Reprezentacja. Michał Żewłakow: Dobra mina do złej gry pod koniec kadencji Leo

- Poprzednie eliminacje przegraliśmy na boisku. I za to powinniśmy wszyscy przeprosić. My piłkarze i trenerzy. Pod koniec kadencji Leo większość pokazywała dobrą minę do złej gry- mówi Sport.pl o ?Gazecie? 34-letni obrońca Olympiakosu Pireus.

W sobotnim meczu z Rumunią po raz 92. wystąpi w narodowym zespole.

Robert Błoński: Znałeś wcześniej Franciszka Smudę?

Michał Żewłakow: Tylko z rozmów z kolegami. Informacje, szczególnie wesołe i dobre, szybko się rozchodzą. Smuda to człowiek, który umie stworzyć atmosferę. Po drużynach, które prowadził, widać że wyszły właśnie spod jego ręki. Wie, co chce widzieć na boisku i do tego dąży, tego wymaga na treningach. Preferuje grę kombinacyjną, dużo przesuwania, krótkie podani. Krakowska gra. Presing ma nastąpić zaraz po stracie. Jego reprezentacja ma grać efektywnie i efektownie. Kiedy coś objaśnia, żartuje. Jest konkretny. Każdy rozumie jego uwagi, dużo pokazuje na boisku. Strasznie mu zależy, żebyśmy robili to czego wymaga. Porządek musi być. Może drużynie potrzebna jest silna ręka i dyscyplina w dosłownym tego słowa znaczeniu? Jakaś odmiana (śmiech)... Trzeba więc będzie odnaleźć się w nowych warunkach. Atmosferę poprawią i rozluźnią wyniki. Trener był chyba z nas zadowolony bo odwołał czwartkowo, popołudniowe zajęcia i dał wolne.

Spodziewałeś się powołania?

- Po wrześniowych meczach z Irlandią i Słowenią Stefan Majewski pominął mnie w kadrze na Czechy i Słowację. Zostawiono mnie w próżni. Nie wiedziałem, co myśleć? Czy po przegranych eliminacjach ktoś oczekiwał ode mnie jakiejś deklaracji? Czy wszyscy darowali sobie Żewłakowa? Zastanawiałem się, czy jeszcze jestem w stanie coś dać drużynie narodowej. I kiedy miały przyjść powołania trenera Smudy, włączyłem internet i... się ucieszyłem. Smuda mnie w ogóle nie znał, ale zaufał.

Trener Majewski tłumaczył, że dał ci odpocząć, by nie zrobić ci krzywdy. Kolejny błąd - z Czechami czy Słowacją - zostałby wyolbrzymiony.

- Jeden błąd więcej czy mniej nic by nie zmienił. Nie spowodował, że nagle byłbym innym piłkarzem. Nauczyłem się, że w futbolu nie ma co liczyć na jakikolwiek szacunek. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz.

A wygląda, że przetrwałeś kolejną burzę. Tsunami porwało Jacka Krzynówka, Mariusza Lewandowskiego czy Artura Boruca. Zostałeś, bo z nich najlepszy i możesz coś dać drużynie Smudy?

- Wierzę, że docenił moje umiejętności. Ale nie sądzę, by wymienionych skreślił na zawsze.

Wspomniałeś o dyscyplinie. Leo Beenhakker zawsze dawał dwie szanse. Franciszek Smuda niby też - ale pierwsza jest ostatnią. Jesteś pewny, że przez dwa i pół roku nikt nie złamie regulaminu?

- Za nikogo obciąć sobie ręki nie dam. Nagle wszyscy w kraju zaczęli martwić się, jak prowadzą się piłkarze. Nikt nie pyta, jak pracują i grają w klubach tylko jak spędzają wolny czas. Mówi się o alkoholu i zabawach. To z powodu braku wyników i awansu na mundial? A tak naprawdę to wszystko o czym się mówi było i jest od zawsze. Sukces powoduje, że się o tym nie mówi, maskuje, po porażkach zaczynało się mówić o pozaboiskowych kwestiach i piętnowano je. Po remisie z Irlandią i porażce ze Słowenią nie rozmawialiśmy o tym, co działo się na boisku tylko o rzekomym piciu.

Poprzedni dyrektor kadry, Jan de Zeeuw powiedział, że piliście nawet dzień przed meczem w Mariborze.

- Skoro coś takiego widział, czemu wtedy nie interweniował? Mężczyźni powinni potrafić rozmawiać w cztery oczy. Nie powiedział tego też dzień czy dwa po porażce. Tylko kilkanaście dni później. Chciał obronić siebie i odwrócić uwagę opinii publiczną od niektórych spraw. Taki temat zawsze jest chwytliwy. Nie wiem, o jaką imprezę chodziło de Zeeuwowi.

