Liga angielska. 11. kolejka. 49 sekund Arsenalu

Piłkarze Tottenhamu bezskutecznie przekonywali sami siebie, że są w stanie pokonać Arsenal. W derbach Londynu polegli 0:3. Przegrał też Liverpool, który do lidera traci już dziewięć punktów

W czwartek kapitan "Kogutów" Robbie Keane stwierdził, że Tottenham ma nie gorszą drużynę niż "Kanonierzy". - Pierwsze składy obu zespołów są wyrównane. A ławkę rezerwowych mamy nawet mocniejszą - powiedział.

Na boisku mocniejszy okazał się jednak Arsenal. I to co najmniej o klasę, choć do 40. minuty Tottenham toczył z gospodarzami wyrównaną walkę. Pomocnicy gości nie pozwalali Cescowi Fabregasowi i spółce rozwinąć skrzydeł. Bramkę Tottenham stracił po chwili dekoncentracji: piłkarze Arsenalu błyskawicznie wrzucili piłkę z autu w pobliżu narożnika boiska, a dośrodkowanie Bacary'ego Sagny wykorzystał Robin van Persie. Zawodnicy Harry'ego Redknappa jeszcze nie ochłonęli, a już przegrywali 0:2. Tuż po wznowieniu piłkę w środku pola stracił rozgrywający do tej pory bardzo dobre spotkanie Wilson Palacios, przejął ją Fabregas i przebiegł pół boiska, uciekając czterem rywalom. Między golami upłynęło zaledwie 49 sekund.

Tottenham już się nie podniósł. W drugiej połowie dominował Arsenal, dla którego trzecią bramkę (swoją siódmą w sezonie) zdobył ponownie van Persie. - Spojrzałem na zegar, który pokazywał 41. minutę, i pomyślałem: świetnie wykonujemy swoją robotę, osiągniemy tu dobry wynik. I wtedy wszystko wywróciło się do góry nogami - narzekał po meczu trener gości Harry Redknapp.

Bardzo zadowolony był Arsene Wenger. - Ten zespół może walczyć o najwyższe cele. Powiedziałem to już po pierwszym meczu w sezonie i nie zmieniam zdania - powiedział Francuz.

Z czołówki wypadł Liverpool. Po zwycięstwie z Manchesterem United w poprzedniej kolejce wszyscy znów zaczęli mówić o końcu kryzysu "The Reds", a w sobotę Rafa Benitez i jego piłkarze znów nie pokonali przeciętnego rywala. "Horror w Halloween" - zatytułował relację z meczu "News of the World". "The Reds" przegrali na wyjeździe z Fulham 1:3, a obrońcy Jamie Carragher i Philipp Degen dostali czerwone kartki. - Musiałem zdjąć z boiska Torresa. Wciąż nie jest w pełni sił, może mu się odnowić uraz. Wtedy nie miałbym kim grać - tłumaczył się Benitez, który w miejsce Hiszpana wprowadził w 63. minucie Ryana Babela. Tłumaczył się, bo jak się okazało, był to przełomowy moment. Wcześniej Liverpool był zdecydowanie lepszy, i to mimo że w pierwszym składzie wyszli między innymi Degen (debiut w pierwszym składzie w Premiership) i Andrij Woronin (pierwszy mecz w sezonie), zaś na ławce zasiedli tak anonimowi piłkarze, jak Peter Gulacsi, Daniel Ayala czy Nathan Eccleston (żaden nie ma jeszcze 19 lat). Wprawdzie pierwsi gola strzelili gospodarze (po jednym z nielicznych ataków w pierwszej połowie), jednak jeszcze przed przerwą wyrównał Torres. Hiszpan jak zwykle był najgroźniejszy pośród wszystkich piłkarzy "The Reds" i jego zejście ewidentnie dodało skrzydeł piłkarzom Fulham, którzy dziesięć minut później wyszli na prowadzenie.

To już piąta w sezonie ligowa porażka Liverpoolu. Tyle "The Reds" ponieśli w całym zeszłym sezonie - we wszystkich rozgrywkach. A w środę czeka ich w Lyonie mecz o wszystko w Lidze Mistrzów. Jeśli przegrają, prawie na pewno odpadną z rozgrywek.

Czytaj więcej o Premier League ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.