Przemysław Iwańczyk: Przed mistrzostwami była pani jedną z nielicznych siatkarek, która nie bała się głośno mówić o medalu. Tak, z ręką na sercu - wierzyła pani w sukces?
Joanna Kaczor: Oczywiście. Ale mało kto w nas wierzył. Tym bardziej jestem szczęśliwa, że nasza przygoda w mistrzostwach doszła do półfinału. Na razie do półfinału.
Skąd u pani taki optymizm?
- Znamy się z dziewczynami nie od wczoraj. Wiem, że każda z nas nie pokazała jeszcze całego talentu i możliwości. Teraz jest czas, aby pokazać wszystko.
Ponoć w czwartek była pani tak zmęczona, że nic nie zapamiętała z meczu z Bułgarią?
- Co nieco pamiętam [śmiech]. Ale przyznaję - byłam padnięta. Nic to, przecież zagram w półfinale mistrzostw Europy, teraz tylko to się liczy.
Pani nie dość, że najwięcej atakuje, to jeszcze cieszy się po każdej akcji, jakby to była ostatnia piłka finału.
- Proszę się nie dziwić. Pierwszy raz gram w seniorskich mistrzostwach Europy, dla mnie to wielkie przeżycie. Gdyby jeszcze trzy miesiące temu ktoś powiedział mi, jak to się wszystko potoczy, że będę grała w podstawowej szóstce, nie uwierzyłabym nawet trochę. Stąd taka niesamowita radość po każdej udanej akcji. A to naprawdę aż tak widać?
W polskiej siatkówce sukcesy rodzą się w dramatycznych okolicznościach. Teraz też - od fatalnego meczu z Holandią do genialnego spotkania z Rosją. A po drodze tragedia trenera Jerzego Matlaka, który odszedł od zespołu, by czuwać przy chorej żonie.
- Przeżywamy to strasznie. Gdzieś siedzi w głowie, by dobrą grą pomóc, pocieszyć trenera. On jest w trudnej sytuacji, nam też jakoś dziwnie, ale właśnie wtedy najlepiej wyjść na boisko i dać z siebie wszystko.
W grupie przegrałyście z Holandią 0:3.
- Można oceniać, że Holenderki sportowo są lepsze, że wygrały wszystkie mecze. Tyle że w półfinale to już nie ma żadnego znaczenia. O wiele bardziej będzie liczyć się dyspozycja psychiczna, samopoczucie, wiara w wygraną. Przecież to za nami, a nie za Holenderkami stanie 13 tys. kibiców. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że na boisku zostawimy całe serce.
Można dać z siebie jeszcze więcej?
- Tak, choć przyznam, że nie jest łatwo. Sześć trudnych spotkań za nami, właściwie tylko kilkanaście godzin na regenerację. Ale nie tylko my jesteśmy w takiej sytuacji.
Holenderki rozegrały dotąd 20 setów, wy - o trzy więcej.
- A może to właśnie nasz atut. Że zgrywamy się coraz bardziej, że łapiemy właściwy rytm, że z meczu na mecz nasza gra wygląda coraz lepiej.
Macie już plan na Holandię?
- Pierwsze - odważnie i mocno zagrywać. Drugie - genialnie przyjmować. Dziewczyny odpowiedzialne za ten element rozkręcają się z każdym setem. Zresztą jestem pewna, że pójdzie nam o wiele lepiej niż w pierwszym spotkaniu z Holenderkami. Oglądałyśmy ich mecze, wiemy, że na pół gwizdka z nimi wygrać się nie da.
Zespół prowadzi teraz Piotr Makowski. Co go różni od Jerzego Matlaka?
- Doskonale się uzupełniają, dlatego trenerowi Makowskiemu nie było trudno uspokoić nas przed najważniejszymi meczami. Zostaliśmy naprawdę świetnie przygotowane. Wielkie brawa dla niego.
Mistrzostwo?
- Nie obiecam. Ale zostawimy na boisku i serce, i siłę.