Jerzy "Dziadek" Dudek: W Madrycie czułem się jak jeden z Beatlesów

- Budząc się rano w poniedziałek z bólem pleców, kolan i głowy, mówię: "Jurek, stary już jesteś, daj sobie spokój". Ale we wtorek nic nie boli, a wtedy: "Chłopie! Ty chcesz kończyć? Masz parę ładnych lat gry przed sobą - 38-letni Jerzy Dudek opowiada Sport.pl i "Gazecie" o swoim pożegnaniu z Realem Madryt. - Mourinho powiedział, że obojętnie, czy będzie w Chinach, czy Japonii, zawsze mam u niego otwarte drzwi i zaprasza na staż, jeśli zechcę być trenerem - dodaje bramkarz.

W sobotnim meczu z Almerią po raz 12. i ostatni zagrał w królewskich barwach. Zszedł z boiska w 78. minucie, a koledzy utworzyli szpaler, aby z honorami pożegnać Polaka. Kibice bili brawo na stojąco.

Robert Błoński: Ochłonąłeś już?

Jerzy Dudek: Było tak wzruszająco, że przerosło mnie, nie wiedziałem, co robić. Plan był taki, że gram z Almerią i kilkanaście minut przed końcem trener José Mourinho zdejmuje mnie z boiska. Myślałem, że przybiję "piątkę" z chłopakami i po raz ostatni pomacham kibicom, aby podziękować za cztery lata w Realu. Szpaler był spontaniczną reakcją kolegów.

Pierwszy do linii środkowej pobiegł Pepe.

- On, Cristiano Ronaldo i Xabi Alonso zaczęli wołać resztę i tak się zaczęło. Ktoś mi powiedział, że w ten sposób nie żegnano nawet Raula i Gutiego, czyli wychowanków i legend Realu, którzy grali tam przez kilkanaście lat. Czuję się zaszczycony. Wystąpiłem w 12 meczach, a nie w stu. Nie miałem jak przypodobać się kibicom. Tłumaczę sobie, że kiedy grałem - nie musiałem się wstydzić. Dzień przed meczem z Almerią prezydent Florentino Perez powiedział: "Przez ostatnie cztery lata kładłem się spać spokojny, bo wiedziałem, że jeśli coś się stanie Ikerowi, godnie go zastąpisz".

Byłem w grupie fantastycznych piłkarzy i ludzi z dużymi ambicjami. Nigdy nie wychodziłem przed szereg, ale i nie siedziałem cicho. Byłem lubiany w szatni i właśnie to mi mówili koledzy na pożegnanie. Przez te cztery lata nie tylko mogłem, zawsze byłem do dyspozycji, czasem żartowali: "Dziadek, niemożliwe, że masz już prawie 40 lat".

Przychodząc do Madrytu, dobrze wiedziałem, że będę zmiennikiem Casillasa. Szacunek wzbudziłem tym, że nigdy nie robiłem fochów. Skoro "Dziadek" mógł harować na całego, nie mając dużych szans na grę, tym bardziej musieli tyrać młodsi.

Czułem się jedną z gwiazd, bo nie jestem anonimowy, ale nie kaprysiłem. W ostatnich miesiącach, kiedy po rozgrzewce przychodził trener bramkarzy i mówił: "Idziesz na trybuny, Adan siada na ławce", mogłem powiedzieć: "Nawet mnie nie wk...iaj. Skoro tak, to jadę do domu". W Realu widziałem, jak się obrażali i bez słowa schodzili z boiska albo rzucali butem w trenera.

Wkurzałem się, kiedy coś nie szło po mojej myśli, ale nie przekraczałem granicy. Ciężko było mi iść na trybuny, czasem miałem ochotę obrazić się na cały świat, ale wolałem następnego dnia przyjechać na trening i pracować więcej od innych. To pożegnanie było więc rekompensatą i docenieniem. W szatni trzymałem się z obcokrajowcami, ale ten szpaler jest dowodem na to, że ze wszystkimi miałem znakomite kontakty.

Dostałeś coś na pamiątkę?

