Oczekiwania 60 mln Brytyjczyków na pierwszy od 1936 r. triumf rodaka w Wimbledonie rozbiły się w piątek na korcie centralnym w drobny mak o atomowy serwis Andy'ego Roddicka. Amerykanin pokonał Szkota Andy'ego Murraya 6:4, 4:6, 7:6 (9-7), 7:6 (7-5) i w niedzielnym finale zmierzy się ze Szwajcarem Rogerem Federerem, który wygrał 7:6 (7-3), 7:5, 6:3 z Niemcem Tommym Haasem.
Zwycięstwo rozstawionego z szóstką Roddicka nad Murrayem (nr 3) to koszmar dla Brytyjczyków, którzy od dwóch tygodni zaklinali się nawzajem, że ich rodak wreszcie w finale zagra. Od środy pod kortami koczowali już kibice czekający na ostatnią pulę tanich biletów na finał. W internecie ich ceny dochodziły do 20 tys. funtów. Na finale po raz pierwszy od 1977 r. miała pojawić się królowa Elżbieta. Do Murraya dzwonił przed półfinałem aktor Sean Connery, czyli pierwszy James Bond. Podpowiadał, jak radzić sobie z presją. Gazety miały w każdym wydaniu po cztery-pięć stron wyłącznie o 22-letnim Szkocie.
Napompowany balon pękł, bo Murray nie poradził sobie z Roddickiem. Amerykanin jak zawsze serwował z mocą pneumatycznego młota, ale w dłuższych wymianach nie przypominał siebie sprzed kilku sezonów. Nowy trener Larry Stefanki odmienił jego grę. Urozmaicił jego serwisowe petardy kilkoma innymi uderzeniami. Roddick nigdy nie był też tak dobrze przygotowany fizycznie.
Decydował jednak serwis, bo Murray miał lepsze statystyki od Amerykanina - więcej uderzeń wygrywających (76-64), mniej niewymuszonych błędów (20-24), a nawet więcej asów (25-21). Jednak w tie-brakach trzeciego i czwartego seta pewność serwisów Amerykanina dała mu więcej swobody w kontratakach. Wygrał mniej piłek w meczu, ale te najważniejsze były zawsze dla niego.
Świętować mieli Brytyjczycy, będą Amerykanie, bo Roddick sprawił im prezent na obchodzony w sobotę Dzień Niepodległości.- Wszyscy mnie skreślali, ale nie zwracałem na to uwagi - promieniał Roddick, który w 2003 r. wygrał swój jedyny turniej wielkoszlemowy - US Open.
W finale też mało kto postawi na niego, bo z Federerem na Wimbledonie przegrywał decydujące mecze w 2004 i 2005 r. Na 20 pojedynków ze Szwajcarem zwyciężył w dwóch. W czołówce nie ma drugiego tenisisty, którego Federer potrafiłby ogrywać z taką łatwością.
Szwajcar (nr 2) ostatni punkt swojego półfinału wygrał w stylu Pete'a Samprasa, którego rekord 15 zwycięstw w Wielkim Szlemie może pobić w niedzielę. Po mocnym serwisie ruszył do siatki, wyskoczył wysoko i wbił piłkę w trawę z taką mocą, że 31-letni Tommy Haas (nr 24) nawet się za nią nie obejrzał.
Federer po raz 21. z rzędu zagrał w wielkoszlemowym półfinale (!), awansował do 20. w karierze finału (też rekord). W decydującym o tytule meczu w Wimbledonie występuje nieprzerwanie od siedmiu lat, co nie udało się nikomu od pierwszej edycji w 1877 r. Gdyby nie zeszłoroczna wpadka z Rafaelem Nadalem, Szwajcar walczyłby w niedzielę o siódme trofeum z rzędu.
Pojedynek Federera z Haasem był miłą dla oka ucztą dla koneserów. Obaj prezentują podobny styl - na trawie grają z dużym wyczuciem, lubują się w podcinanych jednoręcznych bekhendach, stawiają raczej na lekkie techniczne fajerwerki niż na siłę. - Kluczem będzie atak, bo z tyłu kortu Federer jest bardziej cierpliwy - mówił trener Niemca Nick Bollettieri. Ale szarża Haasa nie nastąpiła. Federer trzymał go na dystans i rozdawał raz po raz uderzenia magiczne (miał w sumie 49 wygrywających, Haas - 28). Przy jednej z wymian Niemiec zatrzymał się przy siatce i zaczął dla żartu bezradnie machać rękami, wiedząc, że nie ma już szans. Udało mu się jednak przestraszyć Szwajcara, bo piłka wyszła w aut. Obaj się uśmiechnęli, ale kilka chwil później Federer przycisnął mocniej i jego uśmiech był znacznie szerszy, bo cieszył się już ze zwycięstwa. W półfinale ani razu nie był zagrożony przełamaniem podania - wygrał 89 proc. piłek po pierwszym serwisie i 81 proc. po drugim.
W sobotę o 15 w kobiecym finale zagrają siostry Serena i Venus Williams. Będzie to ich 21. pojedynek (jest remis 10-10), ósmy w finale wielkoszlemowym, czwarty w finale Wimbledonu i drugi z rzędu, bo rok temu Venus ograła młodszą Serenę. Teraz znów starsza siostra jest faworytką.
Męski finał w niedzielę o 15.
Siostry Williams znów razem - w finale ?