Ignaczak: Niech Skra się nas boi

Zostały dwa dni do wielkiego finału siatkarskiej PlusLigi. Krzysztof Ignaczak, trzykrotny mistrz Polski ze Skrą, a teraz filar Resovii, zapowiada: - Nadchodzi nasza era. Dla Skry to piąty finał z rzędu, dla Resovii - pierwszy po 34 latach. Gra toczy się do trzech zwycięstw, pierwsze mecze w piątek i sobotę w Bełchatowie.

Przemysław Iwańczyk: Resovia jest jedynym klubem z czołówki, który dostaje od Skry regularne baty.

Krzysztof Ignaczak: Do trzech razy sztuka. Jesteśmy w dobrej sytuacji, bo wszyscy stawiają na Skrę. Dwa razy dostaliśmy od nich lanie... do zera, ale to jest finał. Od Zaksy w fazie zasadniczej też dwa razy dostaliśmy łupnia, ale to my zagramy o złoto. Jesteśmy silni mentalnie, bo w półfinale wygrywaliśmy po tie-brekach mecze, w których wydawało się, że już po nas. Nasza siła jest ogromna i naprawdę każdy z nas wierzy w to, że pokonamy Skrę. Niech się nas boją. Owszem, możemy polec 0:3, ale każdy z nas stanie przed lustrem i powie: dałem z siebie wszystko.

Najpierw przyczynił się pan do potęgi AZS Częstochowa, później Skry, a teraz Resovii. Nie ma w Polsce drugiego takiego siatkarza.

- Nic nie przychodzi łatwo. To był ciężki - a gdzie tam - bardzo ciężki sezon. Oczekiwania były olbrzymie. Każdy z nas wiedział, że musimy dobrnąć do strefy medalowej. Półfinały z Zaksą Kędzierzyn były niesamowite. Gdyby była taka możliwość, dałbym szansę gry o złoto obu zespołom. Im za walkę, umiejętności i determinację - nam za zwycięstwo, ale przede wszystkim za charakter, bo przecież w fazie zasadniczej ulegliśmy Zaksie dwa razy, a pierwszy mecz w play-off też był dla nich.

Wnieśliśmy coś nowego do ligi, mamy swój styl. Wierzę, że nie był to tylko jednoroczny wyskok i medale zawitają do Rzeszowa na stałe. Resovia ma markę, budować jej nie trzeba, ale chcemy być rozpoznawali w Europie jak Skra.

Od 2001 r. niemal co roku grał pan o medale, sięgał po trzy złota, trzy srebra i trzy Puchary Polski. Jak pan zniósł w poprzednim sezonie walkę tylko o miejsca 5-8?

- Był to chyba pierwszy rok, kiedy nie walczyłem o medal. Dziwne uczucie, dlatego teraz tym bardziej wyostrzył mi się apetyt. Z różnych przyczyn - nie ma co tego rozgrzebywać - w poprzednim sezonie półfinał uciekł nam w ostatniej chwili [Resovia przegrała decydujący mecz, mimo że prowadziła w tie breaku 10:5]. Po tym meczu miałem świadomość, że walka o trofea jest kwestią czasu, że nasz zespół może grać wyżej i wyżej. A że działacze sprowadzili kilku klasowych graczy, efekty musiały przyjść. Klocki poukładał oczywiście znakomity trener Ljubomir Travica. Z nim mamy przed sobą same tłuste lata, zapewniam, że w Rzeszowie będzie silny ośrodek siatkarski.

Jednak nie od razu Rzym zbudowano, Skra też zaczynała od skromnych sukcesów. Na razie zrobiliśmy krok w przód. Marzy mi się, byśmy utrzymali zespół w tym samym składzie, bo w siatkówce nic tak nie działa korzystnie jak czas. Skoro już w pierwszym roku gry po wielkich zmianach udało się sięgnąć przynajmniej po wicemistrzostwo i przepustki do Ligi Mistrzów, dalej może być już tylko lepiej.

Pracował pan z trzema wybitnymi trenerami. Jak pan porówna Raula Lozano, Daniela Castellaniego i Travicę?

- To bardzo podobna włoska szkoła siatkówki. Wszyscy kładą wielki nacisk na poprawę techniki indywidualnej. Konikiem Ljubo jest współpraca bloku z obroną. Przywiązuje też dużą wagę do eliminowania błędów indywidualnych, skuteczności kontrataku, umiejętnością technicznego ataku. Ale tak samo było u Lozano i Castellaniego.

Marsz Skry po piąte złoto - czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.