Łukasz Fabiański: Jestem tak dobry jak w ostatnim meczu

Tylu interwencji w jednym meczu jeszcze nie miałem. Puściłem cztery gole, ale jestem z siebie zadowolony. Plama z meczu przeciwko Chelsea została zmazana - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" i Sport.pl bramkarz Arsenalu, bohater szlagierowego meczu ligi angielskiej

Fabiański: Dziwnie się czuję ?

Arsenal z Łukaszem Fabiańskim w bramce zremisował we wtorek na wyjeździe z Liverpoolem 4:4. Prowadził 1:0, przegrywał 1:2 i 2:3, by wyrównać i w 90. min znów wyjść na prowadzenie (wszystkie gole dla londyńczyków strzelił Andriej Arszawin). Liverpool uratował punkt w czwartej minucie doliczonego czasu. Fabiański: rehabilitacja! Wpuścił cztery gole, ale został bohaterem!

Robert Błoński: Grał pan w bardziej niesamowitym meczu?

Łukasz Fabiański: Chyba nie, szkoda tylko, że nie wygraliśmy. Trzy punkty były tak blisko, choć, po prawdzie, to nasza wygrana byłaby niezasłużona....

Ci, którzy pamiętali dwa puszczone gole w sobotnim półfinale Pucharu Anglii z Chelsea, we wtorek nie poznawali pana.

- Może nie poznawali, bo grałem w szarej, a nie zielonej bluzie (śmiech).

Szybko się pan podniósł po sobotnich błędach.

- Innego wyjścia nie miałem. W Anglii po każdym błędzie można się szybko zrehabilitować, bo zaraz jest następny mecz. Miałem wpadkę w pojedynku o ogromną stawkę, ale trzy dni później znów graliśmy mecz o porównywalnej randze. Broniąc z Liverpoolem chciałem definitywnie zapomnieć o Chelsea. Udało się.

Która z interwencji w pierwszej połowie była najtrudniejsza?

- Było ich tyle i tak różne, że nie pamiętam. Broniłem strzały, wychodziłem do dośrodkowań, rzucałem się pod nogi rywalom na dwunastym i piętnastym metrze. Czułem się jak na karuzeli. Przed spotkaniem nie było żadnego stresu, jak się zaczęło, byłem skoncentrowany i pewny swoich umiejętności. Widziałem statystyki po meczu - my oddaliśmy cztery celne strzały, rywal chyba czternaście. Miałem co robić. W pierwszej połowie udało się powstrzymać Liverpool, choć atakowali wściekle. My mieliśmy jedną szansę i strzeliliśmy gola. Później zostaliśmy w grze także dzięki moim interwencjom.

W porównaniu z wcześniejszymi spotkaniami koledzy rzadziej do pana podawali.

- Liverpool nas do tego zmusił. Grał wysokim pressingiem, agresywnie i ciężko było podawać nie tylko do mnie, ale i do obrońców, przy których zawsze stał rywal. Miałem mało okazji, by spokojnie rozegrać piłkę. Wybijaliśmy piłkę jak najdalej.

W pierwszych minutach drugiej połowy wyglądaliście, jakbyście nie wiedzieli, co się dzieje.

- Czyli tak jak na początku pierwszej. Ciężko było utrzymać się przy piłce. Mieliśmy problemy, by wybić ją nawet z własnego pola karnego. Po dziesięciu minutach było 2:1 dla Liverpoolu, ale oba gole straciliśmy nieszczęśliwie. Po dośrodkowaniu nasz obrońca źle wybił piłkę. Ta wróciła w pole karne wprost na głowę Torresa. Jest takie powiedzenie wśród napastników: "Z której strony piłka przyszła, tam ją odeślij". Podanie było z prawej strony i strzał Torresa też w kierunku prawego słupka. To najtrudniejsze dla bramkarza, przesuwałem się do środka i nie zdołałem przenieść ciężaru ciała.

Przy drugim golu zamiast wybijać piłkę daleko, zagrał pan do obrońcy i on ją stracił.

- Podałem blisko, bo podbiegał na mnie napastnik i nie chciałem ryzykować, że w niego trafię. Po stracie obrońcy piłka została wrzucona do Benayouna, poszedłem za dośrodkowaniem na dalszy słupek. Rywal uderzył głową, ale miałbym piłkę w rękach, gdyby nie odbiła się od głowy Touré - zmyliła mnie, nie dałem rady wyhamować i jej wybić. Przypadkowa bramka po rykoszecie.

Trzeciego gola znów strzelił Torres.

- Gdybym miał piłkę na rękawicy, to bym wybił. Wylądowała mi na palcach, a że strzał był mocny, przełamała mi je, choć je usztywniłem. Tego gola żałowałem najbardziej.

Dobrze pan sobie radził z dośrodkowaniami.

- W Anglii w każdej drużynie jest człowiek od blokowania bramkarza przy stałych fragmentach. Ja przy każdej wrzutce miałem na głowie Dirka Kuyta. Raz dosłownie, bo dostałem od Holendra łokciem w skroń i minąłem się z piłką. Sędzia Webb [z pamiętnego meczu Polska - Austria na Euro 2008] odgwizdał na mnie jeden faul, ale ogólnie był miły. Mówił: "Łukasz, nie martw się, obserwuję, co się dzieje wokół ciebie". Na wtorkowy mecz nie narzekam, mimo że tyle się napracowałem i puściłem tyle goli. Widać było postęp w porównaniu z Chelsea (śmiech). Tylko boss [Arsene Wenger - red.] był niezadowolony, choć w tym sezonie Chelsea i Manchester United przegrali z Liverpoolem po dwa mecze ligowe, a my dwa zremisowaliśmy.

Angielskie gazety oceniły pana bardzo wysoko.

- Gdyby było coś źle, na pewno by się przyczepili.

Poczuł pan ulgę po meczu?

- Na pewno. Mecz z Chelsea był dla mnie najgorszym występem, odkąd jestem w Arsenalu. Ale tu się mówi, że jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. Zawsze chciałbym być tak dobry jak z Liverpoolem. Angielska prasa sugerowała w weekend, że Wenger musi kupić bramkarza z prawdziwego zdarzenia. Pokazałem, że nie jest to konieczne.

Co z kontuzjowanym Manuelem Almunią, pierwszym bramkarzem Arsenalu?

- W poniedziałek trenował w miarę normalnie. Nie wiem, kto zagra w niedzielę z Middlesborough.

Prasa: Pokazał, czemu Wenger w niego wierzy ?

Copyright © Agora SA