Po dwóch zwycięstwach i czterech porażkach Polska skończyła mistrzostwa Europy na miejscach 9-10. Marcin Gortat, najważniejszy zawodnik drużyny, był także czołowym środkowym mistrzostw.
Marcin Gortat: Bo chciałem wytłumaczyć pewne rzeczy, o których mówiłem podczas turnieju, i podzielić się spostrzeżeniami. Zacznijmy od mentalności - jest duża różnica pomiędzy zawodnikami, którzy wychowywali się w Polsce, a tymi, którzy na profesjonalnym poziomie uczyli się grać za granicą. Ja stawałem się koszykarzem, patrząc na ludzi sukcesu - Saszę Obradovicia czy Patricka Ewinga - i wydaje mi się, że byłem programowany, aby wygrywać. Dlatego kiedy widzę inne podejście, czuję złość. Mieliśmy szansę osiągnięcia czegoś dużego i stąd moja krytyka drużyny po meczu z Serbią.
- Nie krytykowałem trenerów za złe przygotowanie drużyny do meczu. Były jednak momenty, w których rywale totalnie nas zaskakiwali i ustalenia gry w obronie brały w łeb. Jeśli chodzi o krytykowanie zawodników, to moja rola w reprezentacji jest zupełnie inna niż w Orlando - tu chcę i mogę być liderem. Chciałem pomóc drużynie i mam nadzieję, że zostałem zrozumiany. To chyba dało lepszy efekt niż krzyczenie na siebie w szatni. O pewnych błędach trzeba było powiedzieć.
- Myślę, że wielu zawodników wzięło sobie ją do serca - widziałem różnicę na treningu i w kolejnym meczu. Ale kolejne spostrzeżenie - rozczarowała mnie trochę praca mediów. Macie potężną moc, wprowadzacie i zrzucacie ze szczytu, a przed najważniejszymi meczami czytaliśmy w gazetach, że zawodnicy imprezowali we Wrocławiu. W USA nie pierze się brudów przed zakończeniem sezonu czy turnieju. Wszyscy jesteśmy Polakami, wszystkim nam zależy na wyniku.
- To jest duży znak zapytania. Posłużę się słowami trenera: nie jestem policjantem. Nie zostałem też wybrany kapitanem - gdybym nim był, inaczej pilnowałbym pewnych rzeczy. Ja przygotowałem się jak najlepiej i dałem z siebie wszystko. Źle zagrałem ze Słowenią, ale proszę pamiętać, że nie jestem 30-letnim, doświadczonym zawodnikiem, który potrafi grać na równym poziomie w każdym meczu przez 30-40 minut. Wiem, że będą jeszcze mecze, w których będę bezbarwny.
- Głupio wyszło. Wiem, jak mogli to odbierać kibice i widzowie. Ale popatrzcie na to z drugiej strony - wiele osób czegoś ode mnie oczekuje, a pojawienie się mojej osoby w takich programach promuje koszykówkę. Mnie też oczywiście, ale chyba nie zarzucicie mi, że po podpisaniu kontraktu za 34 mln dol. robię coś dla pieniędzy. Po tych kontrowersjach z Wrocławia wyszło to jednak kiepsko, ale to był jedyny możliwy termin. Dla mnie to była dobra odskocznia, odpocząłem. Wróciłem do Łodzi, poszedłem na siłownię, zjadłem dużo mięsa. Byłem gotowy do gry.
- Można było zrobić więcej, ale zabrakło nam siedmiu dni spokojnych treningów. Potrzebowaliśmy pracy nad obroną, szczególnie nad zatrzymywaniem dwójkowych akcji z zasłoną, bo to one nas zniszczyły w turnieju. Gdyby nie te dziury w obronie, może bylibyśmy wyżej. Schematy w ataku, podejście do meczu - to zależało od trenera.
- Czasem miał nieoczekiwane pomysły co do roli zawodników. Na pewno czegoś się od niego nauczyłem, np. walki o pozycję, ale cieszę się, że jestem zawodnikiem, a nie prezesem. Nie chcę oceniać trenera.