Na tej samej zasadzie mówiono, że Leo Beenhakker nie pracuje dla Feyenoordu będąc naszym trenerem. Później okazało się, że jednak - w różnych formach - współpracował z tym klubem. I kto tu był wiarygodny? Jeden, jak z kogoś z piwem - uwierzy, że to pierwsze. Drugi powie, że ósme i że o krzesło opierał się nie ze zmęczenia tylko z powodu upojenia. Nie chcę już rozkopywać dołu z bagnem. Eliminacje do MŚ 2010 przegraliśmy na boisku. My, piłkarze i trenerzy. Do tego należy się przyznać i przeprosić. Wyciąganie spraw pozaboiskowych nie jest w porządku.

Kiedy Beenhakker pracował w Polsce, mówiliście, że wszystko jest w porządku. Po dymisji, w wywiadzie dla "Piłki Nożnej" potwierdziłeś zarzuty wobec Holendra. Np. o zbyt ciężkich treningach, że były problemem, że za ciężkie i stąd nie mogliście dobrze grać drugich spotkań o punkty.

- Podczas wygranych eliminacji ME pracowaliśmy identycznie i wtedy nie narzekaliśmy. We czwartek byliśmy lekko przemęczeni, świeżość nie przychodziła tak szybko chcieliśmy. Ale po wygranych i dobrych meczach nikt nie mówił, że treningi przeszkadzają. Po porażkach zawsze szuka się usprawiedliwień. A prawda jest taka, że pod koniec kadencji Leo większość pokazywała dobrą minę do złej gry. Klimat wokół reprezentacji był taki, że chciało się wyrzygać.

Z dziesięciu meczów wygraliście trzy: dwa z San Marino i jeden z Czechami.

- Też mi się nie chce w to teraz wierzyć. W Bratysławie zabrakło pięciu minut koncentracji więcej, w Belfaście dwóch lepszych podań. Kiedy jest się w formie proste błędy się nie zdarzają, koncentracja kończy się w 95., a nie 85. minucie. Przegraliśmy przez detale. Nie umiem jedynie wytłumaczyć porażki ze Słowenią. Zagraliśmy tam bez zaangażowania. Byłem kapitanem drużyny Leo. Drużyny, która zawiodła. Chciałbym naprawić błędy, ale jeśli trener Smuda odbierze mi opaskę, nie potraktuję tego osobiście. Trener wybierze kapitana, mam do tej sprawy dystans.

Przed kluczowymi meczami wygraliście 2:0 z Grecją i my oraz kibice uwierzyliśmy że mamy dobry zespół. Mecze o punkty sprowadziły nas na ziemię. Teraz czeka nas 2,5 roku spotkań o nic.

- To nie będą mecze bez znaczenia. Nie ma w Polsce jednego choćby pewniaka na Euro. Nieważne czy młodego czy doświadczonego. Trener nie używa półsłówek czy półśrodków. Albo mu ktoś pasuje albo nie. Nie wiem, jak będzie ze mną - chciałbym pasować. Ale w moim wieku karierę programuje się nie dalej niż na rok. Może trener będzie powoływał mnie przez trzy miesiące, a może przez sześć? A może dotrwam do Euro? A może wziął nie po to, żeby młodzi nabrali przy mnie doświadczenia? Przez rok ma wyrosnąć następca i to on, a nie ja, zagra na Euro. Godzę się z tym, to jest normalna kolej rzeczy, niczego więcej wymagać nie mogę.

Maciej Sadlok, Kamil Glik, Jakub Rzeźniczak - co powiesz o nowym pokoleniu obrońców?

- Ich wartość wyjdzie w meczach. Mogę pomóc, jeśli ktoś tego potrzebuje. Nie znam tych chłopaków, nie wiem, czy chcą się uczyć czy już mają swoją filozofię i wiedzą jak mają grać. Ta generacja jest inna niż moja. My byliśmy grzeczniejsi. Wchodziliśmy do reprezentacji zahukani. Na pierwszych zgrupowaniach Jerzego Engela, bramkarz Adam Matysek chyba przechodził mutację, bo jak ryknął, to do hotelu chciałem wchodzić przez kuchnię albo okno, a nie głównym wejściem. Ci nie mają kompleksów. Mają talent, kwestia dni albo miesięcy i okaże się w którą pójdą stronę.

Powiedzieli "dzień dobry panu"?

- Na "pana" to trzeba mieć wygląd i pieniądze. Ja jestem "Żewłak". Krótko i zajebiście (śmiech). Wychodzę z założenia, że młodym trzeba umożliwić swobodny kontakt. Im lepiej będzie się czuł podczas zgrupowania, tym lepiej pokaże się na boisku.

Doszło do tego, że jesteś w drużynie z...synem kolegi z jednego zespołu.

- Mówiąc to... patrzysz na moje siwe włosy. Matkę oszukasz, żonę - też. Życia - nie. Trzeba się więc umiejętnie chronić, żeby ząb nie nadgryzał. Tragicznie chyba nie wyglądam. Co do Wojtka Szczęsnego, to - patrząc na jego ruchy i sposób bycia - jest kopią Maćka z którym grałem w Polonii Warszawa. Następuje zmiana pokoleniowa, nie ma nie było piłkarzy nie do zastąpienia. Wszystko jest kwestią czasu. I cierpliwości.

"Każdy dostanie szansę" - mówi Franciszek Smuda ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.