Czy Crosby i Owieczkin zbawią NHL?

- Sami to widzieliście i nie chcieliście, żeby się skończyło. Ten pojedynek będzie wspominany lata! - emocjonowali się komentatorzy za oceanem po siedmiomeczowym starciu Pittsburgh Penguins z Washington Capitals w półfinale Konferencji Wschodniej NHL. Teraz ?Pingwiny?, które ostatecznie wygrały 4:3, w walce o finał Pucharu Stanleya zmierzą się z Carolina Hurricanes. Na Zachodzie o możliwość gry o najbardziej prestiżowe klubowe trofeum w hokeju rywalizować będą Chicago Blackhawks i Detroit Red Wings. Najważniejsze jednak dla fanów jest to, że tegoroczne mecze posezonowe - najbardziej emocjonujące od lat, mogą uratować dramatycznie spadającą za oceanem popularność NHL.

W 1994 roku hasło "The coolest game on ice", którym reklamowała się liga, wydawało się bardziej niż trafione. Puchar Stanleya zdobyła właśnie drużyna z wielkiego miasta (New York Rangers) o znakomitym potencjale marketingowym, hale były pełne, a na lodzie szalały charyzmatyczne gwiazdy pokroju Wayne`a Gretzky`ego i Mario Lemieux. Wyglądało na to, że szybka i efektowna gra trafi na samym szczyt najpopularniejszych sportów za Wielką Wodą. Wtedy jednak, za sprawą szefującego lidze od 1993 nowojorskiego prawnika Gary`ego Bettmana, przyszło załamanie.

To właśnie on u szczytu popularności NHL postanowił wprowadzić limity pensji zawodniczych, co skończyło się strajkiem i skróconym sezonem. Od tego czasu cztery drużyny zbankrutowały, sezon 2004-2005 w ogóle nie został rozegrany z powodu sporów o pieniądze, dwie trzecie zespołów stale przynosi straty, a oglądalność meczów hokejowych była w 2007 roku za oceanem porównywalna do turniejów pokera i spotkań halowej ligi futbolu amerykańskiego.

Północnoamerykańska ziemia obiecana straciła znacząco na atrakcyjności w oczach młodych zawodników z Europy. Zamiast biletu lotniczego na inny kontynent często wybierają oni dobre oferty z ligi fińskiej, szwajcarskiej czy z napędzanej petrodolarami rosyjskiej Kontynentalnej Ligi Hokeja. Nie tylko w NHL spada liczba Europejczyków - gra tam teraz 32 Rosjan (57 sześć lat temu), 18 Słowaków (37 w sezonie 2002-2003) i 57 Czechów (73), ale i Amerykanie i Kanadyjczycy coraz częściej przenoszą się na Stary Kontynent. Na zakończonych niedawno mistrzostwach świata elity, obok tradycyjnego NHL-owego zaciągu w większości europejskich reprezentacji, zobaczyliśmy także Roberta Esche`a z Ak Bars Kazań jako pierwszego bramkarza Team USA czy Joela Kwiatkowskiego (Sewerstal Czerepowets) w barwach Kanady.

Tegoroczne playoffs mogą być jednak początkiem odrodzenia NHL. Różnica w poziomie gry między sezonem zasadniczym a bezpośrednio walką o mistrzostwo zawsze była największa właśnie w hokeju - starcia 16 najlepszych drużyn to okres, kiedy nie liczą się zostawione na lodzie zęby, ból czy granice własnych możliwości, ale tylko i wyłącznie zwycięstwo. W tym sezonie poziom zaciętości w playoffs osiągnął jednak apogeum. W trzech z czterech półfinałów Konferencji (Pittsburgh Penguins - Washington Capitals, Carolina Hurricanes - Boston Bruins i Anaheim Ducks - Detroit Red Wings) potrzeba było siódmego spotkania, żeby wyłonić zwycięzcę. W tych dwóch ostatnich parach nawet w ostatnim meczu zwycięzca został wyłoniony zaledwie jedną bramką - w nocy z wtorku na środę Carolina wygrała po dogrywce 3:2, Detroit pokonało Ducks 4:3.

To jednak pierwszy z tych pojedynków wzbudził największe emocje i został już przez niemal wszystkich ekspertów uznany za jedną z najlepszych serii w historii północnoamerykańskiego hokeja. W dużej mierze przez swoich głównych bohaterów - Aleksandra Owieczkina z Capitals i Sidneya Crosby`ego z Penguins. Tak jak NBA odżyła dzięki pojawieniu się charyzmatycznych i piekielnie utalentowanych młodych liderów pokroju LeBrona Jamesa czy Dwayne`a Wade`a, tak teraz los NHL spoczywa w rękach tych dwóch młodych napastników, których zawzięta rywalizacja sprawiła, że oczy amerykańskich kibiców znowu zwróciły się ku pędzącemu krążkowi. A fani, zamiast kolejnych nadmuchanych marketingowo starć pseudogwiazdek, dostali wreszcie pojedynek tytanów i mesjaszy hokeja.

Każde z siedmiu spotkań pomiędzy Penguins a Capitals przypominało film akcji z Alem Pacino i Robertem De Niro, gdzie światła reflektorów i praca kamery skupiona jest przez większość czasu na dwóch głównych bohaterach, najprostszym gestem czy zagraniem udowadniających, że znajdują się o dwie klasy wyżej niż cała reszta obsady. Choć oczywiście całokształt widowiska zależał także od znaczących epizodów odgrywanych przez postaci drugiego planu. Takie na przykład jak rewelacyjny 21-letni bramkarz Capitals Siemion Warłamow, który ze składu Caps wygryzł weterana Jose Theodore. - To było niesamowite, zupełnie jak dawne pojedynki Magica Johnsona z Larrym Birdem. Wspaniała seria nie tylko dla ligi, ale i dla hokeja w ogóle. Nie wiem, czy kiedykolwiek grałem w podobnej - powiedział po meczu numer siedem będący w euforii 39-letni napastnik drużyny z Pittsburgha, Bill Guerin. A on wie co mówi - w swojej karierze zdobył już Puchar Stanleya, Puchar Świata i srebrny medal Igrzysk Olimpijskich.

W siedmiu spotkaniach Owieczkin zdobył 14 punktów (osiem bramek, sześć asyst), Crosby był o jedno kluczowe podanie gorszy, jednak w ostatecznym rozrachunku to prowadzeni przez niego Penguins byli górą. Choć "Pingwiny", ubiegłoroczni finaliści Pucharu Stanleya, niemal straciły zęby, udowadniając swoją wyższość - z pierwszych sześciu spotkań trzy kończyły się dogrywkami, kolejne dwa zaledwie jednobramkową przewagą którejś z drużyn. Meczem bez historii był tylko ten ostatni, łatwo wygrany przez Pittsburgh 6:2.

Teraz przyszłość NHL zależeć będzie od Owieczkina i Crosby`ego, którzy mają zbawić hokej za oceanem i przyciągnąć nowe rzesze kibiców. 23-letni Rosjanin, dwukrotny z rzędu zdobywca największej liczby bramek w lidze i lider klasyfikacji kanadyjskiej dwa lata temu oraz 21-letni Kanadyjczyk, najmłodszy kapitan w historii NHL oraz najmłodszy w historii król strzelców w którejkolwiek z amerykańskich lig zawodowych mogą podołać temu zadaniu.

Copyright © Agora SA