Legendarny siatkarski trener Julio Velasco: Polacy, bądźcie otwarci na świat

Polska siatkówka potencjał ma przeogromny, na papierze jesteście mocarstwem. Gdzie indziej zapomina się, czego bardzo nie lubię, że ten sport powinno uprawiać mnóstwo ludzi. Nawet jeśli nie stać ich na zawodową karierę - mówi Julio Velasco

Jeden z trzech, obok Daniela Castellaniego i Raula Lozano, Argentyńczyków z włoskim paszportem wśród trenerów finalistów mistrzostw Europy to żywy pomnik światowej siatkówki. Z Panini Modena cztery razy z rzędu wygrywał Serie A, z reprezentacją Włoch - wcześniej nieodnoszącą sukcesów - w latach 90. zdobył dwa złote medale mistrzostw świata, trzy złota ME, pięć razy triumfował w Lidze Światowej. Niedosyt miał tylko po igrzyskach olimpijskich, na których wywalczył srebro. Zrewolucjonizował metody treningowe, stworzył grupę obwołaną przez FIVB największą drużyną XX wieku.

Trenował też włoską kadrę kobiet, po czym wrócił do męskiej siatkówki - pracował jeszcze z kadrą czeską, kilkoma zespołami Serie A, a w tym roku objął reprezentację Hiszpanii. Jego popularność w świecie sportu jest tak duża, że dostawał zatrudnienie również w klubach piłkarskich - Interze Mediolan oraz rzymskim Lazio, w którym pełnił funkcję dyrektora generalnego.

Rafał Stec: Co się dzieje z Hiszpanami? 0:3 z Grecją? To mistrzowie Europy!

Julio Velasco: Zdobyli tytuł, to był piękny sukces, ale do czołówki na stałe nigdy nie należeli i trudno im będzie należeć. To kraj z malutką grupką graczy, który siatkówką prawie w ogóle się nie interesuje. Falasca i Molto mieli poważne operacje, de la Fuente rzucił kadrę, jego zastępca żądał dwóch miesięcy wakacji, więc z niego zrezygnowałem, zacząłem też wprowadzać młodych. A w reprezentacji Hiszpanii utrata każdego zawodnika powoduje wielką lukę. Przechodzimy teraz fazę budowania nowej jakości, zaczynamy nowy cykl olimpijski. I tak jestem usatysfakcjonowany, bo pomimo okresu przejściowego zdołaliśmy zagrać w finale Ligi Europejskiej i awansować do mistrzostw świata.

Sporo graczy ze złotej drużyny jednak przetrwało do dziś.

- Problem polega też na tym, jak reaguje się na niespodziewany sukces. Przeżywałem to, gdy po raz pierwszy zdobyłem mistrzostwo świata z Włochami. Co innego jednak, gdy wygrasz, bo jesteś rzeczywiście najmocniejszy, a co innego, gdy pomagają ci różne okoliczności. Z siatkarzami naprawdę wybitnymi jest łatwiej. Słabsi, którym raz w życiu udało się coś wręcz niewiarygodnego z punktu widzenia ich możliwości, często nie umieją sprostać nowym okolicznościom, temu, że rywale zaczynają ich do przesady szanować, specjalnie przygotowywać do meczu, szczegółowo analizować ich wady i zalety.

Włosi też popadli w bardzo głęboki kryzys, choć mają najsilniejszą ligę, bogate kluby, wspaniałe tradycje. Andrea Zorzi mówił mi, że zgubiła ich pycha.

- Zgadzam się. We Włoszech na początku lat 80., przed erą sukcesów, też nie było niczego. Odmianę zawdzięczamy niebywale ciężkiej, długiej i cierpliwej pracy. Trenowaliśmy - także prowadzona przeze mnie reprezentacja - więcej od wszystkich na świecie z wyjątkiem Brazylii, która też zaczęła odnosić zwycięstwa wcześniej w tym kraju niewidziane. A później zaczęło się marudzenie, ktoś przestał skakać na rannych zajęciach, bo rano niby się nie powinno, ktoś inny mniej pracował z młodymi. Podupadł etos ciężkiej pracy.

