Bartosz Kurek: O psychikę dbaliśmy ostatnio najbardziej. Można się załamać, kiedy po kolei wypadają zawodnicy stanowiący o sile drużyny. Teraz presję rzeczywiście czuliśmy, ona była najgorsza, ale obawy to chyba przede wszystkim mieli kibice i dziennikarze. W nas strachu nie było. Oczywiście uświadamialiśmy sobie, że strata każdego zawodnika nas osłabia, ale osłabia nas w sensie sportowym, nie mentalnym. Pozostawaliśmy pewni siebie, czuliśmy się mocni. I chyba udowodniliśmy meczem ze Słowacją, że się nie myliliśmy.
- Właściwie w ogóle się nie zastanawiałem, na jakim poziomie będzie ten turniej. Głowę miałem wypełnioną jedną myślą: awansować. Awansować jak najszybciej, bez względu na styl i okoliczności, żeby ostatni mecz rozgrywać już na spokojnie i czerpać przyjemność np. z gry przeciw mojemu klubowemu koledze Stéphane'owi Antidze, z którymi się jeszcze nigdy nie mierzyłem. Ale teraz świętowania nie będzie, jesteśmy dopiero w środku sezonu reprezentacyjnego i nie możemy sobie pozwolić nawet na chwilę rozprzężenia. Wchodzi w grę co najwyżej lampka wina.
- Nie było wielkiej przemowy, spokojnie przypominał pewne założenia taktyczne. Widział, że gramy nieźle, że moment zawahania na początku seta drogo nas kosztował, bo musieliśmy już do końca gonić Słowaków. Nie musiał nas mobilizować, na naszych twarzach musiał dostrzec żądzę powrotu na parkiet i zrewanżowania się przeciwnikowi. Zachowaliśmy pewność siebie, spokój, mieliśmy z tyłu głów słowa przedmeczowe trenera, który przekonał nas, że po to tyle ćwiczyliśmy, żeby teraz nie było powodu, dla którego mielibyśmy nie wygrać ze Słowacją, drużyną od nas słabszą.
- Nie lubię, kiedy w wywiadach kreuje się kogoś na lidera albo w ogóle nadaje mu się jakąś rolę w drużynie. To wszystko musi się dziać naturalnie, na boisku. Teraz gram w szóstce, ale zaraz może grać ktoś inny. Koncentruję się na trenowaniu i wykonywaniu poleceń trenera.
Awans błyskawiczny - polskich siatkarzy ?