Mario Balotelli - czarny charakter

Rasizm czy nie rasizm? Ligowa komisja dyscyplinarna obłożyła Juventus grzywną za treści zwyczajnie obraźliwe, bo falujące trybuny ryczały: "Jeśli podskoczysz, Balotelli umrze", ale awantura nie rozżarzyłaby całej Italii, gdyby 19-letni Mario nie był dzieckiem imigrantów z Ghany i nie miał ciemnej skóry. I gdyby ów fenomenalnie uzdolniony piłkarsko chłopak nie nasłuchał się na stadionach Serie A bardziej jednoznacznych śpiewów. Z songiem "Czarni Włosi nie istnieją" na szczycie niespisanej listy przebojów.

By bluzgać, turyńczycy nie potrzebują nawet Balotellego na stadionie. Zazwyczaj ubliżają piłkarzom, którzy zawinili osobistym pojawieniem się na wrogim terytorium, tym razem ubliżali, gdy Juventus przynudzał - dwa tygodnie temu - ospałym meczydłem z Udinese, a Mario grał ze swoim Interem dzień wcześniej w odległej Bolonii. Dlatego kapitan mediolańczyków Javier Zanetti już wówczas przestrzegał, że jeśli wyzwiska wybrzmią ponownie podczas sobotniego - z Juve właśnie - szlagieru Serie A, zarządzi zejście do szatni całej drużyny.

Godzina próby mogła jednak w ogóle nie wybić. Trener José Mourinho już tydzień temu zasugerował, że muskularnego napastnika do Turynu być może w ogóle nie zabierze. I wcale nie dlatego, żeby go chronić.

Przypadku Balotellego czernią i bielą odmalować nie zdołamy, fundamentalny kłopot z nim polega na tym, iż wszyscy, którzy mu autentycznie współczują, sekundę później gwałtownie go potępiają.

Na boisku to chuligan, poza boiskiem pyskaty buntownik. Rywali złośliwie fauluje, prowokuje, obraża. Po zdobyciu bramki wywiesza język w kierunku obrońcy, którego przechytrzył. Tottiemu z Romy objaśnia, że każdy rzymianin to kawałek g..., i to objaśnia nie w furii wywołanej chwilą wysokiego meczowego napięcia, lecz wielokrotnie, z premedytacją i na zimno. Znakomitszemu partnerowi - Samuelowi Eto'o - niemal wyrywa piłkę z rąk, by strzelić z rzutu karnego, bo akurat uznał, że ochocie się nie oprze.

Nie szanuje nawet żywych pomników Serie A u schyłku karier, co we Włoszech, kraju wielbiącym starych mistrzów i w ogóle okazującym szczególną rewerencję ludziom w podeszłym wieku, wyjątkowo nie uchodzi. Niemal zawsze nadmiernie agresywny, coraz częściej skrajnie nieodpowiedzialny i kolekcjonujący kartki, wpędzający Inter w poważne tarapaty - jak wówczas, gdy zostaje wydalony do szatni w arcyważnym starciu Ligi Mistrzów z Rubinem Kazań za lekkomyślne, wręcz głupie faule. Nienawidzi całego świata i chce mu wciąż o swojej nienawiści przypominać? Polubił rolę czarnego charakteru i coraz głębiej się z nią identyfikuje, zgodnie z oczekiwaniami publiczności? Na spotkaniu z niepełnosprawnymi dziećmi potrafi wypalić, że on, piłkarz Interu, prywatnie kibicuje zaciekłemu przeciwnikowi z sąsiedztwa Milanowi. "Jeśli tak, to dlaczego grasz w Interze?". "W Interze gram w tym roku". I jak tu delikwenta lubić?

Mourinho z trudem go toleruje. Samozwańczy szaman od dusz piłkarzy miał stoczyć batalię o Balotellego z siłami ciemności. Włosi wierzyli, że rzuci czar, który pozwoli talentowi rozkwitnąć, a zarazem stłumi całe zło talentowi zagrażające. Zło, czyli lenistwo - utrudniające trenowanie na pełnych obrotach - oraz błogie zadowolenie po drobnych sukcesikach - utrudniające poświęcanie się dla wyczynowego sportu. Portugalczyk podjął wyzwanie. Naturalne zalety młodzieńca hojnie sławił, mentalne wady bezwzględnie ganił. Nagradzał powołaniami do podstawowej jedenastki, karał zsyłką na ławkę rezerwowych albo na trybuny. Prognozował, że Balotelli zostanie najlepszym piłkarzem globu, ale i drastycznie recenzował nieudane wieczory: "Mario grał okropnie, to było bliskie zera".