- Statuetkę z grawerką: "Jerzy Dudek: Real Madrid 2007-2011". Mam też koszulkę z podpisami zawodników i trenerów. Przywiązuję do takich pamiątek dużą wagę. Mam koszulkę ze swojego pierwszego i ostatniego meczu w Realu.

Zaprosiłeś kolegów na kolację?

- W tygodniu mieliśmy lecieć do Angoli na mecz z Benficą i tam planowałem pożegnać się na luzie. W ostatniej chwili z powodów politycznych podróż odwołano. Każdy się ucieszył, bo ma tydzień wakacji więcej. Poszliśmy tylko do Players Lounge, wypiliśmy po piwku, podziękowałem, że mogłem z nimi być przez te cztery lata i tyle. Potem każdy wsiadł w wyczarterowany samolot i odleciał na wakacje.

Jak pożegnałeś się z Casillasem?

- Lider i talizman zespołu przed meczem zrobił sobie ze mną zdjęcie na pamiątkę i życzył powodzenia. Po meczu najpierw podszedł do mnie jego ojciec, po dziesięciu minutach mama i zaczęli dziękować mi za cztery lata z Ikerem. Mówili, że syn tylko mnie chwalił, mówił, że jestem świetnym gościem i właśnie za to mi dziękowali. To był największy komplement, nie wiedziałem, co powiedzieć.

Kiedy zdecydowałeś się odejść z Realu?

- W grudniowym meczu przeciwko Auxerre w Champions League złamali mi szczękę. Przez dwa miesiące przerwy sporo myślałem i uznałem, że to najlepszy moment na zakończenie przygody w Realu. Prezydent i trener byli ze mną zgodni. Ale przyrzekłem sobie, że pechowy mecz z Francuzami nie będzie ostatnim w drużynie "Królewskich".

To były zaskakująco długie cztery lata. Przyjechałem z nadzieją, że zobaczę od środka największy klub świata i po roku wyjadę. Trzy razy kończył mi się kontrakt, trzy razy dostawałem propozycję nowego, a Realowi się nie odmawia. Ostatni rok był dla mnie najtrudniejszy, ale i najważniejszy. To, że zostałem u José Mourinho, było jedną z najlepszych decyzji w życiu.

Czym się różnił pobyt w Realu od tego w Liverpoolu?

- Będąc w Madrycie, czułem się jak jeden z Beatlesów. Nasz każdy wyjazd to było wielkie wydarzenie. Ludzie stali na lotnisku, przed hotelem, przy wjeździe na stadion i piszczeli. Niesamowite było być w środku tego organizmu. Tego nie da się doswiadczyć na żadnym uniwersytecie. Może to za mocne słowo, ale dla wielu osób Real jest religią. Kibice są ślepo zapatrzeni w klub i zawodników. W Anglii darzą piłkarzy szacunkiem, ale też mają większy dystans. W Hiszpanii ociera się to o fanatyzm. Pod względem piłkarskim wielkich różnic nie ma.

Najważniejszym doświadczeniem z Madrytu jest praca z Mourinho. Jest niesamowity, a najbardziej jego reakcje w momencie, gdy zespół był zagrożony i potrzebował wsparcia. Wtedy wychodziła klasa, inteligencja i wyczucie. Po jego słowach wielu otwierało buzię ze zdziwienia, jak on to wszystko z ławki widzi, że dokonuje trafnych zmian i zawsze wie, co trzeba powiedzieć. Wcześniej bywało, że Real przegrywał, trener wchodził do szatni w przerwie i nic nie mówił aż do wyjścia na drugą połowę. Mourinho to moim zdaniem trener najbardziej kompletny, najbliższy ideału.

Special One?

