Puchar bez Lecha. Lech bez pucharów?

Żenujący mecz Lecha w Stalowej Woli. Obrońca trofeum pożegnał się z tymi rozgrywkami przegrywając konkurs rzutów karnych z ostatnią drużyną I ligi. Czy trener Lecha Jacek Zieliński zostanie zwolniony? - Jeśli tak, to przez prezesów, a nie przez kibiców czy dziennikarzy. A z prezesem jeszcze nie rozmawiałem - powiedział.

Front atmosferyczny, który w noc poprzedzającą mecz przechodził nad Polską, zmoczył boisko w Stalowej Woli tak mocno, że już po kilkunastu minutach przypominało ono kartoflisko. Znacznie więcej błota było na połowie gospodarzy. Nic dziwnego - to Lech przez pierwszy kwadrans przeważał tak mocno, że przedmeczowy plan trenera napastników Lecha, by strzelić teoretycznie słabszym rywalom kilka goli i podreperować nadszarpnięte morale, wydawał się możliwy do zrealizowania. Tym razem Roberta Lewandowskiego i Hernana Rengifo w zbyt ciężkim ostatnio dla nich zadaniu strzelania bramek miał odciążyć Tomasz Mikołajczak. Lewandowski zagrał od pierwszej minuty, ale na lewej pomocy. Za rozgrywanie piłki wespół mieli się zabrać Semir Stilić i Jan Zapotoka.

I przez pierwsze minuty ten plan zdawał się wypalać. Mikołajczak miał trzy dobre sytuacje bramkowe - po najgroźniejszej z nich w 34. min piłka zmierzała do bramki. W tym momencie front atmosferyczny pomógł Stali - piłka tocząca się po błocie zwalniała, zwalniała, i w końcu stanęła przed linią bramkową. Chwilę później kibice domagali się rzutu karnego - Cezary Czpak ograł Bartosza Bosackiego, wrzucił piłkę w pole karne, a tam Ivan Djurdjević odbił piłkę ręką. Sędzia Mariusz Trofimiec uznał, że nie wykonał do niej ruchu i karnego nie podyktował.

W przerwie trener Jacek Zieliński zmienił ustawienie Lecha. Z boiska zdjął Semira Stilicia, Robert Lewandowski dołączył do Mikołajczaka w ataku, a lewym pomocnikiem został wprowadzony na boisko Seweryn Gancarczyk. W drugiej połowie meczu o przewadze Lecha nie było już mowy, ba, Stal wpakowała nawet piłkę do siatki Lecha - ze spalonego - jak uznał sędzia.

Potem - choć trudno w to uwierzyć - z każdą minutą z Lechem było już tylko gorzej. Na coraz bardziej zmaltretowanym boisku męczył się niemiłosiernie. A w dodatku gospodarze zorientowali się, że Bośniak Jasmin Burić w bramce "Kolejorza" nie jest jego zbyt pewnym punktem i postanowili ostrzelać go z daleka. Skutek - kilka rzutów rożnych i popłoch w obronie Lecha. Zieliński posłał w bój Hernana Rengifo - ale jego obecność na boisku była czysto statystyczna. Podobnie zresztą jak Lewandowskiego. Nieprzydatny w rozegraniu piłki był Zapotoka, a Gancarczyk jakby zapomniał, że w tym meczu jest pomocnikiem i co chwilę trenerzy z ławki rezerwowych pchali go do przodu.

Wszystkie te zabiegi przynosiły skutek odwrotny do zamierzonego. Lech zamiast ruszać do przodu, cofał się coraz bardziej. Doszło do dogrywki - w niej gola mogły strzelić oba zespoły, bo zarówno Lewandowski jak i Wasilewski trafili piłką w poprzeczkę. W końcówce dogrywki nerwy puściły najpierw kibicom Lecha (Biegać, walczyć i się starać, w Lechu trzeba zap...), a później piłkarzom. "Kolejorz" kończył mecz w dziewiątkę. Najpierw czerwoną kartkę za kopnięcie rywala zobaczył Gancarczyk, chwilę później drugą żółtą za faul - Peszko.

Jedenastki strzelano w zapadających ciemnościach. W Lechu najpierw do piłki podszedł Djurdjević. Wziął potężny rozbieg, tak jak kilka tygodni temu podczas strzelania karnego w Brugii. Efekt podobny - brak gola. Do siatki trafił Bosacki, intencje Dmitrije Injaca wyczuł bramkarz Stali. A że jego koledzy nie mylili się, wszyscy razem cieszyli się z awansu do 1/8 finału Remes Pucharu Polski.

Majewski: Nie było komu przełożyć ligi ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.