Twórca najbardziej znanej szkółki siatkarskiej w Polsce: System PZPS jest zły

Na klub młodzieżowy trzeba mieć fortunę. Wynająć salę, opłacić trenerów, kupić sprzęt. 90 proc. dają rodzice. Związek ogranicza się do kupna medali za 5 zł każdy i kilku pucharków. Jeśli z siatkówki wycofałby się główny sponsor, wszystko runęłoby z hukiem

PZPS kopiuje najgorsze wzory PZPN ?

W poniedziałek władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej przedstawią Akademię Siatkówki, która "zamierza stać się miejscem prowadzenia dyskusji na temat kierunków rozwoju siatkówki i jej nowoczesnych metod treningu". W zaproszeniu na konferencję prasową czytamy m.in. "Doceniając istotny potencjał PZPS i traktując osiągnięcia polskiej siatkówki, jako bazę dla dalszych rozwojowych działań Związku i niespotykaną dotąd w historii tej dyscypliny szansę na jej rozwój, konieczne stało się wdrożenie" Programu rozbudowy zaplecza polskiej siatkówki ", który stworzy tej dyscyplinie warunki do rozwoju potencjału sportowego ekstraklasy kobiet i mężczyzn, a w konsekwencji zespołów narodowych poprzez systematyczną i konsekwentną budowę zaplecza składającego się z najzdolniejszych młodych polskich siatkarek i siatkarzy".

Dariusz Kopaniak, absolwent warszawskiej AWF, były zawodnik MDK Warszawa, od 1980 roku trener dzieci i młodzieży, który w 1994 roku założył najbardziej znaną w Polsce szkółkę Metro Warszawa, a w 2004 roku był delegatem na zjazd PZPS, uważa, że system szkolenia PZPS jest zły. I ma swoją wizję wyławiania talentów wśród dzieci i młodzieży.

Przemysław Iwańczyk: Podobno jest pan wariatem, który chce wywrócić polską siatkówkę do góry nogami. Prezes PZPS Mirosław Przedpełski mówi o panu "kontestator".

Dariusz Kopaniak: Moje wypowiedzi, spostrzeżenia i uwagi nie przypadają do gustu władzom. Jestem dla nich zbyt dynamiczny, czego dowiedziałem się przed kilku laty. Wtedy jako delegat na zjazd wyborczy podniosłem rękę, głosując na Mirosława Przedpełskiego. Zaproponowałem fundamentalne zmiany w szkoleniu. Powołano wydział młodzieżowy, a rządzący do dziś jego szef Marek Kisiel powiedział mi: "Darek, na Boga, ty wszystkie te reformy naraz chcesz wprowadzić? Na to trzeba 40 lat!". Przez rok nie zrobiono absolutnie nic, więc się wypisałem. Rozmawiałem jeszcze z prezesem Przedpełskim, ale oni uważają, że na wszystko mają czas. Poza tym - co chyba jasne - zmiany nikomu nie są na rękę, bo dla niektórych zabrakłoby miejsca.

Władze PZPS nie chcą przyjąć do wiadomości, że polska siatkówka to nie oni. Że to przede wszystkim ludzie pracujący w małych klubach, wychowujący przyszłych reprezentantów, niedoceniani, kiepsko opłacani pasjonaci. Związkowi działacze wiedzą jednak doskonale, że nawet nie kiwając palcem, znajdzie się paru chłopaków, którzy trafią do kadry, więc jest im na rękę nic nie robić.

A mnie chodzi o to, by jednak coś zrobić, by było lepiej. Żeby przyszłych mistrzów Europy nie selekcjonować z garstki, ale z masy. Żeby podstawą szkolenia była piramida, system, według którego wszyscy by działali. Żeby w Świętokrzyskiem nie startowały w sumie trzy zespoły juniorek, tylko kilkanaście. Żeby w półmilionowym Szczecinie był więcej niż jeden klub młodzików. Żeby w Mazowieckim na 5,5 mln mieszkańców szkoliło młodzież więcej niż 11 klubów, a w rozgrywkach młodzików startowało więcej niż 18 zespołów. Przytaczane liczby to wstyd, a zewsząd słyszę, że siatkówka jest w Polsce sportem narodowym.

Debata Sport.pl: szkolenie siatkarskiej młodzieży leży!

Dlatego powołał pan alternatywne dla PZPS rozgrywki młodzieżowe?

- 15 lat temu biły we mnie gromy, że zakładam w Warszawie klub Metro, który co roku daje lidze kilku zawodników. Teraz podobnie działacze przyjmują Młodzieżową Ogólnopolską Ligę Siatkówki, którą wymyśliłem w odpowiedzi na skostniały w Polsce system szkolenia. W młodzieżowych rozgrywkach narzuconych przez PZPS już na początku roku trzeba wyłonić dwa zespoły z każdego województwa, które przechodzą do centralnych rozgrywek. Zdarza się, że po rozegraniu w sumie sześciu meczów w roku niektórzy nie robią już nic.

