Żużel. Czy będzie wreszcie z górki?

Tak jak wysoka porażka w Gdańsku skomplikowała sytuację Włókniarza, tak pokonanie Unibaksu zdecydowanie ją poprawiło. Częstochowianie znów są w ścisłej czołówce tabeli ekstraligi i liczą się w walce o drugie miejsce.

Drugie, bo pierwsze należy chyba zarezerwować dla mistrzów Polski z Torunia. Drużyna Jana Ząbika w ośmiu meczach zdobyła 15 punktów, a ma jeszcze do rozegrania zaległy pojedynek ze Stalą Gorzów. Z takim kapitałem powinna spokojnie wygrać rundę zasadniczą. Częstochowianie mają spore szanse znaleźć się za jej plecami. W niedzielę pokazali naprawdę duże możliwości. Dotychczas uważano, że ich siła to przede wszystkim dwójka Nicki Pedersen - Greg Hancock, tymczasem Unibax udało się wyraźnie pokonać, mimo że liderom przytrafiały się wpadki. Ciężar walki i odpowiedzialność za wynik wzięli na siebie inni. Wysoką formę potwierdził Lee Richardson, który od początku sezonu jeździł dobrze, ale tym razem zaprezentował żużel na najwyższym poziomie. Po raz kolejny zaskoczył Tai Woffinden. Młodziutki żużlowiec wreszcie ma motocykle, na jakie zasługuje, i wyraźnie nabiera pewności siebie. W pięciu wyścigach popełnił bodajże jeden błąd. Zdarzało się, że pomagał Hancockowi, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Wydaje się, że eksplozja talentu Taia to już fakt, a jedyne, czego można żałować, to to, że młodzian nie ma polskiego paszportu. Posiada taki Tomasz Gapiński, który w niedzielę udowodnił, że dodatkowo ma charakter do żużla. Wsiadł na motocykl trzy dni po kraksie w Krośnie, poobijany, ze złamanym palcem prawej nogi. Pojechał na własną prośbę po zażyciu środków przeciwbólowych. A przecież nie była to jego pierwsza kontuzja w tym sezonie i nikt by się nie zdziwił, gdyby powiedział pas i postanowił jakiś czas odpocząć od żużla. Po znakomitym początku meczu "Gapa" opadł z sił w końcówce i gdyby nie to, Włókniarz najpewniej zdobyłby nie dwa, a trzy punkty. Bonus za lepszy bilans w dwumeczu był na wyciągnięcie ręki. Po 11. wyścigach odrobionych zostało 14 z 16 punktów starty. Nie udało się, ale absolutnie nie można za to obwiniać Gapińskiego, Woffindena czy Richardsona, którzy w drugiej części meczu zgubili kilka punktów. Bardziej Hancocka, a już na pewno najsłabszych w drużynie - Michała Szczepaniaka i Borysa Miturskiego, którzy zamiast punktów mieli na koncie pięć zer. Kibice mieli też uwagi do Pedersena (gwizdy po nieudanym siódmym wyścigu). Czy słuszne? Nie. Mistrz świata jak mało kto był ostatnio doświadczany przez los. Wystartował z dwoma niewyleczonymi do końca kontuzjami i jazda na trudnym, z wyścigu na wyścig coraz bardziej dziurawym torze sprawiała mu sporo problemów. Oceniając Pedersena, nie można tego nie brać pod uwagę.

Gdyby zawodnicy Włókniarza wywalczyli w niedzielę bonus, wyprzedziliby w tabeli nie tylko ZKŻ Zielona Góra, ale również Unię Leszno, która przegrała we Wrocławiu z Atlasem. Może się zdarzyć tak, że zostaną na trzecim miejscu na dłużej. Bo jeśli nawet za tydzień pokonają na swoim torze Stal Gorzów i zdobędą trzy punkty, to trudno oczekiwać, że Unia potknie się w spotkaniu z Lotosem. Kolejny awans w tabeli byłby bardzo cenny, ale równie ważne będzie samo zwycięstwo. Przesądzające o tym, że włókniarze przystąpią do play-off z wysokiej, uprzywilejowanej pozycji. I potwierdzające, że mamy w Częstochowie zespół ...na medal.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.