Małgorzata Dydek opowiada Gazecie o Salt Lake City

W Salt Lake City jest nawet polski kościół z polskim proboszczem i mszami świętymi odprawianymi po polsku. Także gdyby któryś ze sportowców miał ochotę się wyspowiadać, to także może zrobić to po polsku - mówi Gazecie Małgorzata Dydek

Małgorzata Dydek opowiada Gazecie o Salt Lake City

W Salt Lake City jest nawet polski kościół z polskim proboszczem i mszami świętymi odprawianymi po polsku. Także gdyby któryś ze sportowców miał ochotę się wyspowiadać, to także może zrobić to po polsku - mówi "Gazecie" Małgorzata Dydek

Małgorzata Dydek przez cztery sezony występowała w zawodowym zespole Utah Starzz. Przez kilka miesięcy w roku mieszkała w mieście zimowych igrzysk olimpijskich.

Tomasz Kułakowski: Czy Salt Lake City różni się od innych amerykańskich miast?

Małgorzata Dydek: Nie jest typową metropolią jak Nowy Jork, Chicago czy Los Angeles. Ze wszystkich stron otoczone górami, pełne zieleni. Przebywając w nim, ma się poczucie obcowania z naturą. W centrum miasta stoi zaledwie kilka wieżowców. Jest to spowodowane ukształtowaniem terenu, ale i obawą przed trzęsieniami ziemi. Jeśli kiedyś Utah zostanie nawiedzone przez trzęsienie, dzięki temu uniknie wielkiej katastrofy. Mnie to miasto się podoba, ale sami Amerykanie twierdzą, że stan Utah to już nie jest Ameryka. Być może dlatego, że właśnie tam zamieszkuje ponad 98 proc. wszystkich mormonów.

Mormoni słyną z poligamii. Czy na ulicach Salt Lake City widać mężczyzn z wieloma żonami?

- Minionego lata odbył się głośny proces mormona, który miał siedem albo osiem żon. Dwie z nich były w ciąży. Wokół biegała gromadka dzieci... Takich przypadków w samym Salt Lake City jest jednak niewiele. Wielożeństwo jest w Stanach zakazane, ale ortodoksyjni mormoni żyją gdzieś z dala od cywilizacji. Na prerii, bez światła, bez telewizora. Ich domy to obskurne baraki. Do szczęścia wystarczy mormonom tylko ta gromadka bardzo zakochanych żon. Wszystko wygląda jak świat sprzed lat, jakby ktoś wciąż kręcił kolejne odcinki "Domku na prerii". Ale to wszystko dzieje się poza miastem.

Polskie zawodniczki, które wezmą udział w igrzyskach, mogą więc czuć się bezpieczne?

- Mogą być spokojne. Przez cztery lata, kiedy mieszkałam po kilka miesięcy w Salt Lake City, nigdy nie doświadczyłam ze strony mormonów niczego złego. A ostrzegano mnie, że będą pukać do moich drzwi, że będą mnie nawracać na swoją wiarę... Nigdy też nie spotkałam się z nachalnością wobec kobiet. Jeśli chodzi o zawarcie małżeństwa - owszem, zdarzają się różne wygłupy, ale wcale niekoniecznie ze strony mormonów.

A jeśli któryś z polskich olimpijczyków zapragnie pójść do kościoła, znajdzie go w Salt Lake City?

- Oczywiście. Jest nawet kościół katolicki z polskim proboszczem i mszami odprawianymi po polsku. Jest też dość liczna grupa Polaków, którzy co niedziela spotykają się w tym kościele. Gdyby któryś ze sportowców miał ochotę się wyspowiadać przed zawodami, także może zrobić to po polsku. Salt Lake City nie jest miastem jednowyznaniowym, choć mormoni bardzo lubią uzewnętrzniać swoją wiarę. Ich świątynie są monumentalne, wyróżniają się niemal jak tureckie meczety.

Ma Pani jakieś ulubione miejsce, które mogłaby Pani polecić polskim sportowcom?

- W Utah jest mnóstwo narodowych restauracji. Moja ulubiona to brazylijska El Rodizio, która mieści się w jednym z centrów handlowych o nazwie Trolley Square. Prowadzi ją bardzo sympatyczny menedżer Alexander, którego kuchnia rozpieści z pewnością niejedno podniebienie. Dziś właśnie dowiedziałam się od mojej klubowej koleżanki z Utah Starzz, a zarazem reprezentantki USA Natalie Williams, że i ona tuż obok Delta Center otwiera swoją restaurację. Będzie się nazywała Natalie. Jeszcze nie jest gotowa, ale podczas igrzysk będzie już przyjmować gości. Radzę także zajrzeć do włoskiej Macarroni Grill. W Salt Lake City są dwie takie restauracje. Jedna w centrum, druga trochę na uboczu. Co jeszcze? To, czego najbardziej brakuje mi w Polsce, czyli kawa ze Starbucks. Wszystkim gorąco polecam.

Przed zawodami chyba jednak nie jest zbyt dobrze się najadać. Gdzie się odprężyć?

- Sam fakt przebywania w Utah wpływa na mnie bardzo relaksująco. Amerykanie twierdzą, że nie ma tam nic ciekawego, że tam się można tylko nudzić, a jedyną atrakcją może być kino. Niedaleko Salt Lake City jest słynny Wielki Kanion. Ogólnie cała okolica jest przepiękna, a przebywanie na łonie miejscowej natury jest fascynujące. Można też zrobić sobie wycieczkę do Arizony czy do Las Vegas.

Czy w Salt Lake City są dyskoteki, puby, miejsca, gdzie można świętować zdobycie medalu albo topić łzy po przegranej?

- Jeśli mowa o świętowaniu albo topieniu łez w alkoholu to przy mormonach może okazać się to trudne. Stan Utah ma własne przepisy, które Europejczyków na pewno szczególnie zabolą. Oni po prostu nie piją alkoholu i we wszystkich pubach, sklepach, w których można znaleźć alkohol, np. piwo nie będzie mocniejsze niż trzy procent. Niezależnie od marek, które będą Polakom znane z raczej mocniejszych wyrobów. Po prostu na ten stan produkuje się specjalne, niemal bezalkoholowe odmiany piwa. W barach i dyskotekach imprezy zawsze kończą się o 2 w nocy. Alkohol jest sprzedawany tylko do 1 w nocy. To ostatni dzwonek dla tych, którzy chcą się jeszcze napić. Po godzinie lokal niezależnie od wszystkiego jest zamykany.

Copyright © Agora SA