MOLS to rozgrywki dla wszystkich - i klubów zrzeszonych w PZPS, i totalnie amatorskich - dające młodzieży możliwość mierzenia się z rywalami na podobnym poziomie. Na tym etapie szkolenia jest to szalenie ważne. Nie ma przecież sensu, by nowa drużyna jechała kawał drogi do rywala trenującego wspólnie od trzech lat. Zwycięzca każdego turnieju, w którym startują trzy zespoły i każdy gra z każdym, awansuje do wyższej grupy, ostatnia drużyna spada. To wzmacnia rywalizację na względnie wyrównanym poziomie, wyzwala bodźce podprogowe, dzieciaki myślą: "mamy szansę wygrać". MOLS nie drenuje kieszeni klubów, dlatego nie płacimy arbitrom, a sędziuje trener zespołu, który czeka na swój mecz. Spotkania organizują sami uczestnicy, nie ma licencji, procedur, nie mnożymy kosztów. Zasada jest prosta - rywalizujące zespoły muszą postępować fair, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Od początku tłumaczyłem: nie oszukujmy się, to nie ma sensu.

Na razie wszystko przebiega jak należy, czym jestem zbudowany, bo w naszej siatkówce nikt ze sobą nie współpracuje. Wszystko ma charakter rywalizacji już od małego, trenerzy nie myślą, jak wychować supersiatkarza, tylko jak zostać mistrzem Polski, bo wszyscy walczą o ministerialne punkty dające dotacje.

Ile drużyn zgłosiło się do rozgrywek MOLS?

- Zacznijmy od tego, że PZPS przyczepiło mi do pleców wilczy bilet. Kiedy zacząłem nagłaśniać swoją ideę wśród klubowych trenerów, ci mówili mi, że działacze okręgowych związków radzą im, by w mojej lidze lepiej nie startować. Na niezdyscyplinowane kluby związek ma patrzeć mniej przychylnym okiem. Akurat na Mazowszu trenerzy są w miarę odważni, więc większość drużyn pochodzi właśnie stamtąd. W tzw. terenie ludzie się boją, czemu się zresztą nie dziwię. W tej chwili mamy 13 drużyn, zawiązują się kolejne grupy, które chcą wystartować, m.in. na Podkarpaciu.

I nie poniosą konsekwencji?

- Czy żyjemy w kraju, w którym cesarz ścina głowę za niesubordynację? Obracam to wszystko w żart, nawet robiąc nabory do MOLS piszę w ogłoszeniach: szukam odważnych trenerów, którzy zechcą ze mną współpracować. Mnie chodzi tylko o grę w siatkówkę. Marzy mi się, żeby takich klubów jak Metro było w Warszawie kilkanaście. Żeby PZPS pomógł powstającym ośrodkom, a nie obciążał ich opłatami - za wpisowe, za sędziów.

Na powołanie klubu młodzieżowego trzeba mieć fortunę. Wynająć salę, opłacić trenerów, kupić sprzęt. 90 proc. dają rodzice. Czy pan wie, że całe rozgrywki młodzieżowe w Polsce finansowane są tylko przez ich uczestników? Rola związku ogranicza się do kupna trzech kompletów medali za 5 zł każdy i kilku pucharków dla czołowych drużyn.

Nie przesadza pan? Reprezentacje osiągają sukcesy, a one nie biorą się znikąd.

- Cieszę się niezmiernie, z przyjemnością oglądałem drużynę Daniela Castellaniego na mistrzostwach Europy. Ten sukces i inne to splot wszystkiego - ogromnej popularności siatkówki, dużych pieniędzy, a co za tym idzie, przyjścia do niej trenerskich i siatkarskich gwiazd, tego, że 15 lat temu ktoś znalazł i wychował Zagumnego, a później Kurka. I ten ktoś zasługuje na to, by stworzyć mu komfortowe warunki pracy.

Mnie interesuje młodzież. Wie pan, czym obecne szkolenie różni się od tego sprzed 10 czy 20 lat? Niczym. Zresztą w PZPS nie ma nawet danych, ile drużyn wystartowało w wojewódzkich turniejach w różnych kategoriach wiekowych. Czy seniorzy zajmą pierwsze, czy piętnaste miejsce, na dole nic się nie zmieniło. Efekty pracy z obecnymi młodzikami przyjdą dopiero za pięć, dziesięć lat.

Jeśli przejdzie pan ulicą, zapyta ludzi, co sądzą o polskiej siatkówce, odpowiedzą, że jest na topie, że są pełne hale, że szkoli się młodzież. Guzik prawda. Jest tak samo, jak było. Żaden z seniorskich sukcesów nie natchnął nikogo do zmian. Gwarantuję panu, że jeśli z siatkówki wycofałby się jej główny sponsor, wszystko runęłoby z hukiem, bo nie ma żadnych podstaw, żadnego systemu. Ja mogę o tym mówić wprost, bo z siatkówki nie żyję. Inni się boją, bo spotkałyby ich surowe konsekwencje.

A może zamiast wojować, lepiej przyłączyć się do Akademii Siatkówki, którą powołał niedawno PZPS?

- Po pierwsze, nikt mi tego nie proponował. Po drugie, wiem, że taka akademia powstała, ale poza informacjami, że wybrano władze - choć minęło kilka miesięcy - nie wiadomo o niej absolutnie nic. Niech założą kilkaset szkółek w całej Polsce, wtedy wszyscy przekonamy się, że taka akademia ma sens.

Prezes ma "moralniaka" po poprawkach ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.