Liga Europejska. Za wysokie progi

Tak fatalnego sezonu jeszcze nie było. Nie skończyły się wakacje a polskiej drużyny nie ma już w europejskich pucharach. Lech był ostatni - przegrał w czwartek po karnych z Club Brugge

Piłkarze z Poznania tydzień temu wygrali szczęśliwie 1:0. W czwartek też nie grali dobrze, ale mieli dwie piłki meczowe, by awansować do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Po 90 minutach i dogrywce przegrywali 0:1 i sędzia zarządził dogrywkę. Lech przegrał 3:4, Ivan Djurdjević spudłował; a strzał Hernana Rengifo obronił Stijn Stijnen.

Zanim rozpoczął się mecz Grzegorz Kasprzik, z którego nazwiskiem spiker miał najwięcej problemów (przedstawił Polaka Kacsperczik), dostał porcję gwizdów. Bramkarz Lecha przed wejściem do bramki podbiegł do każdego kolegi z zespołu, by przybić z nim "piątkę". Trochę to trwało, poganiał go sędzia, niecierpliwi się kibice i sami Belgowie, którzy odgrażali się po pierwszym meczu, że szybko odrobią u siebie stratę gola z Wronek.

Szybko okazało się, że opóźnianie gry, częste przerywanie akcji rywala było jednym z niewielu pomysłów na to, jak obronić skromną zaliczkę. Trener "Kolejorza" Jacek Zieliński próbował zaskoczyć gospodarzy innym ustawieniem drużyny niż w Polsce. Zrezygnował z gry skrzydłowymi (trochę z przymusu, bo Sławomir Peszko sam wyeliminował się z występu żółtymi kartkami), postawił na zagęszczony środek pola.

Ale i Adrie Koster postanowił grać inaczej niż przed tygodniem. Jego piłkarze nie wymieniali już dziesiątek podań na połowie Lecha. Teraz przerzucali piłkę z spod jednej linii autowej pod drugą. Lechici musieli więcej biegać bez piłki i szybciej tracić siły. Lech nie radził sobie z innym stylem gry Belgów. Na dodatek sam jakby zapomniał, co przynosiło mu sukcesy w ubiegłorocznej edycji pucharów - posiadanie piłki. W Brugii poznaniacy pozbywali się jej szybko i bez wyraźnego powodu. Było widać, że mają problemy z opanowaniem nerwów. Mecz szybko zmienił się w walkę, która miała coraz mniej wspólnego z futbolem. Poznaniacy długo wznawiali grę, często faulowali. - Butchers! Polish Butchers! (Rzeźnicy! Polscy rzeźnicy!) - zawołał ktoś z trybun. To była przesada, tym bardziej, że gospodarze też nie odstawiali nóg. Walka była uczciwa - faul za faul, kartka za kartkę.

Belgowie nie dość że nie odrobili szybko strat, to zaczęli się gubić. Ich najlepszy obrońca Antolin Alcaraz w jednej tylko minucie dwa razy posłał piłkę w aut, gdy podawał do kolegów. Wyprowadzenie gospodarzy z równowagi wydawała się skuteczna.

Po przerwie Kasprzik radził sobie z kolejnymi dośrodkowaniami Belgów, za to podanie Stilicia do Roberta Lewandowskiego było idealne. Był sam na sam z bramkarzem, ale nie wiedział, co zrobić z piłką i właściwie wbiegł w Stijnena, który łatwo wygarnął mu ją spod nóg.

Mijały minuty, a żaden z zespołów nie miał na koncie celnego strzału! Może więc 0:0, dzięki któremu Lech wślizgnąłby się do grupy? Trener Koster widział, że wszystko zmierza w tym kierunku. Kwadrans przed końcem wezwał do siebie stopera Jeroena Simaeysa, a ten po chwili przesunął się w stronę bramki Lecha. W 77. min uderzał głową tuż obok słupka, ale dwie minuty później wycofał piłkę do Vadisa Odjidja-Ofoe. Jego strzał Kasprzik obronił, ale nie złapał piłki. Z bliska wepchnął ją do siatki Sonck.

Losy awansu miało rozstrzygnąć dodatkowe 30 min., tak jak rok temu, w meczu z Austrią Wiedeń na Bułgarskiej. Niestety, poznaniacy nie robili na boisku wiele, by powtórzyć tamten wieczór. Choć grali lepiej niż w pierwszej części, to wciąż za słabo, by przejąć w Brugii inicjatywę i choć trochę upodobnić się do tamtego zespołu, który nie tylko walczył, ale miał coś do zaoferowania w ofensywie. I choć w 106. min Rengifo jako pierwszy z lechitów oddał celny strzał (trafił piłką w Stijnena), to Belgowie częściej nacierali, momentami ostrzeliwali bramkę Kasprzika. Ten miał szczęście, że Sonck pudłował jak na zawołanie.

Wtedy przyszła 117. min. Wprowadzony chwilę wcześniej Krzysztof Chrapek wywalczył rzut rożny. Po nim Bartosz Bosacki huknął z woleja, niczym z Kostaryką na mundialu w Niemczech. Tym razem trafił w Stijnena, ten odbił piłę, która uderzyła jeszcze w poprzeczkę! To była druga tego wieczoru piłka meczowa, która mogła dać Lechowi miejsce w grupie Ligi Europejskiej. Potem sędzia Kelly zarządził strzelanie jedenastek...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.