Włosi zaczęli żyć przeszłością, podobnie zresztą jak to się często przytrafiało innym nacjom przywykłym do wygrywania. W tym Polsce, która po erze Wagnera prawie zniknęła z pola widzenia. Kto przegrywa, słucha i podgląda, jest otwarty, szuka nieznanych sposobów na zwyciężanie, chłonie nowości. Kto wygrywa, wspomina. Ludzie mówią: "A za moich czasów to robiło się tak albo siak, to na pewno musi działać"... Uruchamiają się mentalne mechanizmy, nad którymi trudno zapanować. I dotyczą wszystkich. Nie jest tak, że Włoch albo Polak przyzna się, że nie chce się uczyć. To się dzieje nieświadomie. Przegrywający patrzy w przyszłość, wygrywający - w przeszłość.

Można powiedzieć, że w Italii powtarza się historia znana z Polski. Także w innym sensie - teraz włoscy trenerzy rozpierzchli się po świecie, aż dziewięciu, włączając Argentyńczyków z włoskim paszportem, prowadzi uczestników obecnych ME, tymczasem reprezentacja notorycznie zawodzi. W latach 80. to my eksportowaliśmy myśl szkoleniową do Serie A, a zarazem kadra coraz częściej przegrywała...

- Eksportowaliście, eksportowali też inni, więc we Włoszech spotykali się specjaliści ze wszystkich stron świata. Teraz tracimy także to, zostali już praktycznie sami autochtoni.

A włoscy trenerzy są włoscy tylko częściowo. Szkoły przestają istnieć. W każdym sporcie. Mamy globalizację, zmiany zachodzą bardzo szybko i przychodzą z każdego miejsca na ziemi. Jest nowinka z Polski, jest z Argentyny, Brazylii czy Włoch. Kiedyś każdy tworzył coś własnego, bo cudze pomysły widział tylko podczas mistrzostw świata albo kontynentu, kontakt był ograniczony. Teraz w telewizji możesz znaleźć wszystko, możesz do wszystkich zadzwonić, trenerzy wszędzie pracują, ruch jest nieustający, przepływ idei intensywny. W każdym meczu można wyszukać cenny drobiazg, który cię wzbogaci.

Wy, Argentyńczycy, umiecie wyszukiwać. Reprezentacja Polski po Lozano zatrudniła Castellaniego, pan prowadzi Hiszpanię...

- Ja na flagi nie patrzę, wierzę tylko w trenerów, którzy najszybciej absorbują nowości i przystosowują się do zmian. Choć przyznaję: my, Argentyńczycy, jesteśmy dobrzy w słuchaniu innych, w uczeniu się. Może dlatego, że pochodzimy z młodego kraju, jesteśmy narodem imigrantów, zawsze uważnie spoglądaliśmy na Europę - kontynent stary, przywiązany do własnych odkryć i nawyków. Sądzę, że w Polsce czy Bułgarii nie brakuje świetnych fachowców, tylko są bardziej zamknięci i odporni na zmiany. Ale przedstawiam te tezy niechętnie, trochę je pan na mnie wymusza, bo zdaję sobie sprawę, że 30 lat temu nie mieliśmy żadnego trenera od siatkówki i za 30 lat znów możemy nie mieć.

Czyli polskie drużyny obrały właściwą drogę, kiedy zaczęły ściągać obcokrajowców?

- Oczywiście. W ten sposób się bogacicie. Kto zyskuje na tym, że Ameryka importuje najzdolniejszych ludzi na swoje uniwersytety, że wyszukuje najsprawniejsze mózgi? Ameryka! Jeśli was stać, to ściągajcie jak najwięcej wybitnych fachowców. Zyski będą wyższe niż wydatki. Włosi tak budowali swoją potęgę.

Idealny trener musi umieć i chcieć się uczyć. Czego jeszcze potrzebuje?

- Przede wszystkim pasji. Masz pasję, to nie patrzysz w grafik, nie liczysz pieniędzy. Dlaczego jestem w tej hali na prawie każdym meczu, chociaż mógłbym siedzieć w hotelu i nikt niczego by mi nie zarzucił? Z pasji. I nawet gdybyśmy przegrali, zostanę tutaj do ostatniego dnia, do ostatniego meczu, choć w domu nie było mnie od pięciu miesięcy. Zawsze tak robiłem i będę robił. Wracając do pracy trenera - staje się coraz bardziej złożona, dzisiaj np. musisz umieć rozmawiać z mediami, co kiedyś nie miało żadnego znaczenia.

