Co PZPN może zrobić Widzewowi?

W czwartek Wydział Dyscypliny PZPN po dwóch latach znów zajmie się korupcją w łódzkim Widzewie. Wyrok raczej tego dnia nie zapadnie, ale sprawa jest arcyciekawa ze względu na kaskady nagłych, gwałtownych i nieoczekiwanych zwrotów.

W 2008 r. PZPN zdegradował w dwóch instancjach klub za ustawianie meczów w drugoligowym sezonie 2004/05. Latem tego samego roku wyrok uchylił Trybunał Arbitrażowy PKOl, uzasadniając to przedawnieniem czynów korupcyjnych (w dwóch bliźniaczych przypadkach Korony Kielce i Zagłębia Lubin protesty wówczas odrzucił). Związek poszedł ze skargą kasacyjną do Sądu Najwyższego. Ten w czerwcu 2009 r. orzekł, że korupcja w sporcie nie powinna się przedawniać, i cofnął sprawę do ponownego rozpatrzenia w TA PKOl.

Do końca lipca 2009 r. trybunał nie znalazł czasu, by zająć się wnioskiem i ekstraklasa rozpoczęła rozgrywki bez Widzewa - ponieważ związek wyegzekwował wymierzony przez siebie w 2008 r. karny spadek łodzian. Ale po czterech kolejkach sezonu TA PKOl wyszedł ze stanu hibernacji. Uaktywnił się, uznając, że PZPN nie miał prawa zdegradować klubu - jak poprzednio ze względów proceduralnych, nie wnikając, czy była korupcja, czy nie było - i cofnął sprawę do ponownego rozpatrzenia do WD. Związek orzeczenia nie wykonał. Widzew do końca rundy jesiennej grał w pierwszej lidze i zapowiedział, że w sądzie będzie dochodził od związku gigantycznego odszkodowania.

Teoretycznie związek może podtrzymać decyzję o degradacji łodzian. Tylko że przecież Widzew już teraz gra klasę niżej, niż powinien. - Nie chcę mówić o przewidywanym wyroku, ale możliwości jest wiele. Możemy na przykład sprawę umorzyć lub nawet orzec degradację i zaliczyć karę już odbywaną - ujawnia Artur Jędrych, szef WD PZPN. Ale klub może dostać również punkty karne lub grzywnę.

Według nieoficjalnych informacji, których nie potwierdzają ani w klubie, ani w związku, strony ponoć zawarły ciche porozumienie. PZPN już nie zrobi krzywdy Widzewowi, za co cena już częściowo została zapłacona. A była nią niespodziewana nieobecność delegata klubu (miał nim być sam Sylwester Cacek) na zjeździe PZPN 20 grudnia 2009 r. Jeśli to prawda - biorąc pod uwagę, że skonfliktowany ze związkiem właściciel klubu w zjazdowej wojence o władzę ustawiłby się wówczas raczej po stronie tzw. reformatorów - można dojść do wniosku, że Grzegorz Lato i jego kompania przetrwali na stołkach... właśnie dzięki Cackowi. A do tej pory był on wrogiem nr 1, który nie szczędził wierchuszce PZPN ostrej krytyki.

Na zjeździe rokoszanom dwukrotnie zabrakło jednego głosu, by wygrać pierwsze głosowanie i zająć stołek przewodniczącego obrad. A wtedy całe obrady potoczyłyby się prawdopodobnie zupełnie inaczej.

Były kapitan Korony - skazany ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.