RPA 2010. Runda honorowa już była

Była euforia, będzie czarna rozpacz. Najpierw piłkarze RPA stracili gola przypadkowo, potem oprócz następnych stracili jeszcze bramkarza. Przegrali z Urugwajem 0:3 i nawet jeśli pokonają wicemistrza świata Francję, mogą odpaść z mundialu

W telewizji tego nie widać, na stadionie rzuca się w oczy - odkąd na RPA natarła prawdziwa zima, mundialowym przebojem wieczorów stały się gimnastyczne wygibasy bramkarza, który nie ma szans rozgrzać się z piłką w rękawicach, bo piłka fruwa mu wysoko nad głową.

Zanim Itumeleng Khune stracił w środę gola, całą energię wkładał w skłony i wymachy ramion. Poza tym nie robił nic. Owszem, obronił wcześniej strzał. Jeden. Niegroźny, będący statystycznym epizodem bez znaczenia. Owszem, złapał dośrodkowywaną piłkę. Raz. Też epizod bez znaczenia, nikt nie czyhał w polu karnym, by wyrządzić mu krzywdę.

Bohater inauguracji wcale nie przymarzał dlatego, że Urugwajczycy nie zamierzali go kłopotać. Przeciwnie, pole karne oblegali, a ich trener wypuścił na gospodarzy aż trzech napastników - do Diego Forlana i Luisa Suareza dołożył jeszcze Edisona Cavaniego. Ci jednak, podobnie jak większość uczestników tego mundialu, pudłowali bez opamiętania. A kiedy trafił im się rzut wolny, zachowywali się, jakby chcieli, żeby drużyna RPA poniosła przede wszystkim straty w ludziach. Odpalali z całej siły i prosto w mur.

Skoro cierpiał Khune, to jak opisać tortury Fernando Muslery? Urugwajczyk do przerwy piłki nie pomacałby w ogóle, gdyby nie musiał co pewien czas wznowić gry. Gospodarze konsekwentnie, każdą nieporadną próbą odpłacenia się rywalowi kontratakiem przypominali, że ich entuzjazm po meczu otwarcia - przecież zremisowanym - racjonalnych, sportowych podstaw nie miał.

Nie potrzebował ich. Mundial sam w sobie, jako globalny karnawał, rozpalił RPA. I naprawdę zjednoczył. Obcokrajowcy, którzy regularnie tutaj bywają lub mieszkają od lat, mówią, że nigdy nie widzieli, by jakiekolwiek wydarzenie wywołało euforię u wszystkich, bez względu na rasę, mieszkańców kraju. Kiedy w ubiegłej dekadzie rugbyści zdobywali Puchar Świata, świętowali przede wszystkim biali. Ich fascynuje jajowata piłka, sportem czarnych jest kopanie okrągłej. Mistrzostwa zniosły podziały. Drużynie Bafana Bafana kibicuje każdy, gracze trenera Carlosa Alberto Parreiry sprawili, że cały naród wznosi flagę w tych samych chwilach.

Oni chyba też zdają sobie sprawę, ile symboliki niesie w sobie ten mundial, ile istnieje powodów, by widzieć w nim coś więcej niż sportowe igrzyska. Przed środowym meczem reporterzy nie musieli nikogo nagabywać, a i tak słyszeli, że 16 czerwca - w rocznicę stłumienia przez rasistowski rząd buntu młodzieży, w którym zginęło 700 uczniów z Soweto - piłkarze wycisną z siebie więcej energii niż kiedykolwiek wcześniej.

I pewnie wycisnęli, bo są bardzo silni. Ale wycisnąć dobrej gry nie mogli, bo futbolistami są przeciętnymi.

Bohater inauguracji Siphiwe Tshabalala opowiadał, że opracował nową choreografię tańca i obiecywał zaprezentować ją światu, jeśli pokona także bramkarza Urugwaju. Bardzo mu zależało - co rusz słyszał, iż stał się najbardziej rozpoznawalnym po Nelsonie Mandeli obywatelem RPA, ale mimo dźwięcznego nazwiska długo w świadomości ludzi nie przetrwa, jeśli nie utrwali im siebie kolejnymi golami.

W środę głównie dośrodkowywał. Wielokrotnie. Do partnera piłka dotarła raz.

Ale pierwszy gol znów - któryż to już raz na tym mundialu? - przyszedł znikąd, znów padł głównie dzięki przypadkowemu splotowi okoliczności. Forlan uderzył, piłka odbiła się od Mokoeny i zmieniła tor lotu. Bramkarz Khune nie dość, że zmarzł, to jeszcze dostał między oczy od losu.

Los zdecydował jednak o tyle sprawiedliwie, że był łaskawy dla drużyny bezdyskusyjnie lepszej. I zarazem dla bezdyskusyjnie najlepszego gracza wieczoru. Forlan wiedział, kiedy piłkę leniwie holować, a kiedy nadać natarciu szybkie tempo, z sensem podawał, unikał zagrań niechlujnych. Wcześniej z Francją też wypadł świetnie, rozbłysła nam pierwsza gwiazdka turnieju.

Drugą bramkę zdobył z rzutu karnego. Khune - wielki pechowiec wieczoru - podciął Suareza, bo stanął z nim oko w oko. I zobaczył czerwoną kartkę, pierwszą na MŚ dla bramkarza od czasów Gianluki Pagliuki, którego sędzia wyrzucił z boiska 16 lat temu.

Nieszczęścia przyszły do Khune całym stadem, ale klęska naprawdę bezprecedensowa grozi całej drużynie, która straciła jeszcze trzeciego gola. Tak wysoko gospodarze mundialu przegrywali tylko dwukrotnie - Szwecja w 1958 i Meksyk w 1970 r. W rundzie grupowej nie odpadli nigdy, a przed RPA przeciwnik być może najmocniejszy.

Co gorsza, zwycięstwo nie musi dać awansu. Wiedzieli organizatorzy, co czynią, aranżując triumfalny objazd miasta na dwa dni przed rozpoczęciem turnieju?

Czytaj więcej o meczu RPA - Urugwaj ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA