Mundial 2010. Głośna Portugalia i szepczący Ronaldo

W 36 minut Portugalczycy strzelili bezbronnym Azjatom sześć goli. Wygrali 7:0, ale wciąż nie wiadomo, na co ich stać. Korea Północna straciła szanse na wyjście z grupy

Portugalia, by awansować do 1/8 finału, potrzebuje remisu w piątkowym hicie z Brazylią, która gry w fazie pucharowej jest już pewna. Nawet porażka nie pozbawia szans piłkarzy Carlosa Queiroza, bo w poniedziałek wypracowali sobie świetny bilans bramkowy, aż o dziewięć trafień lepszy od Wybrzeża Kości Słoniowej, które w dwóch meczach zdobyło punkt.

Trenerskie ciamajdy szkodzą w różny sposób. Mogą nie powiedzieć drużynie, w jaki sposób pokonać rywala lub - co gorsza - zaproponować pomysł, który doprowadzi ją wszędzie, tylko nie do zwycięstwa. Potrafią też władować do kadry podstarzałego gwiazdora, mimo że nawet on sam nie pamięta, kiedy zagrał dobry mecz, a potem ustawić go na zupełnie nowej dla niego pozycji.

Queiroz oba grzechy popełnił na inaugurację z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Pomysł jego drużyny opierał się na długich podaniach do Cristiano Ronaldo, które najczęściej przechwytywali afrykańscy obrońcy. Do pierwszej jedenastki, i to na prawe skrzydło, wsadził Deco, 33-letniego rezerwowego Chelsea, którego trener Carlo Ancelotti stara się trzymać z daleka od meczów ważnych.

Sfrustrowany piłkarz w ostatnich miesiącach bardziej niż świetnymi zagraniami popisywał się skandalizującymi wypowiedziami. Niedawno wypalił, że nie jest i nigdy nie był Portugalczykiem. Deco urodził się w Brazylii, osiem lat temu wystarał się o portugalskie obywatelstwo.

W poniedziałek nie zagrał z powodu urazu, jego miejsce zajął Simao, świetny specjalista od kursowania wzdłuż linii bocznej.

Portugalia zmieniła też styl gry. Tym razem jej pomysł na ataki nie uwzględniał obecności Ronaldo. W Realu Madryt trudno wyobrazić sobie akcję ofensywą bez udziału 25-letniego skrzydłowego. W drugiej połowie meczu w Kapsztadzie, gdy zespół Queiroza bawił się w najlepsze, Ronaldo w imprezie nie brał udziału. Gdy dostał piłkę, nie czarował, tylko poprawnie ją oddawał. Uwielbiający robić wokół siebie dużo hałasu gwiazdor, pragnący, by każde jego zagranie było podrywającym trybuny grzmotem, zamienił się w piłkarza wypowiadającego się szeptem.

Swoją bramkę zdobył tuż przed końcem, gdy defensywa rywali rozsypała się do tego stopnia, że prawdopodobnie nawet bramkarz Eduardo mógł spróbować wyprawy w ich pole karne. - Moi piłkarze zagrali najlepiej, jak potrafią, ale nie potrafili zatrzymać ataków rywali. To moja wina, bo nie wybrałem odpowiedniej taktyki, która ustrzegłaby nas przed golami - powiedział trener Korei Północnej Kim Jong-hun.

Na początku nic jednak nie zwiastowało pogromu, bo Korea podobnie jak w pierwszym meczu z Brazylią imponowała grą w defensywie i groźnie kontratakowała, mogła nawet strzelić gola. Napędzała ją wiara w sprawienie sensacji nie mniejszej niż 44 lata temu, gdy na mundialu w Anglii pokonała Włochów 1:0. W ćwierćfinale tego turnieju przegrali z Portugalią 3:5.

Gdy jednak na początku drugiej połowy czwarta drużyna świata zdobyła drugą bramkę, Koreańczycy przestali grać w piłkę. W sensie ścisłym. Nie przeszkadzali rywalom w budowaniu akcji, bezkarnie pozwalali najeżdżać własne pole karne. Przy wyszkoleniu technicznym i talencie Portugalczyków takie zachowanie musiało skończyć się nieszczęściem.

- To wielki dzień dla naszego futbolu. Potrzebowaliśmy takiego występu, by zbudować wiarę w siebie. Teraz myślimy jednak tylko o awansie do 1/8 finału - mówił 57-letni trener Portugalii.

Z Koreą Północną udało się wygrać bez Ronaldo. Łatwiejszego rywala w RPA Portugalczycy już nie spotkają, w meczach z faworytami magia jednego z najlepszych specjalistów od kopania piłki na świecie może okazać się decydująca. Trudno liczyć, by wielki talent rozkwitł na mundialu dzięki Queirozowi. Wszystko w rękach drużyny lub przypadku. Przecież gdyby nie uraz, Deco znów zacząłby na prawym skrzydle.

Więcej o:
Copyright © Agora SA