i nieugięty na nim. Grał w Legii Warszawa, potem w Auxerre, gdzie uczył się od Guy Roux, by wrócić do Legii. Mimo że największe sukcesy odnosił u Antoniego Piechniczka, jako najwybitniejszego polskiego trenera wymienia Kazimierza Górskiego.

Był taki okres w życiu Janasa, że wydawał się skazany na rolę człowieka drugiego planu. Został asystentem Janusza Wójcika w drużynie, która zdobyła srebrny medal olimpijski w Barcelonie, a potem pracował z nim w Legii. I wtedy pomogło mu szczęście. Wójcik niespodziewanie wyjechał pracować do Emiratów. Janas zaczął pracę sam. I to z sukcesem większym, niż jego poprzednik. Wtedy wykazał się nieprawdopodobną intuicją, umiejętnością porozumiewania z piłkarzami. Zdobył z Legią dwa tytuły mistrza Polski i awansował z nią aż do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Jedną z najbardziej pamiętnych decyzji, jaką podjął, było pozostawienie na ławce rezerwowych Leszka Pisza w meczu rewanżowym z IFK Goeteborg w eliminacjach Champions League. Uznał, że delikatny lider jego drużyny powinien pojawić się na boisku dopiero wtedy, gdy silni fizycznie rywale będą zmęczeni. Pisz wszedł i zdobył wyrównującą bramkę.

Odszedł z Legii, gdy rozpadła się tamta drużyna. Pracował w Amice do czasu ciężkiej choroby. Teraz wraca na ławkę trenerską. Akurat po Bońku, swoim koledze z reprezentacji, który zrezygnował z pracy selekcjonera. Zawsze byli jak ogień i woda. Boniek kontrowersyjny, pewny siebie, po prostu gwiazdor, nie tylko podczas gry. Janas spokojny, cichy, stroniący od rozgłosu. Wypowiadający się ostrożnie lub wcale. Czy to źle? Właśnie przez ostatnie cztery miesiące przekonaliśmy się, że charyzma Bońka, uznawanego za najwybitniejszego gracza w historii polskiej piłki, to za mało do zbudowania solidnego zespołu narodowego. Boniek był chwalony przez piłkarzy, którzy jednak wciąż byli w jego cieniu i nie grali dla niego. Jak podziała na nich zupełnie inny typ - taki jak Janas?

Na pewno z nowym trenerem wszystko wyda nam się prostsze. Nie będzie zawiłych rozważań, tysiąca słów i teorii, przeczących jedna drugiej. Na pewno będzie za to solidna, ciężka praca. O jej efekty nie możemy być, rzecz jasna, spokojni, ale możemy mieć nadzieję. A to chyba sporo. Bo byli tacy kandydaci poważnie rozpatrywani przez prezesa PZPN, którzy nawet nadziei nie dawali.

Paweł Janas podpisał kontrakt do 2005 roku. Ale nie znaczy to, że ma czas. A nawet zmuszony jest do pośpiechu. Kluczowy dla jego pracy będzie marcowy mecz z Węgrami w eliminacjach ME. Może stanie się tym, czym pojedynek na Ukrainie dla kadry Jerzego Engela? A może ostatecznie pogrzebie szanse polskich piłkarzy na pierwszy awans do finałów ME. Sytuacja po porażce z Łotwą w Warszawie jest zła, ale też pamiętajmy, że na łatwiejszych rywali niż Szwedzi, Węgrzy i Łotysze nasi piłkarze trafić nie mogli. Sami nie są gwiazdami, ale odpowiednio prowadzeni mogą dać sobie radę.

W ostatnim czasie dwa mecze uzmysłowiły nam dwie skrajności, w jakich może się znaleźć drużyna złożona z przeciętnych piłkarzy, takich jak nasi. Najpierw w Kopenhadze zastraszona grupa ludzi prowadzona przez Bońka nie potrafiła w meczu z Danią przedostać się na połowę rywala więcej niż pięć razy. Potem odważna drużyna Wisły kierowana przez Kasperczaka, a złożona w części z tych samych ludzi (Kosowski, Żurawski, Kuźba, Baszczyński) pokonała Schalke 4:1. Zdaje się, że jeśli orkiestra złożona jest z przeciętnych muzyków, tym większa rola dyrygenta. Jakim okaże się Janas?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.