Jak się zmieniła siatkówka od czasu, gdy prowadził pan do wielkich triumfów włoską kadrę?

- Stała się piekielnie szybka, wymaga większej kreatywności, podejmowania błyskawicznych decyzji. Ostatnio bardzo rozwijała się defensywa i sądzę, że ten trend jeszcze potrwa.

Rola taktyki wzrosła? Oglądając kolejne turnieje mistrzowskie, odnoszę wrażenie, że coraz więcej zmian zachodzi już w trakcie gry, że trzeba bez przerwy reagować, zmieniać system...

- Tak, analizy trwają non stop, przede wszystkim przed meczem, choć mnie się wydaje, że łatwo tutaj o przesadę, że właśnie Włosi taktyką próbują niekiedy zastąpić ćwiczenie siatkarzy. Podstawa to nie taktyka, lecz świetnie wyszkolony gracz, który na boisku umie rozwiązywać problemy. Analiza może pomóc, lecz nie wyręczy atakującego lub blokującego. Jako człowiek, który jako pierwszy wprowadził we Włoszech usystematyzowane, szczegółowe badanie sposobu gry przeciwnika, twierdzę, że dziś staje się ono zbyt ważne. Odwracamy hierarchię, zamiast szkolić zawodnika, który umie właściwie oceniać sytuację, wkładamy mu do głowy teorię. On musi się dowiedzieć zaledwie kilku, za to jasnych, rzeczy. Mało, ale jasno - to kredo powtarzam zawsze.

Co jeszcze się panu nie podoba we współczesnej siatkówce, a co się podoba?

- Podoba mi się, że przybywa krajów, które tę dyscyplinę traktują serio. To nasz mały świat czyni bogatszym.

Nie podoba mi się, że nie dbamy o wystarczającą liczbę ludzi grających w siatkówkę. Widzimy małego chłopca odbijającego piłkę i pierwsza myśl to: nie, z niego nic nie będzie, w kadrze ani w lidze nie zagra. Moje pytanie brzmi: i co z tego, że nie zagra? Sporo mówi się o jakości, ja przypominam o ilości. Piłka nożna bije siatkówkę nie dlatego, że jest bogatsza, ale dlatego, że wszyscy w nią gramy. W siatkówkę też muszą grać wszyscy, młodzi i starzy, niezależnie od tego, na jakim poziomie skończą. Jak będą grać, będą też oglądać, jak będą oglądać, będą pieniądze etc.

W Polsce trochę tak się dzieje...

- Wiem, że teraz siatkówka najlepiej ma się w Brazylii i u was. Ale zadajcie sobie pytanie: czy jutro też tak będzie, czy młodzi wciąż chcą odbijać piłkę rękami?

Ale medal w ostatnim ćwierćwieczu zdobyliśmy ledwie jeden...

- Cierpliwości. Tylko tego wam trzeba. Sukces przyjdzie. Gdybym mógł sobie wziąć jakiegoś zawodnika do reprezentacji, natychmiast powołałbym Kurka.

Może zostać najlepszym przyjmującym świata?

- Czy najlepszym, nie wiem, najlepszego zawsze wskazać trudno, różnice są minimalne. Może zostać jednym z najlepszych. Ale na razie, o tym też trzeba pamiętać, jeszcze nim nie jest.

Jak by pan opisał naszą całą reprezentację?

- Tak samo jak Kurka. Potencjał przeogromny, Polska jest bogata w talent, na papierze jest mocarstwem. Ale dopiero może mieć jedną z najlepszych drużyn. Teraz wiem tylko, że jest zdecydowanie najlepsza wśród tych, które grają w Izmirze.

Mimo braku Wlazłego, Winiarskiego, Świderskiego...

- Według mnie najbardziej przydałby się Winiarski. Poprawiłby waszą skuteczność przy siatce, bo z przyjęciem nie ma problemu - Bąkiewicz jest świetny. Brak Wlazłego czuć mniej, polscy atakujący grają bardzo dobrze. Na medal szansę macie dużą.

Castellani: Popełniłem błąd... - czytaj tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.