- Przede wszystkim doświadczenie - to jest ogromna przepaść. Graliśmy z drużynami, które mają świetnych zawodników na poziomie NBA i Euroligi. Pamiętajmy o tym, bądźmy cierpliwi i pokorni. Niebawem będzie lepiej, bo większość reprezentantów zmieniła właśnie kluby polskie na zagraniczne albo na lepsze za granicą. To krok w dobrym kierunku, za rok możemy oczekiwać odmienionej reprezentacji. Postęp może być duży.
- Bycia liderem, choć nie oczekiwałem, że tak to będzie wyglądało. Wiele osób wypomina mi moje krytyczne komentarze, ale prawdziwy lider powinien nie tylko ciągnąć zespół na boisku, co starałem się robić i w większości meczów mi wychodziło, ale także być stanowczy. Tej stanowczości trochę mi zabrakło. Czasem powinienem krzyknąć mocniej.
- To wynikało z systemu gry i trzeba o to pytać trenera Katzurina. Byłem zdziwiony, że mając siłę pod koszem - czyli mnie i Maćka Lampego - rzadko z niej korzystamy. Czasem nie zdążyłem dobiec do połowy, a już było po rzucie i nie miałem nic do zrobienia. Starałem koncentrować się na grze pod tablicami - zbierać piłki, blokować rzuty. Nie chciałem wprowadzać zamieszania, mówiąc, że chcę dostawać podania. Tym mogłem niszczyć zespół.
- Przede wszystkim z Serbią nie przegraliśmy dlatego, że Maciek widziany był w nocy we Wrocławiu. Dwa dni przed pierwszym meczem sam wyszedłem z przyjaciółmi do pubu, żeby się zrelaksować, na chwilę zapomnieć o koszykówce. Maciek potrafi robić z rywalami, co chce, ale bardzo dobrego zawodnika poznaje się po tym, czy potrafi wychwycić i naprawić swoje błędy. Trzeba radzić sobie z obroną, z presją, z krytyką. Maciek gra bardzo nierówno i to jest powód, dla którego nie ma go w NBA. On tam jednak trafi - między mną a Maćkiem nie było idealnie, ale teraz spokojnie mogę powiedzieć, że się zmienił.
- Trzeba wierzyć w to, co się robi. Przed meczem z Hiszpanią dałem do prania strój treningowy i spakowałem walizki, bo chciałem być gotowy na grę w Katowicach. Wierzyłem do końca, ale czasem nie wszystko się udaje. Dostałem kilka lekcji, m.in. od Pau Gasola. To będzie bolało mnie długo, ale nauczę się grać przeciwko niemu.
- Chyba tak, choć pewności nie mam. Nie wiem przecież, jak będzie wyglądała moja sytuacja, czy w Orlando albo - jeśli zostanę wymieniony - w innym klubie NBA będą chcieli mnie puścić na zgrupowanie. Wiem, że trenerzy z Magic już teraz krzywo patrzą na to, że przyjadę tuż przed obozem po ciężkim turnieju. Tam wszyscy oczekują świeżych zawodników zdolnych do walki o mistrzostwo.
- Przyjadę. 100 proc. pewności. I nakłonię innych - już rozmawiałem z Maćkiem Lampem. Powiedziałem mu: "Stary, jeśli chcesz budować coś wielkiego, musisz się zadeklarować i przyjeżdżać na kadrę regularnie. Jak przyjedziesz raz na pięć lat, to ludzie zmieszają cię z błotem i nic to nie da". Maciek powiedział, że chce grać w kadrze.
- Impreza nie została dobrze rozreklamowana, organizacyjnie też nie było idealnie, ale będzie lepiej. Nie tak dobrze jak za czasów "Hej, hej! Tu NBA!", ale będzie lepiej. Ludzie zaczęli interesować się koszykówką, polskimi zawodnikami. Będą chcieli wiedzieć, co słychać u Łukasza Koszarka po przejściu do ligi włoskiej, jak radzi sobie Michał Chyliński, ile minut Gortat gra w NBA. Zabawę "zepsuli" nam swoim sukcesem siatkarze, ale będzie z nami lepiej.
Przeczytaj też: Polskiej koszykówki powrót do ponurej przeszłości ?