Z czasem coraz rzadziej mówił o wychowanku ciepło, a coraz częściej lodowato. Balotelli udawał, że ćwiczy, spóźniał się na zajęcia, dawał do zrozumienia, że lepiej wie, jak żyć. Mourinho publicznie obwołał go modelowym przedstawicielem generacji młodych futbolistów, których zbyt wcześnie demoralizują zbyt wysokie pensje, którzy wiele żądają, sami niewiele dając, rozbijają się w ferrari, choć jeszcze nie zasłużyli na boisku, by do nich wsiadać.

W przypływie słabości Portugalczyk rzucił kiedyś: "Historia z Balotellim skończy się tak, że to ja wyląduję u psychologa". I znów wypowiedział te słowa nieuleczalny samochwała, który uważa się za wybitnego psychologa, bo - jak tłumaczy - w przeciwieństwie do zawodowców nie jest teoretykiem. Wreszcie Mourinho ponownie odsunął młodego gwiazdora od składu, odesłał na treningi z juniorami, obwieścił, że w starciu z Juve obejdzie się bez niego. W sobotę posadził piłkarza na ławce, ten po przerwie rozgrzewał się w obstawie szefa ochrony mediolańskiego klubu, znów wysłuchał obelg, a kiedy wtruchtał na murawę, zachowywał się jak zwykle. Poniżej krytyki.

Dyrektor liceum w Arezzo postanowił nadać szkole imię Balotellego, by zaprotestować przeciw rasizmowi w futbolu, ale wielu Włochów nawet po inwektywach o treści bezdyskusyjnie rasistowskiej utrzymuje, że skandujący nie atakują koloru skóry piłkarza, lecz chcąc mu za wszelką cenę dokuczyć, chwytają się najprymitywniejszych metod. Niezależnie od żywej w Italii, podsycanej przez polityków wrogości wobec obcych ludzie calcio nie znoszą Balotellego za to, jaki jest. Gdyby wśród piłkarzy przeprowadzić plebiscyt na najbardziej antypatycznego ligowca, napastnik Interu wygrałby prawdopodobnie z tak miażdżącą przewagą, z jaką mediolańczycy zdobywają tytuły mistrzowskie. Za niesportową, przeżartą pogardą dla przeciwnika postawę krytykowały go najświetniejsze osobistości Serie A, za notoryczną niesubordynację chłostał go przez mikrofony kolega z drużyny, mistrz świata Marco Materazzi. Nawiasem mówiąc, do niedawna również zabijaka znienawidzony na włoskich stadionach, typ boiskowego kilera, z którym zadarcie może pewnego dnia skończyć się dla Balotellego tragicznie.

Balotelli już się z Interu wyrywa, zainteresowanie wyraził najsłynniejszy wychowawca młodzieży w futbolu Arsene Wenger. To byłoby wyzwanie, jakiego nie miał - wziąć bandziora i pokrzywdzonego w jednym ciele, dzieciaka zranionego, od zawsze innego i odrzuconego.

Zanim Balotelli poczuł się pełnowartościowym Włochem, wyczekiwał pełnoletności. Dopiero wówczas dostał obywatelstwo przybranej ojczyzny i zadebiutował w jej młodzieżowej reprezentacji. Kiedy urodził się w Palermo, na nazwisko miał jeszcze Barwuah, bo tata Thomas i mama Rose wyemigrowali na Sycylię z Ghany. Pierwszy rok życia spędził w szpitalu, lekarze zdiagnozowali poważną chorobę jelit. Potem rodzice wraz z Mario i trójką jego rodzeństwa przenieśli się na północ, do Lombardii. Tam porzucili go w szpitalu, został adoptowany przez państwa Balotellich. O "porzuceniu" mówi sam piłkarz. Biologiczni rodzice, którzy ujawnili się w prasie, gdy syn stał się znanym sportowcem, twierdzą, że podjęli bolesną decyzję, bowiem tak poradzili im pracownicy opieki społecznej. I że do niedawna nawet nie przypuszczali, iż Mario wskutek adopcji zmienił nazwisko.

Syn odpowiada: "Gdybym nie stał się tym Balotellim, nic bym dla państwa Barwuah nie znaczył".

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.