Chińczyk krzyczy "Sędzia kalosz!"

ITI na Szanghaj! - taki kierunek wskazałby Legii Mariusz Walter, gdyby usłyszał ciepły doping dla piłkarzy Shenhua. - Kochamy Shenhua, la la! - śpiewają kibice zgodnie z transparentem ?Kulturalny doping wzbogaca Chiny"

Linia metra do dzielnicy Hangkou wiedzie niemal nad nowoczesnym stadionem z 33 tysiącami miejsc, miniaturze CampNou, bajecznie oświetlonym przed meczem Szanghaj Shenhua - Shenzen Lesheng. Przy jego przebudowie czuwał Chen Liangyu, były burmistrz miasta molocha i sekretarz wpływowego do niedawna w całych Chinach miejskiego komitetu partyjnego. Właśnie zaczął odsiadywać wyrok 18 lat za korupcję. Jego syn Chen Weili został dyrektorem klubu dzięki sugestywnej prośbie ojca do szefów klubu, ale też dostał wyrok, choć w zawieszeniu.

Kibice nie zrazili się trudnymi przygodami szefa z prokuraturą, przybyli w liczbie co najmniej 10-12 tys. Zresztą, statystyki mówią, że 90 proc. latorośli partyjnej nomenklatury zajmuje pozycje menedżerskie, więc nagły awans Weili nie był dla fanów niespodzianką. Ponoć oprócz obiadowania za służbową kartę kredytową klubu Weili nic nie robił.

Kibice są nawet bardziej zakochani w drugiej drużynie ligi ogólnochińskiej, odkąd jej szefowie skusili zimą z białoruskiego Traktora FC Bułgara Janko Walkanowa i Wiaczesława Hleba, młodszego brata Aleksandra z Barcelony. W meczu z Shenzen Bułgar zdobył dwie bramki. Po strzeleniu w sumie czterech goli kibice robili sobie na trybunach wesoły pociąg, łapiąc się nawzajem za barki, i pokazywali w kulturalny sposób, gdzie Shenzen może odjechać. Każdy mógł zrozumieć głośny doping, ponieważ śpiewano w państwowym języku mandaryńskim, zgodnie z zaleceniem na telebimie: "Proszę dopingować w języku państwowym! Na stadionie są nie tylko mieszkańcy Szanghaju!".

Goście zupełnie nie pojęliby narzecza szanghajskiego, a tak mogli usłyszeć, że w sercach kibiców istnieje tylko Shenhua. Chiński kibic nie śpiewa piosenek bojowych. Buńczucznych "Boją się nas kibice angielscy, boi nas się cała pierwsza liga" nie usłyszysz.

Być może wiąże się to z poziomem gry i świadomością miejsca, w którym chiński futbol się znajduje, czyli odległych peryferii. Gdy zapytałem wolontariuszy na torze Formuły 1 (animator wyścigów, niestety, też siedzi za kratkami skazany w tej samej sprawie co Chen i jego syn) o piłkę nożną w Chinach, dowiedziałem się, że to "rubbish", czyli "chała", "fajans", rzecz niegodna uwagi i że lepiej skupić się na ping-pongu i skokach do wody. Na mundial w 2002 roku Chiny jechały z konfucjańskim motto: "Uczyć się, uczyć, jeszcze więcej się uczyć". Lekcja była jednak wyjątkowo sroga i równie nieskuteczna. Chiny straciły w mundialu w 2002 roku dziewięć bramek, nie zdobyły żadnej, a potem odpadły w preeliminacjach do następnych finałów.

Ale nie tylko o to chodzi. Kibic chiński w ogóle nie jest wojowniczy. Same nazwy klubów mówią, że w piłce ceni się coś innego niż choćby na wspomnianej Białorusi hołdującej mechanizacji wsi: w Pekinie gra Państwowy Spokój, w Shenzen Radosny Dźwięk, a w Szanghaju Kwiaty. Piłkarze mają większe pole do wyrażania emploi drużyny w jej nazwie, gdyż w sprawie koszykarzy przyszło odgórne zarządzenie, że nazwa musi się składać z określenia geograficznego, nazwy sponsora oraz nazwy zwierzęcia. Dlatego koszykarze to Byki, Rekiny, Lamparty i Lwy.

W meczu Shenhua z Shenzen, gdy uznano, że sędzia zrobił gospodarzom krzywdę, skandowano: "Sędzia Kalosz!", czyli wyrażano dezaprobatę łagodnie. I tak zwykle na stadionach bywa. Wyjątkiem jest prowincjonalny w gruncie rzeczy Pekin, gdzie - jak twierdzi mój tłumacz - w takich przypadkach nawet kibicki krzyczą do arbitra: "Shabi", czyli jak w Polsce: "Sędzia ch...", tylko rodzaju żeńskiego. Właśnie w stolicy dochodzi do wyjątków: bijatyki po przegranym finale Pucharu Azji z Japonią w 2004 roku, obrzucania gości przedmiotami w koszykarskim meczu z Portoryko w 2005, czy gwizdania na hymn japoński w mundialu kobiet w 2007. W Pekinie podczas meczu azjatyckiej Ligi Mistrzów między Państwowym Spokojem a koreańskim Ulsan Hyundai na sędziego Khalila Al Ghadiego krzyczano "Shabi" na długo przed początkiem meczu.

Po meczu w Szanghaju kibice żegnali swoich piłkarzy serdecznie, bo serdeczność jest w ich naturze. Nawet Andrzeja Strejlaua podobno pokochali, choć w trenerskim debiucie w 1997 roku jego Kwiaty przegrały w Szanghaju z Pekinem 1:9 i wciąż w archiwach klubowych jest to rekordowa porażka.

Po Igrzyskach w Pekinie - Idea olimpijska droga milionom Chińczyków ?

Copyright © Agora SA