MŚ 2010. Upadek piłkarstwa włoskiego

Niedawny triumf mediolańskiego Interu w Lidze Mistrzów przysłania rdzewiejącą rzeczywistość włoskiego futbolu, której bliżej do występu reprezentacji mundialu - koszmarnego, obwołanego najgorszym w historii - pisze z RPA Rafał Stec.

Na pierwszy powojenny mundial Włosi wyruszali wkrótce po katastrofie lotniczej na wzgórzu Superga, w której zginęli niemal wszyscy ich najwybitniejsi futboliści. Wstrząśnięci tragedią kadrowicze bali się lecieć samolotem, wsiedli na statek. Płynęli do Brazylii tygodniami, nie mieli gdzie trenować, ponieśli ostatnią klęskę porównywalną do tej poniesionej na turnieju w RPA. Brakowało im wówczas i mocy, i wyćwiczonych schematów.

Teraz - pomimo przygotowań w idealnych warunkach, których zazdrości im zagraniczna konkurencja - znów wysłali na mistrzostwa piłkarzy wzbudzających współczucie. Niedomagających fizycznie, wyzutych z idei, kopiących koślawo niczym techniczni abnegaci.

Reprezentacja degenerowała się od poprzedniego mundialu. Na Euro 2008 umiała się jeszcze opierać Hiszpanom, późniejszym złotym medalistom uległa dopiero w rzutach karnych. Potem Włosi łudzili się, że zachowują pion, bo za pokraczne boiskowe figury nie ponosili odczuwalnych konsekwencji. W eliminacjach, w których zdarzyło im się przegrywać na kwadrans przed końcem z Cyprem 0:2, przepchnęli marnych rywali - Bułgarii ani Irlandii na ostatnie wielkie turnieje nie zapraszano. Porażki na ubiegłorocznym Pucharze Konfederacji - 0:1 z Egiptem, 0:3 z Brazylią - tłumaczyli wycieńczeniem sezonem klubowym. Sparingową lichotę - prawem selekcjonera do nieefektownych prób służących odleglejszemu, doniosłemu celowi.

Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że mistrzowie świata jako jedyni uczestnicy turnieju w RPA nie odnieśli w 2010 roku zwycięstwa, mundialowy krach wygląda na logiczne zwieńczenie długotrwałego procesu, który nigdy nie dawał nadziei.

Ubożeje Serie A

Zaraza pochłaniała każdy skrawek rzeczywistości calcio, której kondycję oddają podupadłe stadiony. Często wyrzucone daleko za miasto, rozlatujące się, z systematycznie pustoszejącymi trybunami, w dni powszednie zamknięte na cztery spusty, spowite głuchą ciszą. Tam, gdzie kluby z innych mocnych futbolowo krajów ubijają świetne interesy, Włosi ciułają ochłapy, uszczuplone jeszcze o koszty chuligańskich zadym. Nawet szefowie Interu oraz Milanu - urzędujących na San Siro, na tle włoskich ruder luksusowego pałacu - smętnie wyliczają, że na tzw. dniu meczowym zyskują dwa razy mniej od Arsenalu, choć trybuny mają pojemniejsze.

Przez archaiczne stadiony, afery korupcyjne oraz rozszalały bandytyzm Italia ponosi prestiżową porażkę za porażką. Taką była decyzja, by Euro 2012 zorganizowała Polska z Ukrainą. Oddanie Euro 2016 Francji było już klęską - Włochy ustąpiły w głosowaniu także Turcji.

Ubożeje Serie A. Niedawno po raz pierwszy od lat nie zdołała sprzedać transmisji Anglikom oraz Niemcom, kluby - przygniatane wyższym niż w innych czołowych ligach opodatkowaniem - na rynku transferowym coraz częściej kupują okazyjnie, wyprzedając najcenniejsze dobra. Uciekają ostatnie megagwiazdy (Kaka z Ibrahimoviciem już zbiegli, zaraz zbiegnie Maicon), w zamian zlatują się ludzie odrzuceni przez słynne firmy z Primera Division, na obfitsze pensje stać już nie tylko Anglików czy Hiszpanów, ale także Niemców.

Emigrują nawet sami Włosi. Trenerzy Capello, Ancelotti, Mancini, Spalletti, Trapattoni służą fantastycznymi kompetencjami obcym klubom i federacjom, a po godzinach wyznają, że gdzie indziej odnaleźli raj na ziemi. O ojczystym futbolu mówią z niechęcią, niekiedy wręcz wstrętem. Nazywają go zakładnikiem chuliganów, biadają nad śmiercią kultury sportowej we Włoszech, ligowymi obyczajami umoczonymi w przemocy, pomeczowymi awanturami zamienionymi w seanse nienawiści, wiecznym tropieniem spisków i szwindli, które nakręcają wielogodzinne telewizyjne analizy sędziowskich decyzji. A prasa donosi, że co najmniej jednym czołowym klubem próbuje zawładnąć mafia.