- Żeby samemu się tak nazwać, trzeba być naprawdę wyjątkowym. Dołączam do zastępu jego wyznawców. W Liverpoolu go nie lubiliśmy. Prowadził te swoje wojenki, obrażał i przygadywał naszemu Rafie Benitezowi. Tak wkurzał nas arogancją, że koledzy chcieli dojechać wślizgami aż do ławki rezerwowych Chelsea, ale chłopaki z Chelsea mówili, że to gość z innej planety. Teraz wiem, co mieli na myśli. Jednak sam Mourinho tak wiele by nie osiągnął. Ma współpracowników idealnie dobranych do swojej osobowości. Trener bramkarzy, jego asystent, chłopak od rozpracowania rywali - wszyscy idą w kierunku wskazanym przez Mourinho.

To detalista?

- Perfekcjonista. Kiedy złamali mi szczękę, zadzwonił w nocy do szpitala. Mówił, że zagrałem świetny mecz i że zaraz przyjedzie. Psychicznie nastawiał mnie tak, bym nie myślał o złamanej szczęce i czekającej mnie przerwie, ale o dobrej grze. W piłce na najwyższym poziomie detale mają największe znaczenie. Wszyscy o tym wiedzą, ale to Mourinho potrafi używać ich najlepiej. To czyni go wyjątkowym.

Co zamierzasz dalej?

- Mógłbym zmienić nazwisko i grać w IV-ligowej Concordii Knurów, gdzie zaczynałem, ale nie podjąłem jeszcze decyzji. Mam poważne oferty z USA i Europy. Mourinho mówił mi, że dzwonili do niego z różnych klubów i pytali, czy jestem jeszcze w stanie grać na wysokim poziomie. Na razie wiem tylko, że w przyszłym tygodniu przyjeżdżam na wakacje do Polski. I będę rozmawiał o każdej propozycji. Mam 38 lat, w tym wieku piłkarze myślą o grze np. w Katarze. Znajomość z jakimś szejkiem zawsze może się przydać. Guardioli bardzo się przydała. Pojechał tam na koniec kariery i zobacz, jakim teraz jest trenerem. Może więc i ja tak zrobię? Tylko, czy po takim pożegnaniu jak z Realem, może spotkać mnie jeszcze piękniejsze?

Wykluczasz grę w polskim klubie?

- Rodzina świetnie zaaklimatyzowała się w Madrycie, syn chodził do hiszpańsko-angielskiej szkoły, ale nie zostaniemy tu na stałe. 23 lata mieszkałem na osiedlu w Knurowie w Szczygłowicach, to są moje korzenie, za to moje dzieci są co chwila wyrywane z różnych miejsc. Może dość tułaczki i nadszedł czas wrócić do Polski i korzystać z doświadczeń zebranych przez 15 lat za granicą?

Powroty piłkarzy do polskiej ligi są ciężkie i nie zawsze udane. Ja nie zamierzam odcinać kuponów. Nie skończę kariery, tylko jeśli będę w stanie jeszcze coś dać drużynie.

Chce ci się jeszcze grać?

- Budząc się rano w poniedziałek z bólem pleców, kolan i głowy, mówię: "Jurek, stary, już jesteś, daj sobie spokój, nie nadajesz się". Jednak we wtorek nic nie boli, a wtedy "Chłopie! Ty chcesz kończyć, masz parę ładnych lat gry przed sobą. Nie możesz przestać". Decyzja zapadnie niebawem. Bliższy jestem tego, aby jeszcze grać. Ale po czterech latach w Realu teraz wybiorę tylko taki klub, w którym tydzień w tydzień będę mógł stać w bramce.

Zachowałeś wszystkie ważniejsze kontakty z tylu lat gry?

- Mourinho powiedział, że obojętnie, czy będzie w Chinach, czy Japonii, zawsze mam u niego otwarte drzwi i zaprasza na staż, jeśli zechcę być trenerem. Prezydent Realu zapewnił, że gdy tylko będę miał jakiś pomysł, spróbuje pomóc. Kierownik Realu dodał, że drzwi na Santiago Bernabeu zawsze są dla mnie otwarte. Zewsząd usłyszałem tylko komplementy. Dlatego teraz muszę ochłonąć. Położę się w wannie z lodem i spokojnie wszystko przemyślę.

Masz dla nas temat? Propozycję? Zgłoś to na Facebook.com/Sportpl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.