Pittsburgh Penguins zdobyli Puchar Stanleya

Drużyna Pittsburgh Penguins w decydującym meczu finałów NHL wygrała z Detroit Red Wings 2:1 i wywalczyła Puchar Stanleya. Ekipa z Pensylwanii jest zaledwie trzecią drużyną w historii najlepszej z hokejowych lig, której udało się wygrać na wyjeździe decydujące, siódme spotkanie.

Mecz w Joe Louis Arena decydował o losach najcenniejszego z hokejowych trofeów. Przed rozegranym w nocy z piątku na sobotę spotkaniem, w toczonej do czterech zwycięstw serii był remis 3:3. Teoretyczną przewagę mieli grający we własnej hali Red Wings, ale trzynaste rozgrywane u siebie spotkanie w playoffs 2009 okazało się dla nich pechowe. W poprzednich dwunastu meczach przed własną publicznością Skrzydła odniosły tylko jedną porażkę, a w finałach notowały komplet zwycięstw i stosunek bramek 11-2.

W decydującym o losach Pucharu Stanleya starciu od początku jednak miały problemy. W pierwszej tercji Penguins oddali 10 strzałów na bramkę strzeżoną przez Chrisa Osgooda, podczas gdy goaltender gości - Marc-Andre Fleury musiał interweniować tylko sześciokrotnie. Ta odsłona spotkania zakończyła się jednak bezbramkowym remisem.

Wynik otworzyli goście, a konkretnie Maxime Talbot, który w drugiej minucie drugiej tercji po stracie doświadczonego obrońcy Red Wings - Brada Stuarda trafił do bramki gospodarzy. Ten sam zawodnik podwyższył na 2:0 w jedenastej minucie - tym razem prócz obrony zawiódł Osgood, który źle się ustawił i zostawił napastnikowi rywali odsłoniętą dużą część bramki.

W trzeciej części meczu Red Wings rzucili się do odrabiania strat i oddali na bramkę rywali osiem strzałów, pozwalając im na zaledwie jedno celne uderzenie. Ataki obrońców tytułu przyniosły efekt w postaci trafienia Jonathan Ericsson, który pokonał Fleury'ego na niespełna osiem minut przed końcem meczu. Było to jednak wszystko, na co było stać gospodarzy. Losy meczu mogły potoczyć się inaczej, ale po strzale Niklasa Kronwalla Penguins od straty gola uratowała poprzeczka. Desperackie ataki Red Wings nie przyniosły kolejnego trafienia i Pens, którzy w zeszłym sezonie przegrali we własnej hali z ekipą z Detroit decydujący mecz finałów mogli świętować tryumf przed publicznością rywala.

W historii finałów NHL 15 razy losy Pucharu Stanleya rozstrzygały się w ostatnim, siódmym spotkaniu. Dotychczas w 12 z nich wygrywali gospodarze. Penguins są dopiero trzecią drużyną, która decydujący mecz wygrała w hali rywala. Wcześniej dokonali tego tylko Toronto Maple Leafs, którzy w Detroit wygrali z Red Wings w 1945 i Montreal Canadiens pokonując na wyjeździe Chicago Blackhawks w 1971.

Kibice drużyny z Pensylwanii musieli czekać aż 17 lat na moment, gdy kreowany na następcę legendy Penguins, Mario Lemieux, Sidney Crosby wzniesie w górę Puchar Stanleya. To jednak nie niespełna 22-letni kapitan Pittsburgha był najważniejszą postacią "Pingwinów" w tegorocznych playoffs, a rok starszy Jewgienij Małkin, który otrzymał nagrodę Conn Smythe Trophy przyznawaną zawodnikowi, który grał w nich najlepiej. Rosjanin w tegorocznych spotkaniach posezonowych był rewelacyjny, strzelając 14 bramek i notując 22 asysty w 24 meczach.

Został tym samym pierwszym graczem od czasu Joe Sakica (Colorado Avalanche) w roku 1996, któremu udało się zdobyć ponad 30 playoffsowych punktów. Małkin dołączył też do grona takich snajperów jak Wayne Gretzky, Guy Lafleur, Phil Esposito i właśnie Mario Lemieux, którzy byli najlepszymi strzelcami zarówno sezonu zasadniczego jak i bezpośredniej rywalizacji o Puchar Stanleya. Lemieux doprowadził Penguins do dwóch wcześniejszych tryumfów w Pucharze Stanleya - w roku 1991 i 1992.

Hokeiści z Detroit przegrali już trzeci finał Pucharu Stanleya, w którym prowadzili 2:0 (wcześniej miało to miejsce w roku 1942 i 1966) oraz siódmą serię w historii swoich występów w playoffs, którą zaczynali od takiego prowadzenia. To czyni ich niechlubnymi liderami klasyfikacji NHL w tej kategorii. Z drugiej strony tegoroczne mecze finałowe były dziesiątą serią "Pingwinów", w której przegrały dwa pierwsze mecze. Pięć razy wychodziły z takich starć jako ostatecznie zwycięzcy - w tym roku, obok pojedynku z Red Wings, także ze starcia z Washington Capitals w drugiej rundzie.

Najbardziej załamany po decydującym finałowym starciu był Marian Hossa. 30-letni słowacki skrzydłowy w zeszłym roku walczył o Puchar Stanleya w kostiumie Pittsburgha, odrzucając po zakończeniu playoffs propozycję pięcioletniego kontraktu wartego siedem milionów dolarów za sezon. Nie zgodził się też na wieloletnią umowę (za ponad 9 milionów za rok gry) z Edmonton Oilers i wybrał... Detroit Red Wings. - To jest drużyna, z którą zdobędę Puchar - mówił wtedy Słowak, który nie ma jeszcze na swoim koncie najcenniejszego hokejowego trofeum. Piątkowej nocy drugi rok z rzędu patrzył, jak to przeciwnicy wyjeżdżają z Pucharem Stanleya.

- czytaj tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.