Po skandalu w Bełchatowie: Policja pod rękę z kibolami

- Panie, co ja biedny miałem zrobić? Przychodzi do mnie działacz GKS i mówi, że trzeba wpuścić kibiców Legii. Policja żąda, aby otworzyć bramy. Żeby ich było 100, tobym powiedział: "Nie!". Ale on powiedział, że stoi przed kasami 1023! Jak oni potem się rozebrali do pasa... To było straszne. Co ja mogłem zrobić? Ugiąłem się - opowiada delegat na mecz GKS - Legia Janusz Kowalski

Na trybunach w Bełchatowie pojawiło się 850 (wersja kiboli) lub 1023 (wersja GKS i delegata) warszawskich kiboli. Przez cały mecz skandowali "ITI, spierdalaj!", wywiesili wulgarne transparenty. Nie powinno ich tam być, ale policja, klub i delegat PZPN złamali prawo oraz regulamin ekstraklasy. Sprawę opisaliśmy wczoraj. GKS zarzucił "Gazecie", że pisze nieprawdę, i straszy sądem.

Podtrzymujemy zarzuty. Gdyby doszło do nieszczęścia na stadionie, klub nie potrafiłby zidentyfikować sprawców - nie miałby ich wizerunków w bazie danych, choć ustawa nakazuje, aby je przechowywać dwa lata od meczu.

Policja bezprawnie wymusiła na klubie i delegacie wpuszczenie na stadion kiboli. W naszym wczorajszym artykule tłumaczyła się "zasadą mniejszego zła".

- Po ludzku rozumiem delegata i klub, że uległy naciskom władzy. Policja powołała się na przepis mówiący, że na imprezie masowej trzeba się zastosować do jej poleceń. Ale w tej sytuacji nie mógł być zastosowany. To jeszcze nie był teren imprezy masowej, kibice stali przed kasami. Dlatego doszło do nieformalnego sojuszu policji z kibolami - mówi "Gazecie" mecenas Piotr Paduszyński.

- Kluby wpuszczające niezorganizowane grupy kibiców powołują się na polecenia policji, ale nie zawsze uwzględniamy takie wytłumaczenia. Dla nas jest oczywiste, że ten przepis nie dotyczy organizatorów, tylko kibiców w trakcie imprezy masowej - mówi Adam Tomczyński, szef Komisji Ligi, która w czwartek zajmie się skandalem w Bełchatowie.

Janusz Kowalski, delegat PZPN na meczu: - Dzwonią do mnie delegaci i mówią: decyzja komisji ustanowi precedens. Dowiemy się, co mamy robić, gdy policja zmusza nas do nieprawnych działań.

On i klub ugięli się pod presją.

- Panie, co ja biedny miałem zrobić? Przychodzi do mnie działacz GKS i mówi, że trzeba wpuścić kibiców Legii. Policja żąda, aby otworzyć bramy. Żeby ich było 100, tobym powiedział: "Nie!". Ale on powiedział, że stoi przed kasami 1023! Jak oni potem się rozebrali do pasa... To było straszne. Co ja mogłem zrobić? Ugiąłem się - opowiada delegat Janusz Kowalski.

Dotarliśmy do jego raportu. O piśmie policji pisze, że było prośbą i poleceniem. Opisuje wulgarne przyśpiewki kiboli z Warszawy (choć na wstępie nazywa ich "wielbicielami Legii"). Nie zauważa "Kto nie skacze, ten z Żydzewa" i "ITI spierdalaj" wznoszonych w sektorach gospodarzy.

- "ITI" rzeczywiście przeoczyłem w raporcie, a na meczu nawet się zdziwiłem, że tak przywitali legionistów. "Żydzewa" nie byłem pewny z mojego miejsca na stadionie. Nawet pytałem działaczy GKS, czy to aby nie okrzyki na ich zarząd, ale powiedzieli, że nie słyszeli dokładnie - mówi Kowalski.

W Bełchatowie nie widzą problemu. Wczoraj oświadczyli, że "żadne z działań związanych z organizacją spotkania pomiędzy PGE GKS Bełchatów a Legią Warszawa nie stanowiło złamania przepisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych a sam artykuł zawiera treści niezgodne z prawdą".

Rzecznik państwowego koncernu PGE, do którego należy GKS Bełchatów, stwierdził, że wyjaśnienia klubu mu wystarczają.

Skandal w Bełchatowie. Policja, klub i PZPN ? lekceważą prawo

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.