Stracą miejsce w Champions League?

Zanim na Włochów spadła klapa mundialowa, jęli przyzwyczajać się do posuchy w europejskich pucharach. Serie A straci wkrótce maksymalną liczbę zaproszeń do Champions League (co jeszcze się nie zdarzyło), bo w rankingu UEFA wyprzedzi ją Bundesliga, na niedawny triumf w tych rozgrywkach Interu zapracowali niemal wyłącznie obcokrajowcy - mediolańczycy zostali pierwszymi w historii finalistami rozgrywek bez piłkarza z kraju, który reprezentowali, w podstawowym składzie. Prowadził ich Portugalczyk Jose Mourinho - calcio nie polubił, kłuł uszy Włochów surowymi recenzjami schorzeń ich futbolu, już wyniósł się do Madrytu.

Inter zawdzięcza sukces ostatniemu arcybogatemu właścicielowi, który finansuje włoski klub tak szczodrze, że ten rzuca wyzwanie Europie. Dzięki fanaberiom Massimo Morattiego mediolańczycy panują w Serie A od lat, a rywale nędznieją. Silvio Berlusconi stracił serce dla Milanu, Juventus mozolnie odbudowuje się po niszczącej dla całej ligi aferze Calciopoli, Romę dławi restrykcyjna polityka finansowa, inni jeszcze długo nie dorosną do rozmiarów potęgi ponadlokalnej.

Pomimo ekonomicznej mizerii, teoretycznie skłaniającej do wypatrywania zdolnych piłkarzy na pobliskich murawach, kluby karmią się za granicą albo wydłużają kariery schorowanych weteranów. Fani wściekają się na trenera Marcello Lippiego, że przy powołaniach na MŚ zignorował wiecznych rebeliantów gotowych rozsadzić drużynę od środka (Cassano, Balotelli), rzadko grywających oldbojów (Materazzi) lub oldbojów o kruchych kościach (Totti), bo alternatywy dla delikwentów pełnych wad nie ma. Milan przyszłość wiąże z Brazylijczykami Pato, Thiago Silvą czy Ronaldinho, punkty dla Palermo, czyli jedynej naprawdę młodziutkiej drużyny w czołówce, zbierają talenty z Ameryki Płd. (Pastore, Cavani, Hernandez) oraz Duńczyk Kjaer. Tam czołowi Włosi (Miccoli) też - podobnie jak w Juventusie czy Romie - weszli już na niewłaściwą stronę trzydziestki. Jesienią wstrząśnięta Italia odkryła, że na długiej liście laureatów plebiscytu "France Football" na gracza roku w Europie nie ma ani jednego swojskiego nazwiska.

Włosi cierpią przewlekle

Wicemistrzów świata Francuzów uśmierciły dolegliwości pozasportowe, Włosi cierpią przewlekle. Gwiazd europejskiego formatu poniżej 25. roku życia nie mają wcale. Lippi zabrał do RPA atletów przywiędłych i wypalonych, złamanych tragicznym sezonem klubowym (najgorszy od czterech dekad Juventusu) albo przywykłych do gry na prowincji. Popełnił masę błędów, także selekcyjnych, ale być może nie popełniłby ich, gdyby w calcio nie odbijały się jeszcze włoskie problemy społeczno-kulturowe.

To kraj bamboccioni, czyli dorosłych bobasów - trzydziesto- albo i czterdziestolatków wciąż mieszkających z rodzicami. Niektórych na samodzielność nie stać, inni obawiają się wziąć odpowiedzialność za własne życie. Serie A zaludniają zdolni młodzieńcy, którzy sami nie umieją na dobre wbiec między seniorów lub nie chcą im zaufać zwierzchnicy (od Giovinco z Turynu, przez Santona z Mediolanu, po Mottę z Rzymu), oraz całkiem już zaawansowani metrykalnie gracze, którzy nadal uchodzą raczej za obiecujących niż dojrzałych, gotowych do największych wyzwań wyczynowców (Montolivo, Marchisio).

Lippi również trzymał się starych mistrzów, osłaniał ich przed coraz częściej dopadającymi calcio dekadenckimi nastrojami, ale sam zawiódł totalnie. Wypchnął na scenę mumie, wystawił tragikomedię, pozwolił, by bohaterowie formatu Fabio Cannavaro schodzili z boiska jako karykatury samych siebie. Jeśli bobasy nie dorosną błyskawicznie, udręka może ich czekać już w eliminacjach Euro 2012.

Wrażenia naszych specjalnych wysłanników do RPA - znajdziesz na blogach Rafała Steca i Michała Pola

Płakałem całą noc - mówi Fabio Cannavaro ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA